Sprawiedliwe miejsca
fot. Daniel Chrobak, archiwum Zachęty

17 minut czytania

/ Sztuka

Sprawiedliwe miejsca

Roma Sendyka

Projekt „Kryjówki” jest pierwszą w większej skali próbą zmierzenia się z materialnością ukrywania: z tym, o czym nie opowiedzieli zbyt wiele ani ratujący, ani ratowani podczas Holokaustu Żydzi

Jeszcze 4 minuty czytania

O ukrywaniu podczas Zagłady próbowano już mówić językiem architektury – na przykład w dyskusji na temat pomnika „Ratującym – Ratowani” w Warszawie w 2015 roku. Komentarze były mało przychylne: symbole i metafory nie odsłaniały doświadczenia. Kiedy myślimy o ukrywających się, okazujemy się bezradni – tak niewiele wiemy na temat tego, na czym polegało, czym było i czego wymagało ukrywanie kogoś i ukrywanie się. 

Jeszcze w trakcie wojny po zakończeniu akcji „Reinhardt” miejsca ukrywania się ofiar zostały wyczerpująco opisane w dwóch dokumentach przygotowanych w odmiennych warunkach przez skrajnych adwersarzy na polu historiografii. Żydowski historyk getta Emanuel Ringelblum poświęcił im kilka stron w omówieniu „Stosunków polsko-żydowskich w czasie drugiej wojny światowej” (1943); zaś niemiecki dowódca SS i policji Friedrich Katzmann opisał kilka konkretnych przypadków, podając przy okazji wiele szczegółów technicznych. Zamieścił też parę fotografii i tak oto nazistowski dokument „Rozwiązanie Kwestii Żydowskiej w Dystrykcie Galicja” (1943) stał się jedną z pierwszych, jeśli nie pierwszą wizualną dokumentacją kryjówek. 


KRYJÓWKI. ARCHITEKTURA PRZETRWANIA

artystka: Natalia  Romik,
kuratorzy: Stanisław Ruksza, Kuba Szreder, Zachęta Narodowa Galeria Sztuki, Warszawa, do 17 lipca 2022
TRAFO Trafostacja Sztuki, Szczecin, 4 sierpnia – 6 listopada 2022

Po wojnie niewielu badaczy zajęło się przestrzenią skrytek: jakby te obiekty były zbyt drobne, punktowe, by wpisać się z całą wyrazistością w mapy Zagłady – gdy na przykład Tim Cole opowiadał o krajobrazach Holokaustu („Holocaust Landscapes”, 2015), badał getta, obozy, drogi transportowe, trasy morskie, szlaki górskie i rzeki, kryjówkom poświęcił zaledwie cztery strony opisu warunków schronienia kilku holenderskich Żydówek. Badaczka, która bodaj najwięcej wie o „schronach żydowskich”, Marta Cobel-Tokarska, autorka pracy „Bezludna wyspa, nora, grób. Wojenne kryjówki Żydów w okupowanej Polsce” (2012), mogła liczyć na wcześniejsze prace piszących o losie warszawskiego getta (Barbara Engelking i Jacek Leociak, Michał Grynberg) i strategii przeżycia poza nim (Małgorzata Melchior, Joanna Nalewajko-Kulikov, Gunnar Paulsson), w znakomitej większości powstałe po 1989 roku. 

Niełatwo też natrafić na portrety kryjówek w wielkim poholokaustowym zbiorze dokumentów i świadectw. Warunki przebywania w skrytce: bez światła, w ciszy, bez ruchu, niewielka swoboda ukrywających się – topią miejsca schronienia całkiem dosłownie w ciemnościach, w doświadczeniowej i sensualnej niepamięci. Kryjówki były dla ich mieszkańców raczej echem, zapachem, fakturą niż opisywalnym widokiem. Marta Cobel-Tokarska objaśnia, dlaczego sami uciekinierzy marginalizowali je w relacjach: ukrycie się to w wielu opowieściach zejście do grobu, nory, zwierzęcej jamy, do celi więziennej. Czas kryjówek to czas nie-akcji, przeczekiwania, strachu-nudy. Ocalali opisują więc głównie to, co działo się przed ukryciem i co nastąpiło po, zgodnie z duchem powojennych historiografii skupiając się raczej na działaniu. Czas pośredni dłużył się, więc podczas składania świadectw skazany został na radykalny skrót. Podobnie „przestrzeń pośrednia”, w której przeczekiwano, zostaje w zeznaniach zredukowana. Bywa, że metodą synekdochy opis kryjówki sprowadza się do wspomnienia o otworze pozwalającym śledzić to, co na zewnątrz (jak w jednym z opowiadań Idy Fink, „Świnia” ze „Skrawka czasu”, 1987). Jak zatem dziś opowiedzieć o miejscach ukrywania się? 

W 2019 roku Natalia Romik, wspierana przez antropolożkę Aleksandrę Janus, rozpoczęła projekt, który jest próbą odpowiedzi na powyżej zadane pytanie. W marcu 2022 kuratorzy Stanisław Ruksza i Kuba Szreder zbudowali w warszawskiej Zachęcie ze zgromadzonego lub wytworzonego w rezultacie badań materiału wystawę „Kryjówki. Architektura przetrwania”. To ważny krok w stronę odzyskiwania doświadczenia ratowania się, pokonywania jego – pozornej przecież – „niewyobrażalności” – krok, który pozwala się zbliżyć do kilku konkretnych doświadczeń, ale i więcej: odzyskać część utraconej wiedzy o przetrwaniu. Schron wśród grobów na cmentarzu przy Okopowej przypomina o przeżyciach ocalałego Abrahama Carmiego; wnętrze spróchniałego dębu „Józef” w Wiśniowej odkrywa warunki ukrywania się braci Denholzów; podobnie schowek pod podłogą w domu w Żółkwi w Ukrainie przywołuje przeżycia Klary Schwarz-Kramer; górnicza mieszkalna sztolnia pod domem w Siemianowicach Śląskich, zbudowana przez Piotra Kobylca, pozwala na nową lekturę wspomnień Chajki Klinger; jaskinie Ozerna (czyli Jeziorna) i Werteba (położone między Czerniowcami a Czortkowem w Ukrainie) odsłaniają losy braci Stremer. Kanały we Lwowie, strych w Podkowie Leśnej, skrytka w kawiarni i w piwnicach na Virmenskiej we Lwowie, bunkier leśny w Chobocie w powiecie mińskim – wskazują ku kolejnym, nieidentyfikowanym z nazwiska uciekinierom. 

Kryjówki. Architektura przetrwania, widok ekspozycji, Zachęta, fot. Daniel Chrobak, archiwum Zachęty„Kryjówki. Architektura przetrwania”, widok ekspozycji, Zachęta, fot. Daniel Chrobak, archiwum Zachęty

Projekt „Kryjówki” jest bodaj pierwszą w większej skali próbą zmierzenia się z materialnością ukrywania: z tym, o czym nie opowiedzieli zbyt wiele ani ratujący, ani ratowani. Ci pierwsi po wojnie narażeni byli na społeczny ostracyzm, ci drudzy mieli wiele innych powodów, o których za chwilę. Same miejsca nie miały dość – jak to mówią – gravitas, ciężaru, czy też powagi, by licznie przetrwać do dziś i podjąć opowieść o przetrwaniu. Liche i tymczasowe (to częste cechy „architektury przetrwania” – pisał Tomasz Szerszeń w 2017 roku), zniknęły podczas przeróbek i remontów domów i obejść; zawaliły się, zarosły, spróchniały, zasypane lub spalone – zniknęły, zanim zaczęto ich poszukiwać. Były niedostępne dla oczu postronnych, gdy spełniały swe ratownicze funkcje – takie było w końcu ich zadanie. Po wojnie nadal pozostały niewidoczne, dosłownie i w przenośni – nie stały się tematem koncentrującym uwagę, choć miały taki potencjał.

„Przestrzeni bez ludzi nie da się opisać. […] Wszystko, co wiemy o kryjówkach, jest wiedzą zapośredniczoną” – pisała Marta Cobel w 2010 roku. Dwanaście lat później Natalia Romik wyraźnie i odważnie chce zaoponować: możliwe jest niezapośredniczone doświadczenie kryjówek. Nie jest wykluczone odnalezienie tych rzadkich, wciąż jeszcze zachowanych lokalizacji oraz bezpośrednie psychofizyczne i sensualne doznanie przestrzenne, nieprofilowane opowieścią. Możliwe jest też mediatyzowanie miejsc na nowe, pozanarracyjne, sposoby. Ich przestrzenność, materialność, ich konstrukcja, skala, tworzywo, ich położenie, parametry fizyczne (temperatura wewnątrz, nasycenie tlenem, dźwiękoszczelność) są opisywalne metodami nauk przyrodniczych, ścisłych, są badalne technikami stosowanymi przez architektów i inżynierów. Kryjówki rekonstruuje się za pomocą dostępnych dziś maszyn: endoskopowe kamery dotrą tam, gdzie już nie przeciśnie się człowiek, skanery 3D zwizualizują wnętrze, przekształcając je w chmurę cyfrowych danych, mikroskopy ujawnią skład chemiczny materiałów, ich wiek, ich dzisiejszych nieludzkich mieszkańców. Dzięki projektowi „Architektura przetrwania” skrytki stają się na nowo tematem badań nad Zagładą, obiektem świadczącym. Nie jest zaskakujące, że ta prawdziwie rewolucyjna zmiana wydarza się dziś, gdy trwa w najlepsze tzw. zwrot materialny, gdy architektura zaczęła być włączana w dowodzenie zbrodni, gdy świat przedmiotowy w nurtach postantropocentrycznych uwalnia się od podporządkowania człowiekowi i zyskuje podmiotowość na własnych warunkach. 

Kryjówki. Architektura przetrwania, widok ekspozycji, Zachęta, fot. Daniel Chrobak, archiwum Zachęty„Kryjówki. Architektura przetrwania”, widok ekspozycji, Zachęta, fot. Daniel Chrobak, archiwum Zachęty

Praca Natalii Romik nie ogranicza się do praktyk dokumentacyjno-projektowych wykonywanych w biurze architektonicznym ani do działań twórczych rodem z atelier artystki. Znalezienie ocalałych kryjówek wymagało lektur, rozmów, spotkań z historykami, aktywistami, miejskimi odkrywcami; podejmowania podróży i poszukiwań w terenie. Otwierało drogę do świadków i ich potomków. Rozmaitości odnalezionych miejsc (przypomnę: wnętrze drzewa, jaskinie, piwnica...) odpowiadała różnorodność działań: wędrówki w ciemności skalnych korytarzy, wchodzenia do pomieszczenia wymurowanego między grobami, dosięgania na podnośniku korony drzewa. Miejsca były mierzone, opisywane, badane przez archeologów, czyszczone z powojennych nawarstwień gleby, skanowane urządzeniami 3D, filmowane przez drony, przekształcane w obiekty wirtualne, wizualizowane na szkicach i jako trójwymiarowe modele. Romik i Janus zbierały zeznania, świadectwa, dokumenty. Inicjowały ochronę i projektowały dalsze upamiętnianie kryjówek. Ta historia ma wielu bohaterów – przedmiotowych i ludzkich – i można jedynie mieć nadzieję, że – jak zapewniają Romik i Janus – ujawni się w całej naukowo-wydarzeniowej pełni w formie przygotowywanej książki. Na wystawie zapowiada ją ostatnia, trzecia sala ekspozycji, w której w stylizowanych gablotach znalazły się ponumerowane artefakty, zdjęcia, fragmenty dokumentacji filmowej, ułamki obiektów i dokumenty. Skrupulatna legenda oddaje szkicową treść nienapisanych jeszcze rozdziałów. 

Skrytki trudno przedstawić bez słów, w obcym im miejscu. Romik tworzy więc różnorodną prezentację ratowniczych przestrzeni. Używa wielu sposobów, by się zbliżyć do właściwości studiowanych obiektów na innych niż dyskursywne warunkach. Wybiera fragmenty badanych obiektów i wspólnie z Agą Szreder i Oleksim Konoshenko przygotowuje odlewy tych niepełnych zabytków. Wykonane za pomocą silikonu, gipsu, w końcu masy akrylu zmieszanej z ziemią, ciężkie, chylące się ku ziemi formy są eksponowane w pierwszej i drugiej sali wystawy: to nasze spotkanie z nimi zdecyduje o tym, co wyczytamy z makiety książki w ostatniej sali. Odlew, odbicie ma swą siłę – jest nie tylko śladem, ale i słabą, przywołaną, dotykalną obecnością nieobecnego, pisał Georges Didi-Huberman w studium o artystycznych formach wymagających gestu odcisku (2008). Skrytki ukazują się nam – tu. Gotowe, by położyć na nich dłoń, by dotykiem poświadczyć, że jesteśmy ich sojusznikami. 

Kryjówki. Architektura przetrwania, widok ekspozycji, Zachęta, fot. Daniel Chrobak, archiwum Zachęty„Kryjówki. Architektura przetrwania”, widok ekspozycji, Zachęta, fot. Daniel Chrobak, archiwum Zachęty

Chropawa, skomplikowana faktura obiektów z przeszłości jest tym bardziej widoczna, że doskonale oświetlone przedmioty pokryła warstwa srebrnych płatków, cierpliwie nanoszonych na odlewy we wrocławskiej Pracowni Konserwacji Zabytków. Błyszcząca, skrząca się srebrzystość powstrzymuje chęć dotknięcia: tak współtwórcy „Architektury przetrwania” nie pozwalają oglądającym na to – zbyt łatwe – porozumienie z przeszłością. Srebro nawiązuje do poprzednich „lustrzanych” projektów Natalii Romik (np. „Nomadycznego Archiwum Sztetla”), ale przecież powierzchnia obiektów nie jest wypolerowana tak doskonale, by odbijać nasze twarze. 

Twórców ekspozycji interesuje, jak można sądzić, zmiana statusu tych miejsc: podmiotowienie kryjówek. To konsekwencja rozrzuconych na całej wystawie znaków, które sugerują, że ludzkie historie są tu częścią, ale nie centrum sprawy. Dzisiejszym badaczom i badaczkom chodzi o same kryjówki, ich powstanie, działanie, przetrwanie. Dlatego budowanie kopii miejsc należących do „architektury przetrwania” nie prowadzi do formułowania aktów oskarżenia wobec innego człowieka, jak to było w przypadku ekspertyz grupy Forensic Architecture używającej języka architektury zarówno do prezentacji artystycznej, jak i interwencji humanitarnej. Celem jest laudacja, afirmacja kryjówek. To „sprawiedliwe miejsca”, „bohaterowie” ratujący skazanych na śmierć, to „współtwórcy” przetrwania, warci najwyższego uznania i godni podziwu. Uobecnianie obiektów na wystawie zasadniczo różni się od gestu zastosowanego niegdyś przez SS-Gruppenführera Fritza Katzmanna, który prezentował skrytki jako ciasne, brudne, zatęchłe nory przepełnione ludzkim robactwem. U Natalii Romik ratownicza przestrzeń dostępuje przemienienia. 

Kryjówki. Architektura przetrwania, widok ekspozycji, Zachęta, fot. Daniel Chrobak, archiwum Zachęty„Kryjówki. Architektura przetrwania”, widok ekspozycji, Zachęta, fot. Daniel Chrobak, archiwum Zachęty

Transfiguracja obiektów okrywanych srebrzystym blaskiem cennych metali zbliża praktykę Romik do gestu religijnego uwielbienia, a same obiekty do relikwii lub – w sekularnej perspektywie – humanistycznej biżuterii, cennego bibelotu. Także „pobieranie wycinków” przez Romik w miejsce kopiowania całego obiektu zagraża deklarowanej podmiotowości kryjówek. To jak w końcu sprawy się mają? Czy heroiczne skrytki, sojuszniczki przetrwania, to bohaterki czasów Holokaustu, prezentujące się nam dziś w Warszawie w swym materialnym języku, na własnych prawach, wspomagane przez artystkę i jej zespół? A może to obiekty rozmaitych manipulacji lub – w najlepszym razie – zbiorowego uniesienia wobec kolejnego „holokaustowego sacrum”, z którym i o którym nie można już dalej dyskutować? 

Artystka nie pozwala – także i tu – na proste odpowiedzi, zmuszając odwiedzających wystawę do wysiłku. Napięcia między dotykiem i jego powstrzymaniem, odbiciem a rozproszeniem wizerunku, upodmiotowieniem i uprzedmiatawianiem, sakralizacją i konkretem naukowej analizy (pierwszą i drugą „afirmatywną” salę, przypomnę, dopełnia trzecia, badawcza) nie kończą listy prowokujących spięć, które mobilizują do dalszego przeżywania i myślenia o kryjówkachDo rozstawionych na wystawie znaków zapytania dodałabym także spór pomiędzy fragmentem a całością (w tym: „cząstkowymi” materialnymi odlewami i pełnymi cyfrowymi rekonstrukcjami) oraz między kopiami (sala pierwsza i druga) a oryginalnym obiektem (fascynująca szafa z rysunkami ukrywającego się chłopca w sali trzeciej, przy której osoby odwiedzające „Architekturę przetrwania” muszą przeorientować zbudowane w poprzednich salach założenia). Pomiędzy lekkością awersu (płatki srebra) a ciężką, opadającą ku ziemi strukturą rewersu odlewów (te ziemne „tylne strony” pochwyciły moją uwagę: przypomniały o ciężarach, o szarej strefie ukrywania, o denuncjatorach skrytek, o ratowniczym i jednocześnie opresyjnym ich charakterze. Także o szarej codzienności: o pracy opiekunów miejsc ukrycia). Nie daje też spokoju napięcie między dawnym wydarzeniem Zagłady a deklaracją wyrażoną w tekście otwierającym wystawę: „Modele kryjówek konotują miejsce ludzkiego odosobnienia. Mogą być też odczytywane w szerszej perspektywie egzystencjalnej, na przykład tragedii uchodźców i dawania im schronienia w trakcie migracji czy prześladowań w krajach zagrożonych konfliktami militarnymi”. Ekspozycję otwarto w trzydziestym szóstym dniu agresji Rosji na Ukrainę, oglądamy „Architekturę przetrwania” w czasie, gdy media przynoszą obrazy ludzi wychodzących ze schronów, studzienek kanalizacyjnych, piwnic. Ukraińsko-polskie pole badawcze, współpracownicy zza wschodniej granicy, w końcu stosowanie na wystawie obu języków wymuszają na odwiedzającej dehistoryzację tej prezentacji. 

Na wystawie znaleźć można jeszcze jedną opozycję: napięcie między „ja” a „my”. Natalia Romik zapewnia, że jej artystyczna procedura badawcza (rosnące w siłę praktyki art-based research, badań opartych na sztuce) jest efektem współpracy zespołu i projekt należy rozumieć jako wieloautorski. Metoda wywodzi się z brytyjskiej szkoły krytycznej praktyki przestrzennej (critical spatial practice), zainicjowanej przez feministkę architektkę Jane Rendell na początku XXI wieku. Romik podejmuje tę architektoniczną, materialistyczną oraz kolektywistyczną praktykę i odzyskuje dla naszej uwagi te zbyt małe, zbyt nieważne, efemeryczne – a przecież, jak się okazuje, zdolne do przetrwania – miejsca. Wzywa przy tym grono współpracowników, których traktuje znów: podmiotowo, jako partnerów, a nie zaledwie dostawców usług analitycznych. Ich wspólna praca, choć świadomie prowadzona „po stronie rzeczy”, pozwala wydobyć na ułamek sekundy z cienia przeszłości także ludzi: nie tylko ocalałych, ale również budowniczych, aprowizatorów, opiekunów, w końcu – współczesnych badaczy kryjówek. I choć doświadczenie ukrywania kogoś i ukrywania się nadal nie odsłoniło się w pełni, to wystawa w Zachęcie tworzy solidną materialną scenę dla koniecznych dalszych rozpytywań.