Smutek elit

Eliza Szybowicz

Kontynuacja świetnego „Bambina” Ingi Iwasiów wymusza jego nowe odczytanie i – niestety – do pewnego stopnia je dewaluuje

Jeszcze 3 minuty czytania

Inga Iwasiów napisała ciąg dalszy „Bambina”, które jest dobrą powieścią psychologiczną i obyczajową, niepozbawioną wymiaru społecznego. „Ku słońcu” to osobliwa kontynuacja. W nieco innym gatunku, nieco innej poetyce. Ogólnie słabsza, choć zawierająca wiele niezłych fragmentów. Wymuszająca ex post nowe odczytanie „Bambina”, w pewnym sensie niestety je dewaluująca.

Kierunek odstępstw od przyjętej w pierwszej powieści konwencji i kierunek jej reinterpretacji narzucającej się w trakcie lektury „Ku słońcu” jest znamienny. Powieściowa narracja obu książek Iwasiów traktowanych jako całość, obejmująca kilka ostatnich dziesięcioleci polskiej historii, została podporządkowana wybiórczemu przedstawieniu naszej współczesności. Jest to, niestety, zależność ograniczająca, redukująca wieloznaczność „Bambina”, rozwiewająca bodaj najcenniejsze złudzenie, które udało się tam stworzyć – złudzenie braku perspektywy zewnętrznej, pozbycia się odruchu porządkowania przeszłości według dzisiejszych kategorii.

Inga Iwasiów, „Ku słońcu”. Świat Książki, Warszawa,
320 stron, w księgarniach od kwietnia 2010
Projekcja jest oczywiście nieunikniona, ale „Bambino”, mimo ujawniającego się od czasu do czasu fatalistycznie usposobionego podmiotu autorskiego, kreowało literackimi środkami punkt widzenia bohaterów, którzy nie wiedzą, co przeżywają, nie panują nad tym, co im się przydarza, nie rozumieją wydarzeń, nawet jeśli w nich uczestniczą. Dzięki temu mieliśmy wrażenie chwytania historii zanim stanie się historią, czyli uporządkowanym łańcuchem zdarzeń o określonym znaczeniu. Przez długie, gęste akapity Iwasiów nie wypuszczała czytelnika poza horyzont wiedzy potocznej, umożliwiała zajęcie pozycji, z której widać mniej, ale też znacznie więcej niż zawiera się w wielkich narracjach.

Pod tym względem „Ku słońcu”, którego przedakcja sięga roku 1980, tylko częściowo jest kontynuacją historii życia codziennego w powojennym Szczecinie. Przemiany obyczajowe, społeczne, kulturowe tego okresu znów, jak w „Bambinie”, wyłaniają się z tysiąca drobiazgów – ważne jest, gdzie i w jakich warunkach mieszkają bohaterowie, jak się ubierają, co i gdzie jedzą i piją, jak się kształcą, gdzie pracują, co robią w czasie wolnym, czy są religijni, jeśli tak, to w jaki sposób się to przejawia, jak się leczą, dlaczego się pobierają, jakie mają życie seksualne, jakie formy przybiera ich życie rodzinne i społeczne, jak wychowują dzieci. Z tą różnicą, że lata osiemdziesiąte i dziewięćdziesiąte pokazane są we wspomnieniach bohaterów, czyli z bezpiecznego brzegu retrospekcji, w skrócie, w podsumowaniu, przez pryzmat później zdobytej wiedzy.

Iwasiów jest mistrzynią rzeczowej, wolnej od sentymentów narracji, która jednak nie osuwa się w cynizm. Po prostu uczucia nie są autonomiczne i stałe, bywają istotne, ale występują wraz z innymi, równie, a może i bardziej istotnymi czynnikami. Relacje rodzinne są w znacznym stopniu relacjami ekonomicznymi, istnieje rynek matrymonialny, małżeństwo może być kontraktem zawartym „przed ołtarzem w katedrze”. Ta otwarta, wielowymiarowa opowieść obejmuje też działalność solidarnościowego podziemia – autentyczny entuzjazm, archaicznie wzniosły kod, erotyczne korzyści czerpane przez samców alfa konspiracyjnego środowiska, podrzędną rolę kobiet, w tych samych kościołach, w których czytano patriotyczną poezję, straszonych zabójczą globulką zet.

Iwasiów pisze przede wszystkim o doświadczeniu kobiecym, w wielkich narracjach marginalizowanym. Na kartach jej powieści spotykamy niezależne kobiety, dla których mężczyźni i dzieci nie stanowią jedynej racji istnienia, a nawet jeśli są dla nich ważni ze względów tożsamościowych, to na przykład dlatego, że podwyższają status społeczny, czyniąc je żonami i matkami. Kobiece wzorce kulturowe, ich powolna ewolucja, marginesy swobody i koszty niezależności autorka przedstawia z uwzględnieniem niuansów, ale konkretnie, ze zrozumieniem dla ludzi, bezwzględnie wobec mechanizmów.

Mimo to lektura „Ku słońcu”, zwłaszcza partii dotyczących współczesności, wzbudza niepokój. O ile bohaterowie „Bambina” byli zewsząd i dzieliły ich zasadnicze różnice społeczne, których nie niwelowała (wciąż jednak możliwa) przyjaźń, o tyle bohaterowie drugiej powieści, choć w tym i owym się nie zgadzają, wydają się w gruncie rzeczy tacy sami. Nawet mowa pozornie zależna, w której są charakteryzowani, jest dziwnie ujednolicona. Otóż wszyscy oni są zamożnymi inteligentami.

Wśród głównych bohaterów jest troje komfortowo urządzonych wykładowców akademickich z zakładu genderowego, o których mówi się, że zależy im na „przedefiniowaniu” literaturoznawstwa, by było „bliższe rzeczywistości społecznej”, ponieważ traktują swoją pracę „jak służbę”, ale w powieści nie bardzo widać, na czym to zbliżenie i służba polega. Jest wysokiego szczebla pracowniczka firmy software’owej, która mieszka okresowo w różnych miastach Europy i Ameryki. Jest wreszcie dwóch biznesmenów, mających za sobą epizod akademicki i dysponujących ponadprzeciętnym intelektem, a przy tym szlachetnych i uczciwie pracujących dla Polski, wykorzystujących znajomości, ale z podziemia, tak że ich „walka o kapitalizm” jest właściwie ciągiem dalszym walki z komuną. Rzeczowa i empatyczna narracja Iwasiów skupia się w „Ku słońcu” głównie na bohaterach społecznie uprzywilejowanych, łączących kapitał symboliczny i ekonomiczny. Owa fuzja, bardzo jaskrawa, a jednak niestanowiąca tematu powieści, bo opisana niejako mimochodem, jest doprawdy konsternująca. Bohaterowie opisywani z dystansem sami zdają sobie sprawę ze swojej uprzywilejowanej pozycji, ale bez dalszych wniosków i poważniejszych konsekwencji. Za to dobitnie, jakby na wszelki wypadek, podkreślone zostały ich czyste intencje i etyczna nieskazitelność. Tacy po prostu są i już, najwyraźniej sobie zasłużyli.

Inną cechą, która ich łączy, jest nadświadomość językowa, bycie wrażliwym, dociekliwym, namiętnym czytelnikiem – książek, ludzi, świata, przeszłości indywidualnej i zbiorowej. Gdzieś na obrzeżach ich rzeczywistości szaleje inkwizytorska lustracja, a oni próbują zrozumieć najnowszą historię w całej złożoności. Znów ma to związek z ich statusem społecznym. Mają swoje bezpieczne i spokojne nisze (potrafią przyznać, że kupione), w których, nie troszcząc się o byt, mogą bez reszty oddać się subtelnym interpretacjom. Mogą sobie pozwolić na kryzys, regresję, zwątpienie, obsesję, analizę marzeń sennych, życiowy bilans.

Inga Iwasiów, „Bambino”. Świat
Książki, Warszawa, 352 strony,
w księgarniach od września 2008
Magda, asystując przy śmierci ciotki, wspomina swoich rodziców, samobójczą śmierć matki, relacje z ojcem esbekiem, młodzieńczą działalność w konspiracji, emigrację. Tomek analizuje dawny i obecny związek z Magdą, przechodzi cichy kryzys małżeński, który przeczuwa i przeżywa też jego żona, Sylwia. Andrzej uporczywie zgłębia tajemnice teczki z esbecką dokumentacją na swój temat, z której wynika, że latami szczelnie otaczała go siatka donosicieli. Małgorzata analizuje pisma XVIII-wiecznej ubezwłasnowolnionej w klasztorze mistyczki Hildegardy. Marek, o ćwierć wieku młodszy kochanek, początkowo jej w tym pomaga, później angażuje się w teczkowe śledztwo ojca. Wielka smuta elit przebiega łagodnie, przez chwilę zanosi się na konflikt między Magdą i Sylwią oraz między Andrzejem i Magdą, ale wszystko rozchodzi się po kościach – uważni czytelnicy w swoich wygodnych gabinetach nie zrobią sobie nawzajem krzywdy, bo przecież zawsze się porozumieją. Nawet jeśli oddają się swym pasjom, pozostaje w nich coś niewzruszonego i posępnego, jakby to, co indywidualne, było stałe i ponure. Może nie są szczęśliwi, ale na pewno samoświadomi, niezależni, obiektywni i konstruktywni. Przejdą kryzys i pójdą dalej.

Tyle tylko, że jeśli w „Ku słońcu” współczesność reprezentują wyłącznie majętni, krzepcy indywidualiści o rozległych kompetencjach komunikacyjnych, dojrzali i równouprawnieni liberałowie, akceptujący nienormatywne zachowania seksualne (dotyczy to również Tomka, żarliwego katolika), to taka autorska decyzja implikuje sensy, którym należałoby się przyjrzeć.

Czy na przykład mamy rozumieć, że bieda to jest coś, co występowało tylko dawniej? Ogólnie rzecz biorąc nie – kontrast między nędzą śródmiejskiej kamienicy i luksusem strzeżonego osiedla został w powieści odnotowany. Ale już w biografii i genealogii bohaterów – tak. Ich rodzice, dziadkowie w większości żyli w biedzie, żmudne dochodzenie do majątku zajmowało im całe życie. Nic też nie wskazuje na to, żeby bohaterowie „Ku słońcu” przyjaźnili się z kimś poniżej ich statusu materialnego i intelektualnego. Obecnie bieda jest przykrym tłem, które czasem trzeba znosić (kiedy na przykład ciotka leży w publicznym szpitalu), ale właściwie nie dotyczy bohaterów, nie zajmuje dłużej ich uwagi, nie jest ich sprawą – mają swoje nisze, do których jej nie wpuszczą. A ponieważ nie ma innej możliwości, czytelnik dysponuje tylko takim punktem widzenia.

Dalej – czy współcześni bohaterowie Iwasiów żyją w przestrzeni postkonfliktowej, postpolitycznej, posthistorycznej? Mogą swobodnie kształtować swoją rzeczywistość? Chyba tak. Mają swoje otorbione urazy, z którymi nie do końca sobie radzą, ale poddają je analizie. Powstały one w coraz odleglejszej przeszłości, więc ich wpływ powoli wygasa i ostatecznie okazują się umiarkowanie istotne. Inaczej niż dwa poprzednie pokolenia szczecinian bohaterowie „Ku słońcu” mają wolność wyboru. W „Bambinie” jak refren powracała twarda odautorska myśl o przywiezionym do Szczecina „zalążku klęski”, przekazanym potem dzieciom, dziedzicznym stanie skazania na życiową porażkę w rezultacie niewypowiedzianego doświadczenia przesiedlenia. A więc o dziadkach i rodzicach z góry było wiadomo, że są „dysfunkcyjni. Analfabeci. Nie odczytują świata, chociaż pracowicie czytają”. Pozornie podejmują decyzje, jednak w istocie nie mają wyjścia – decyduje za nich wielka historia. Wnukowie – biegli czytelnicy – zneutralizowali, choć nie zwalczyli, „zalążek klęski”, dokonują wyborów, ponoszą ich konsekwencje, ale częściej czerpią z nich profity. Czyżby tamten refren o determinizmie i alienacji miał czytelnikowi zapaść w pamięć, żeby przygotować grunt, posłużyć jako kontrast? Losy bohaterów „Bambina” stałyby się w takim wypadku antecedencją, straciłyby swoją autonomiczną wartość.

Czy zatem dylogia Ingi Iwasiów jest opowieścią o emancypacji? Poniekąd tak. W końcu szczecińska saga – nielinearnie, wieloma odnogami, z przeszkodami, pośrednio, asymetrycznie dla kobiet i mężczyzn, lecz konsekwentnie – przebiega od półanalfabetów do akademików, od niewiedzy do świadomości, od milczenia do elokwencji, od bezwolności do niezależności. Ale czy emancypacja może się dokonać indywidualnie? Bez uczestnictwa w życiu publicznym? Bez solidaryzmu społecznego? Społeczeństwo w „Ku słońcu” nie istnieje, a bohaterowie powieści są osobami całkowicie prywatnymi (niektórzy na początku lat dziewięćdziesiątych próbowali działalności politycznej, ale szybko się do niej rozczarowali).

Jeśli jednak założymy, że owa prywatna emancypacja się dokonała, to w jaki sposób? Z „Bambina” wynika, że pod pewnymi względami PRL jej sprzyjał, choć pod innymi oczywiście ją uniemożliwiał. Z „Ku słońcu” wynika raczej, że aby emancypacja stała się możliwa, z PRL-u trzeba było wyemigrować lub PRL musiał się skończyć. Wynika też, że do pewnego stopnia jest to proces automatyczny, przebiegający pod wpływem przemian globalnych. Jakie znaczenie miała dla emancypacji „Solidarność”? Pośrednio daje się w powieści do zrozumienia, że była wielkim ruchem społecznym, ale pokazana została właściwie jako studenckie kółko dyskusyjne z udziałem kilku robotników, którzy „dzielnie słuchali wykładów o poezji Wojtyły i o chrześcijańskim personalizmie”, co jedna z bohaterek wspomina nieco protekcjonalnie (w stosunku do robotników) i ironicznie (w stosunku do wykładowców i ówczesnej siebie). Obraz okresu solidarnościowego jest w powieści, jak w cytowanym zdaniu, bardzo wieloznaczny – kreślony z dystansem, ale nie do końca. Jedno jest pewne – z „Solidarności” nic nie zostało, co stwierdza się ze spokojną rezygnacją: „Przyjaciele, przeszedłszy przez spółki joint venture, rady nadzorcze, emigrację, uczelnie i media, dobrnęli gdzieś tam, gdzie ich już nie było. Każdy pędził po swoim torze w tym niegdyś wyczekiwanym, a tak w końcu nudnym wyścigu”.

Pytania o biedę, liberalizm i emancypację nie są pytaniami z tej książki, choć, zwłaszcza po lekturze „Bambina”, wydawałoby się, że powinny być dla niej podstawowe. „Ku słońcu” jest o czym innym, toteż zbyt wiele kwestii zastajemy od razu rozwiązanych, zbyt wielu ogniw brakuje. Nastąpił przeskok od fatalizmu do jego przeciwieństwa. Powstało wrażenie, że coś tu się zdarzyło, i to niejako „samo”, ale trudno określić co. Wieloznaczność przeszła w nieznaczność.

Nie wszystko pewnie da się opowiedzieć z perspektywy jednostkowej, a nawet środowiskowej. Trudno też w rezultacie uwierzyć w emancypację bohaterów – łatwiej w jej warunkowo możliwe złudzenie. Czyżby zatem to był wielki niepodjęty temat nieistniejącej kontynuacji „Bambina”? Być może smutek elit przedstawionych przez Iwasiów bierze się nie z przeszłości i nie z indywidualizmu, a z aktualnego stanu izolacji – z apatii prymusa, któremu się wydaje, że wszystko już wie.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.