Precz z torbami!

Katarzyna Kubisiowska

Przez ostatnich sto lat kultura dorosłych stała się bardziej egalitarna, w dziecięcej wciąż króluje seksizm. W literaturze dla najmłodszych zdarzają się na szczęście wyjątki – nobliwa Pippi Pończoszanka albo cipka we własnej osobie

Jeszcze 2 minuty czytania

Na początku była Pippi. Pełnowymiarowa postać przełamująca wizerunek nudnej panienki w typie Ani z Zielonego Wzgórza. Torująca drogę kolejnym niebanalnym bohaterkom i uprzytamniająca kluczowy wpływ dziecięcych książek na kształt późniejszych społecznych postaw. Krnąbrna i niewychowana dziewięciolatka – znakomity wzorzec dla rzeszy zahukanych maluchów, niewolników konwencji tłamszących autentyczne potrzeby i emocje.

Pippi nie mieści się w kulturowym gorsecie, w który od wieków usiłuje się ubrać dziewczynki. Zamiast być subtelna, ułożona, cierpliwa i nieskończenie dobra, jest wywrotwa, szalona, inteligentna i fizycznie silna. Uchodzi za alter ego jej literackiej matki, choć dla Astrid Lindgren ta półsierota i właścicielka makaka (ojciec-marynarz podarował go córce w ramach zadośćuczynienia za uczuciowe niedostatki) była raczej wariacją na temat tego, kim by mogła być, gdyby nie była tym, kim jest.

Astrid Lindgren, „Pippi Pończoszanka”.
Przeł. Irena Szuch-Wyszomirska,
Nasza Księgarnia, Warszawa
Pippi mieszka w prowincjonalnym miasteczku, czyli w miejscu dobrze znanym 18-letniej Lindgren, która w pierwszej ćwierci XX wieku, w nieplanowanej ciąży, z podjętą decyzją o samotnym rodzicielstwie, wyemigrowała do Sztokholmu, by w anonimowej stolicy schronić się przed szyderczym spojrzeniem sąsiadów. Pippi ma w sobie bezkompromisowość córek, matek, babek oraz ciotek, które w historii dziejów potrafiły działać w zgodzie z sobą, nie stając się zakładniczkami rozmaitej proweniencji systemów i obyczajowych hipokryzji. Kieruje się mądrością płynącą z natury i instynktu. Wie, kim jest, czego chce, jak osiągać cele. W średniowieczu, uznana za czarownicę, na pewno płonęłaby na najwyższym stosie.

Lindgren postacią Pippi pokazała, że dziewczynki od kołyski trzeba mobilizować do brania życia za rogi. Dość z wcieleniem słodkiej idiotki gotowej poświęcić siebie w imię abstrakcyjnego ogółu. Panienki, identycznie jak chłopcy, mają wiedzieć, pytać, osiągać, buntować się, stawiać czoła…

W „Kulturze kłamstwa” Dubravka Ugrešić opisuje lekcję biologii. Gdy nauczycielka objaśnia tablicę z budową anatomiczną kobiety, uczeń wznosi protest: „to nie kobieta, bo nie trzyma w rękach torby!”.

Torba – epokowy symbol upupienia. Jakim przedmiotem ją dzisiaj zastąpić, aby zaznaczyć kiełkującą równouprawnieniową świadomość? Co jest reprezentatywne dla wolnej istoty z dostępem do dobrodziejstw emancypacji? Licencja na sterowanie statkiem kosmicznym, czy nagroda Nobla z matematyki? Może wystarczą książki pisane na serio lub całkiem niepoważnie, lecz uczciwie poszerzające horyzonty i siejące ferment – takie jak „Pippi Pończoszanka”, „Śmiała książka dla dziewcząt” lub „Wielka księga cipek”?

Andra J. Buchanan, Miriam Peskowitz,
„Śmiała książka dla dziewcząt”
. Przeł. Dorota
Dziewońska, Galeria Książki, Warszawa,
288 stron, w księgarniach od listopada 2009
Sygnałem prowokacyjności „Śmiałej książki dla dziewcząt” jest błękit obwoluty – w kodzie kulturowym barwa przypisywana światu męskiemu, symbolizująca mądrość i opanowanie, tutaj skojarzona z przestrzenią kobiecą. Andrea J. Buchanan i Miriam Peskowitz napisały leksykon, który uderza w nawykowe selekcjonowanie wiedzy ze względu na płeć. Autorki przywracają rangę kobiety, w narracji historycznej zwyczajowo przedstawianej jako marginalny, wprowadzany z powodu chwilowej koniunktury dodatek do jej wielkiego nurtu. Portretują bojowniczki zmieniające bieg zdarzeń. Prezentują wynalazki kobiet naukowców, osiągnięcia sportsmenek, prace artystek. W proch obracają przekonania na temat istnienia psychicznych predyspozycji przypisanych wyłącznie kobiecie lub mężczyźnie. Piszą o piratkach, kobietach-szpiegach i pilotach. Instruują, jak zrobić hulajnogę, gwizdać na palcach, związać węzeł żeglarski. Roli kobiety w rodzinie nie sprowadzają do triady: dziecko, karmienie, sprzątanie. Pokazują ją jako autonomiczną istotę łączącą prywatność i obowiązki z pasją i zawodową aktywnością. Czynną w polityce. Kreatywną, niezależną, ambitną. Przedsiębiorczą. Mówiącą pełnym głosem.

Buchanan i Peskowitz roztaczają przy tym panoramę uroków dziewczyńskiego świata: wróżenie z ręki, gra w gumę, wiązanie sari, spinanie włosów, splatanie wianków. „Śmiała książka dla dziewcząt” wysyła czytelny komunikat: kobiecie jest dostępna społeczna rzeczywistość w całej złożonej okazałości.

„Wielka księga cipek” to kolejna pozycja ze szwedzkiej serii „Bez tabu”. Trzecie słowo tytułu wywołuje zażenowanie, autorzy co akapit gęsto się z niego tłumaczą. Zrównane z pornograficznym przekleństwem, pod każdą szerokością geograficzną używanym z ordynarnym zadowoleniem nie tylko pod adresem kobiet, ale i zniewieściałych (czytaj empatycznych) mężczyzn, tutaj zostaje zdekonstruowane, odarte z brudnych znaczeń i wyniesione na ołtarze cielesnej sublimacji. Autorzy przeprowadzają etymologię słowa „cipa”, i, proszę mi wierzyć, pokazują, jak je osadzać w kontekstach pozytywnych. Nie zmienia to faktu, że w przestrzeni publicznej istnieje przyzwolenie na rozmowę o męskich genitaliach, brakuje go, gdy mowa o żeńskich. Wprawdzie można perorować o drogach rodnych, macicy i cudzie narodzin, słowem, o interesie reprodukcyjnym, gorzej, gdy temat zbacza na mało efektywne rejony czystej przyjemności.

Dan Höjer, Gunilla Kvarnström, „Wielka
księga cipek”
. Przeł. Elza Jaszczuk, Czarna Owca,
78 stron, w księgarniach od lutego 2010
„Wielka księga…” adresowana jest do nastolatek konfrontujących się z hormonalną burzą czasu dojrzewania. Bezpośredni przekaz i zabawne rysunki dają im pojęcie o intymnych sferach seksualności. Całość nieco rozczarowuje skrótowością lub wprawia w osłupienie kuriozalnymi pomysłami w duchu międzynarodowego Dnia Waginy (V-Day), zachęcając jednocześnie do inicjacyjnej afirmacji dziewczęcej fizyczności. Uznanie jej za wartość, a nie za miejsce grzechu i skażenia, za źródło satysfakcji, a nie bólu i wstydu. Szereg koncepcji na temat kobiecej płciowości dowodzi, jak łatwo lekceważyć rzeczy nierozpoznane; najbardziej spektakularna figura to vagina dentata, pochwa uzbrojona w kastracyjne zęby czyhające na spanikowanego penisa.

„Wielka księga cipek” jest jaskółką zapowiadającą epokę, w której, chcę wierzyć, kobieta poczuje się suwerenną właścicielką ciała. Kiedy to ona będzie o nim decydować, nie interesy narodowe, polityczne i religijne…

Przez ostatnich sto lat kultura dorosłych stała się bardziej egalitarna, w dziecięcej wciąż króluje seksizm. Ojcowie mogą zmieniać pieluchy i robić pranie, matki prowadzić ciężarówki i skakać ze spadochronu, gdy w tym samym czasie ich synowie będą grali w nogę, a córki szyły lalkom balowe sukienki. Nie byłoby w tym nic niewłaściwego, gdyby maluchom od pieluchy nie tłuc do głowy, że najpierw są kobietami lub mężczyznami, dopiero później ludźmi i nie mają prawa wychylać się poza daną raz na zawsze genderową rolę. Inna może być społeczna świadomość i inna może być literatura. To m.in. książki dla najmłodszych wpływają na późniejsze praktyki komunikacyjne –  rozmowy w rodzinie, artykuły prasowe, spory w sejmie. Podsuwajmy więc dzieciom pozycje z wizerunkiem kobiety, która zamiast krzątać się po domu ze ścierką w dłoni, z promiennym uśmiechem położy się na kanapie i prześledzi strony gospodarcze codziennej gazety. Podręczniki szkolne, w których dziewczynka nie jest głupią gąską uświadamianą przez rezolutnego chłopca, lecz partnerką w rozmowie, dysponującą solidną wiedzą z przedmiotów ścisłych. Powieści z kuzynkami Pippi w roli głównej, na różne atrakcyjne sposoby wywracające porządek świata do góry nogami.