Powieść krytyków (2)

Dariusz Nowacki

Ależ duchota – pomyślał z niesmakiem. Zupełnie jak w ciasnym lombardzie Huberta przy Jagiellońskiej czy, nie przymierzając, w obskurnym mieszkanku Patrycji i Lukrecji

Jeszcze 2 minuty czytania

716

Ależ duchota – pomyślał z niesmakiem. Zupełnie jak w ciasnym lombardzie Huberta przy Jagiellońskiej czy, nie przymierzając, w obskurnym mieszkanku Patrycji i Lukrecji. Trzeba coś z tym zrobić. Podniósł słuchawkę, nacisnął zero i przemówił łagodnie:

– Panno Eltzner, proszę skontaktować się z działem technicznym i zapytać, najlepiej inżyniera Silnego… wiadomo, o kim mówię… tak, tego z Wejherowa… dlaczego tak słabo działa dziś klimatyzacja. A potem proszę do mnie.

Trzy minut później w dusznym gabinecie zjawiła się sekretarka.

– Panie mecenasie, klimatyzacja, jak mnie zapewnił inżynier Silny, funkcjonuje prawidłowo.

Powieść krytyków

Czy krytyk to niespełniony pisarz? A może każdy pisarz jest – w istocie – niespełnionym krytykiem? Dlaczego pisarzowi nie wypada krytykować literatury, a krytykowi jej pisać? I co by się stało, gdyby podobne, niepisane zakazy na chwilę uchylić? W końcu pisarzom zdarza się oceniać twórczość kolegów. Dajmy więc krytykowi literacki głos! (pierwszy odcinek, napisany przez red. Juliusza Kurkiewicza CZYTAJ TUTAJ). W tym numerze drugi odcinek autorstwa Dariusza Nowackiego, a w kolejnym – Justyna Sobolewska!

Na twarzy Erny pojawił się głupawy uśmieszek, którego tak nienawidził. Najchętniej by się pozbył tej zarozumiałej dziewczyny, no ale cóż – to córka kuzynki właścicielki kancelarii. Pieprzony nepotyzm i siła pieniędzy. I pomyśleć, że to kasa ze sprzedaży książek, z przekładów i praw do ekranizacji. Znana pisarka miała tyle kapuchy, że nie wiedziała, co z nią zrobić. Znajomy z Wołowca, którego poznała na wakacjach w Albanii (ach, ten gruby, złoty łańcuch na opalonej klacie!), podpowiedział jej, że warto zainwestować w branżę usług prawniczych. A ponieważ sama nie była prawniczką, figurantem uczyniła krewnego spod Kielc, dyrektora upadłego PGR-u, zwanego przez miejscowych dziedzicem. Tak narodziła się firma Popielski & Wspólnicy.

Oprócz gotówki szefowa wniosła do interesu coś jeszcze – kontakty. Świat pisarski miał bowiem to do siebie, że jego przedstawicielom – ludziom zamożnym, niekryjącym się ze swoim bogactwem – często wytaczano rozmaite, na ogół dziwaczne procesy. Chciano ich po prostu naciągnąć na zadośćuczynienia bądź alimenty. Jak choćby tego melancholijnego docenta z Instytutu Badań Literackich… Po wielu latach przyszedł list z Kanady, z którego wynikało, że ongiś w Paryżu mój klient – mecenas w myślach mówił do siebie – nie tylko konsumował z powódką jogurty (sto dwadzieścia pięć gramów, w opakowaniu po sześć). Ponoć owocem tych stypendialnych igraszek miał być piękny chłopczyk o oczach Dürera. Bezczelna baba! Inna tupeciara, także cudzoziemka, niejaka Luiza Berger z Lubeki, domagała się od jednego z naszych czcigodnych literatów finansowego wsparcia, twierdząc, że zwłoki, w które klient wpatrywał się w gmachu Anatomii, wcale nie były jej trupem (feralnego dnia, 14 sierpnia, nie było jej w mieście). Coś z użyczenia nazwiska i cielesnej powłoki powinna mieć – twierdziła uparcie. Zwłaszcza że Tod in Danzig sprzedał się tysiąc razy lepiej niż Tod in Venedig zapomnianego już dziś noblisty, jej ziomala z dzielnicy zresztą. Nie wspominając o tym, że wytwórnia Paramount Pictures za prawa do sfilmowania opowieści o gdańskim smutasie i jego dołach zapłaciła 5 milionów dolarów. Na biednego nie trafiło.

Nie, wcale nie był mizoginem. Nawet nie odważyłby się pomyśleć, iż wydumane żądania i plugawe machlojki są domeną kobiet. Weźmy tego gościa z Poznania… jak mu tam było… Borejko, Ignacy chyba. Twierdził, krętacz jeden, że niesłusznie jego nazwisko pojawiło się w powieściowym śledztwie, mającym rozwikłać zagadkę śmierci w darkroomie. Zaklinał się na wszystkie świętości, że nigdy nie był w Grzechu Warte, że od lat nie wystawia nosa poza Jeżyce. Cwaniaczek zażądał od pisarza i jego wydawcy niebotycznego odszkodowania za pomówienie. Ale znalazł się sposób na pazernego filologa, za przeproszeniem, klasycznego. Kiedy pokazano mu zdjęcia, na których widać, jak w ubiegłym roku, zaraz po gali Angelusa, zabawia się we wrocławskim hotelu z tamtejszym gliniarzem, Mockiem, od razu spuścił z tonu. Wiadomo – żona i córki nie byłyby zachwycone, widząc tatusia przebranego w kobiece fatałaszki, wypinającego pupę w stronę Mocka w mundurze SS-Sturmbannführera (a pejcz nie był zbyt długi, miał około czterdziestu centymetrów długości, był za to gruby, krępy). Taki obraz na pewno zabiłby Pulpecję, nawet wyluzowana, liberalna Ida by mu nie darowała.

O Boże, przecież ta małpa cały czas stoi przed biurkiem – zreflektował się mecenas.

– Panno Eltzner, co dziś mamy na tapecie?

– Sprawę przeciwko temu sympatycznemu chłopcu, no temu w surducie, z laseczką i cylindrem na głowie… Pan mecenas wybaczy, ale nazwisko klienta wypadło mi z głowy, zaraz sprawdzę w papierach… Ale o sprawie pan słyszał, prawda? Dalecy krewni babci Lali, jakaś szlachta kurlandzka czy coś, chyba spokrewnieni z Dyzmami, fałszywie oskarżają pisarza, że ten pomógł starszej pani odejść z tego świata, bo rzekomo chciał wejść w posiadanie srebrnych sztućców i etażerki w stylu Ludwika XVI, które to przedmioty nie były jemu przeznaczone.

– Tak, tak… czytałem akta. To wszystko, panno Eltzner. Dziękuję.

Po wyjściu sekretarki mecenas bynajmniej nie zaczął rozmyślać o sprawie pisarza dandysa. Przymknął oczy i w tej samej sekundzie pojawiła się postać jasnowłosej dziewczyny. Panienka z autostradowego okienka nie dawała mu spokoju. Dlaczego? Czuł niepokój, ale przecież nie mogło to być erotyczne drżenie. Od pierwszego roku studiów prawniczych był wszak trwale i pięknie pogodzony z tym, że jest gejem. Dzielnie się wykamingautował – przed rodzicami i przyjaciółmi. Nie mówiąc o tym, że od trzech lat pozostaje w szczęśliwym związku z Karolem. Dziś nad ranem, zanim zadźwięczał budzik, było im tak dobrze. Najpierw poczuł jedwabistego fiuta na swej nodze, chwilę później Karol jął delikatnie gryźć jego sutki… Było wspaniale, nieziemsko! Dlaczego więc słodki smak tego poranka przepadł na autostradzie? Skąd to bolesne rozczarowanie, że zamiast jasnowłosej w budce pojawił się typ w brzydkiej, nieforemnej bejsbolówce?