LITERATURA OD KUCHNI:
Pod wzgórkiem

Bogusław Deptuła

Wszyscy świetnie znają ilustracje Aubreya Beardsleya do „Salome” Wilde’a, ale już mało kto wie, że był on również autorem intrygującej, niedokończonej powieści „Pod wzgórkiem”

Jeszcze 2 minuty czytania

Opublikowała te fragmenty Ewa Kuryluk w swej pionierskiej pracy dotyczącej zjawiska groteski w sztuce Beardsleya pt. „Salome, albo o rozkoszy” (1976). Przekładu tego tekstu, wcale niełatwego, dokonał Maciej Słomczyński.

Zachowało się dziesięć krótkich rozdziałów. Akcja ma raczej nieco pretekstowy charakter. Żywiołem tej literatury jest opis i w opisach się spełnia. To prawdziwa profuzja detali, w szczególności przymiotników. Wciąż coś tu jest satynowe, zamszowe czy morsko zielone. Pełno tu findesieclowej przesady i nadmiaru emocji i uczuć. A rzecz cała dzieje się pod wzgórkiem Wenery, w jej tajemnym, sekretnym ogrodzie rozkoszy. Miłość kwitnie tu na każdym kroku i w każdej dowolnej wprost formie, nieprzywiązującej specjalnej wagi do takich akcydensów jak płeć, wiek czy fakt, że obiekt miłosnych westchnień jest psem, jednorożcem albo jeszcze czymś innym. Miłość ponad wszystko – fizyczna rzecz jasna!

rys. Malwina Konopacka


Pierwotnie „Pod wzgórkiem” miało się nazywać „Historia Wenus i Tannhäusera”, jako że w istocie traktuje o powrocie legendarnego niemieckiego poety do siedziby bogini Wenus. Bez wątpienia bezpośrednim źródłem inspiracji dla powieściowego pomysłu Beardsleya musiała być opera Wagnera, którą oglądał w Londynie w 1892 roku. Ale to nie jedyne źródło inspiracji.

Ta niewielka objętościowo powieść ma niezwykle erudycyjne i skomplikowane korzenie literackie. Składają się na nią nie tylko wątki Wagnerowskie, zawarte w jego słynnej operze, ale i legendarna XVI-wieczna wenecka powieść „Hypnerotomachia Poliphili”. A także, co nieuniknione, współczesne Beardsleyowi powieści Huysmansa „A rebours” i Wilde’owski „Portret Doriana Graya”; inspiracje antyczne to „Satirikon” Petroniusza czy „Złoty osioł” Apulejusza. Lista z pewnością jeszcze pozostanie niezamknięta. Gdyby szukać najważniejszej z wymienionych pozycji, będzie nią „A rebours”, które jest podobnie naładowane opisami i detalami. Płynnie przechodzi w niej Huysmans od opisów obrazów Moreau do alkoholi, od storczyków do poezji późnołacińskiej, od zapachów po bibeloty. Na kartach „Pod wzgórkiem” również toniemy w powodzi detali. Mamy w nie opływać, no i opływamy.

Ewa Kuryluk Salome albo o rozkoszy”,
Wydawnictwo Literackie, Warszawa 1976, 230 stron
A skoro detale i do tego w miłosnych ogrodach Wenus, nie może zabraknąć miłosnych pokarmów. Oto sporządzony głównie po francusku jadłospis kolacji, którą Wenus podjęła zmęczonego podróżą Tannhäusera: „Wieczerza przygotowana przez pomysłowego Rambouilleta była nieporównywalna. Nigdy nie stworzył bardziej wyszukanego menu. Samo consommé improptu wystarczyłoby dla unieśmiertelnienia reputacji każdego szefa kuchni. Cóż więc powiedzieć mam o Dorade boullie sauce maréchale, o ragoût aux langues de carpes, o ramereaux à la charniére,ciboulette de gibier à l’espagnole, o paté de quisses d’oie aux pois de Monsalvie, o queques d’agneau au claire de lune, aux articauts à la Greque, o charlotte de  pommes à la Lucy Walters, o bombes à la marée i glaces aux rayons d’or? Był to prawdziwy tour de cuisine, który przewyższał nawet owe sławne kolacyjki wydawane przez Markiza de Réchale w Passy, które Abbé Mirtillon określił jako «nienaganne i zbyt dobre, aby je jeść». […] Zwykły głód wkrótce ustąpił miejsca doskonalszym instynktom czystego gourmet, a przedziwne wina, chłodzone w kubełkach wypełnionych śniegiem, wyzwoliły wszystkie décolleté duchy zadziwiającej konwersacji i przeważającego śmiechu”.

Lista owych oczywiście francuskich dań brzmi zachwycająco i bardzo poetycko, ale lepiej jej chyba nie tłumaczyć, bo wtedy wychodzą jakieś dziwne rzeczy, jakby nie do końca prawdziwe, albo niezbyt poprawnie napisane, czy zgoła absurdalne. I choć właściwie w dzisiejszych kuchniach molekularnych wielkich mistrzów wszystko już jest możliwe, i consommé improwizowane, i ragu z karpich języków, i ogony jagnięce w blasku księżyca, to jednak pewności nie ma, że dania te będą udane. Najwyższego stopnia upoetycznienia miłosnej kuchni Wenus chyba lepiej do końca nie tłumaczyć, a prozaiczne podmianki, które trzeba uskutecznić, by cokolwiek z tego zrealizować, mogą zniweczyć cały czar tego kolacyjnego zestawu. No bo jak tu improwizować przy consommé, najbardziej rygorystycznej i skomplikowanej zupie, którą, co gorsza, niepodobna przygotować jednego dnia?

Może to jednak powinna być rzeczywiście zupa, bo podążając innym literackim tropem, związanym z Tannhäuserem, trafiamy na wiersz Heinricha Heinego „Tannhäuser. Legenda”. Jest on całkiem ironiczny, ale za to Wenus gotuje w nim zupę dla swego kochanka:

Rycerz na łoże rzucił się,
Nie wyrzekł ani słowa –
Wenus do Kuchni poszła wnet,
By zupę ugotować.

Podała zupę, dała chleb,
Nogi mu myje, szczotką
Zjeżony przeczesuje włos,
A wciąż się śmieje słodko.

(przeł. St. Łempicki)

Wenus gotująca zupę – to przypomina niezmiernie popularną książkę dietetyczną z czasów PRL-u autorstwa Ireny Gumowskiej, często wznawianą, pt „Wenus z patelnią”, choć sięgając po nią, odeszlibyśmy całkiem daleko od ezoterycznego świata miłosnych zapałów wykrawanych przez Beardsleya. Cóż jednak – samą miłością żyć się nie da (choć słyszałem o pewnej parze oddanej tak mocno miłosnym uniesieniom, że przez kilka dni nie wychodziła z domu, żywiąc się tym jedynie, co znalazła, a był to głównie kisiel).
Może zatem zróbmy elegancką wersję zupy ogonowej, by ocalić coś z menu „Pod wzgórkiem”, zmieniając ją w coś bardziej praktycznego, a zarazem wciąż miłosno-symboliczno-pożywnego. To bez wątpienia niezwykle wzmacniająca zupa i pełna smaku, a do tego ugotowana na pełnym erotycznych znaczeń ogonie.

Zupa ogonowa Wenus

Ok. 1 kg ogonów cielęcych
Po 2 marchewki, cebule, łodygi selera, ząbki czosnku
1,5 litra wody
1 szklanka białego wytrawnego wina
4 łyżki oleju lub klarowanego masła

Przyprawy: liście laurowe, tymianek, goździki, pieprz cayenne, sól

1. W garnku rozgrzać tłuszcz, zrumienić pokrojone ogony.
2. Wyjąć ogony, na tym samym tłuszczu zrumienić pokrojone w plastry jarzyny.
3. Włożyć ogony z powrotem, dodać przyprawy, zalać wodą i winem, gotować trzy godziny na małym ogniu.
4. Przecedzić, zdjąć tłuszcz, ewentualnie doprawić solą i pieprzem mielonym.
5. Zrobić knelki lub makaron z pociętych naleśników.

To aromatyczna, mocna zupa, szczególnie jeśli dodamy cayenne. Ta zupa może przywrócić siły witalne i wzmocnić.

Wrócę jeszcze do powieści Beardsleya. Przytoczę opis Wenus, by udowodnić, że bogini z kart jego powieści niczego by niestety sama nie ugotowała, skoro tak oto wygląda: „Leciuteńka koszulka i drogie małe majteczki były poszarpane, wilgotne i obciskały się przezroczyście na niej, a całe jej ciało stało się nerwowe i wrażliwe. Zwarte uda wydawały się rozległą repliką małego klejnociku, który trzymała pomiędzy nimi: piękne tétons du derrière były jędrne jak policzek pulchnej dziewicy i przyrzekały radość tak głęboką jak tajemnica Rue Vendôme, minor chevelure, widoczne jedynie na tyle, ile trzeba, wiły się tak ślicznie, jak włoski na głowie cheruba”.

Sam Aubrey Baerdsley (1872–1898), znany świetnie jako ilustrator i rysownik, był ciężko chory na gruźlicę, która okazała się chorobą śmiertelną. Wydelikacony i często zamykany w trosce o jego zdrowie, zdobył w owym chorowaniu imponującą wiedzę zarówno literacką, jak i artystyczną. Właściwie był samoukiem, który odkryty przez prerafaelitę Burne-Jonesa, z czasem stał się ulubieńcem dekadenckiego literackiego Londynu, w tym szczególnie Wilde’a. Podczas wyjazdu do francuskiego Dieppe poznał on elitę Francji. W salonie hrabiego de Greffulhe, pierwowzoru Proustowskiego księcia de Guermantes, można było spotkać księcia de Polignac z Gabrielem Fauré, hrabiego de Montesquiou, Debussy’ego, Sickerta, no i samego Beardsleya.

Choć najczęściej obracał się w towarzystwie homoseksualnym, najpewniej był seksualnie indyferentny. Przyczyną miała być głęboka choroba. Z drugiej strony plotkowano o podwójnie kazirodczych upodobaniach rysownika – do matki i o rok starszej siostry. Czytając opis Wenus po miłosnych utarczkach z Tannhäuserem, jakoś trudno przyjąć, że wyszły spod pióra prawiczka, nawet bardzo zdolnego.

O sobie miał powiedzieć: „Jeśli nie jestem groteskowy, jestem niczym”.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.