Piękny i bestia

Piękny i bestia

Błażej Warkocki

Genialny komiks Alison Bechdel demaskuje problem naszej kultury, w której łatwiej przeczytać całego Prousta niż powiedzieć słowo „homoseksualista”

Jeszcze 2 minuty czytania

Coming-out powoli wchodzi do słownika krytycznoliterackiego w Polsce – i to nie tylko w związku z „Sennością” Kuczoka. Staje się użytecznym terminem do określenia odsłonięcia i natychmiastowej transformacji tożsamości. Szybko emancypuje się również od swojego pierwotnie homoseksualnego kontekstu. Być może za szybko. Jaka jest bowiem podstawowa homoseksualna fantazja, problem związany z „ujawnieniem”? Po pierwsze: nie zrobię tego, bo mnie to zabije (co powiedzą rodzice, czy mnie wydziedziczą?). Ale jest i druga strona: nie zrobię tego, bo to ich zabije (ich, czyli rodziców). Coming-out – silnie wrośnięty w nowoczesne topologie prywatności – to siekiera o podwójnym ostrzu.
A co, jeśli to rzeczywiście zabija któregoś z rodziców? Tak wygląda jedna z możliwych interpretacji – aż strach używać takich słów, ale jednak trzeba – wybitnej powieści komiksowej „Fun home” Alison Bechdel. To opowieść biograficzna, psychoanalitycznie boleśnie precyzyjna. Można ją spokojnie postawić na półce obok „Maus” i „Persepolis”.

Paranoiczna prawda

Nie zdradzę wielkiej tajemnicy, jeśli powiem, że fabuła dotyczy dziwnego splotu faktów: Alison, główna bohaterka i zarazem narratorka ujawnia rodzinie, że jest lesbijką, „w zamian” dowiadując się, że jej ojciec jest homoseksualistą. Ojciec wkrótce zostaje potrącony przez ciężarówkę i ginie. Prawdopodobnie popełnia samobójstwo. Dlaczego? „Tu nie ma nic niezbadanego! Zabił się, bo był skrytym maniakalno-depresyjnym pedałem i nie potrafił żyć w tej zacofanej dziurze ani chwili dłużej!” – jak wykrzykuje (w myślach) Alison podczas pogrzebu. Prawda może być jednak bardziej skomplikowana, paranoiczna i wywiedziona wprost z lektury „Ulissesa” Joyce'a. „On myślał, że ja myślałam, że on jest homo, podczas gdy on wiedział, że ja wiedziałam, że ja też byłam”.
„Fun home” to pomnik wystawiony ojcu, przerabianie żałoby po stracie, a jednocześnie bolesna i – jako się rzekło – precyzyjna introspekcja. W siedmiu kolejnych zbliżeniach, próbach zrozumienia. W ramach kolistej, niechronologicznej konstrukcji. Ta książka to kłębek splecionych nitek, a lektura powinna być z całą pewnością więcej niż jedna, bo za każdym razem można z niej wyciągnąć nową interpretację albo poszlakę. Wszystkie one splatają się w zaskakująco dojrzałą, artystycznie doskonałą całość.


Dom zamieniony w kampowe muzeum

Alison Bechdel, „Fun home. Tragikomiks
rodzinny”
. Przeł. Wojciech Szot i Sebastian
Buła, wstęp Izabela Filipiak, Timof i Cisi
Wspólnicy oraz Abiekt.pl, Warszawa,
248 stron, w księgarniach od kwietnia 2009
Wyciągnijmy kilka nitek z tej opowieści. Pierwsza rzecz, którą widać na pierwszy rzut oka – to niewiarygodna literackość komiksu. Próby zrozumienia i usensownienia życia ojca odbywają się poprzez nieustanne literackie odniesienia. Ojciec nie tylko zamieniał dom w kampowe muzeum, z oddaniem pielęgnował ogród („Jaki inny facet, poza ciotą, darzy kwiaty tak silnym uczuciem?”), prawie pobił się z sąsiadką podczas dyskusji o kolorze haftu. Był również nauczycielem angielskiego i dużo czytał. Na rok przed śmiercią zaczął czytać Prousta, a z bohaterami Francisa Scotta Fitzgeralda wręcz się utożsamiał, do tego stopnia, że żył tylko kilka dni dłużej niż autor „Wielkiego Gatsby'ego” (czy to na pewno przypadek?). Żeby zrozumieć jego życie i śmierć trzeba przeczytać to, co sam przeczytał.
Dlatego „literackość” tego komiksu nie jest po prostu ornamentacyjnym snobizmem, ale samą jego istotą. Bohaterowie mówią książkami, dlatego że w mroźnym muzeum, w którym kiczowaty wykwint maskuje pogardę, stanowiącym dom Bechdelów – po prostu nie istnieje inny środek komunikacji. W gruncie rzeczy książki i ich interpretacje istnieją tu zamiast bezpośredniego kontaktu. To efekt zablokowania emocji i swoista ułomność bohaterów. Ale triumf komiksu.

Ojciec czyta Kate Millett
Ale czy rzeczywiście jest to po prostu ułomność bohaterów? W gruncie rzeczy Alison Bechdel pokazuje w swojej komiksowej powieści, jak bardzo homoseksualność i jej figury („ukrycie”, „coming-out”) są w XX wieku uwikłane w literaturę. Żeby powiedzieć córce o swych podejrzeniach w kwestii jej orientacji seksualnej, ojciec obdarowuje ją powieścią Colette. Córka natomiast, chcąc wskazać ojcu nowe ścieżki egzystencji, dyskretnie podtyka mu powieść Kate Millett. Inaczej się po prostu nie da. W gruncie rzeczy jest to problem kultury, w której łatwiej przeczytać całego Prousta niż powiedzieć „homoseksualista”.
Słowo pisane stało się podejrzane dla Alison już we wczesnym dzieciństwie. Jako remedium na jej nieustanne kompulsywne obsesje (efekt rodzinnego zablokowania emocji) zostaje zobligowana do prowadzenia dziennika. Co też czyni. Szybko jednak zaczyna mieć wątpliwości co do własnej obiektywności. Czy to, co opisuje, naprawdę takie właśnie jest?
Mała Alison zaczyna zatem w każdym zdaniu dodawać w nawiasie „chyba”. Potem wynajduje specjalny znak, który oznacza „chyba”, a następnie – żeby się nie męczyć – maluje jego monstrualną wersję na każdej stronie swojego dziennika. Właściwie wygląda to tak, jakby skutki epistemologicznego kryzysu łatwiej było uchwycić i zaprezentować poza słowem. Że trzeba znaleźć inny środek ekspresji, który choć trochę zniweluje rozdźwięk między znakiem i znaczeniem. Na przykład obrazek. Zapewne byłoby przesadą twierdzenie, że w tym momencie jej życia odnajdziemy genezę „Fun home”. Ale nie byłoby przesadą twierdzenie, że tradycyjna powieść to nie najlepsze medium do opowiedzenia tej historii.

Piękny i bestia
Zatem Alison rysuje. Dzięki temu udaje jej się znakomicie oddać (oczywiście „między innymi”) wzajemny splot płciowych melancholii ojca i córki. Gdy Alison miała cztery lata, oboje widzieli wchodzącą do baru – no właśnie, kogo? Męską lesbę, która jeździła tirem (albo czymś podobnym, co jeździło po Stanach w latach sześćdziesiątych). Żywy (i jedzący śniadanie) homoseksualny znak. Dobrze zapamiętali to wydarzenie, bo zobaczyli kogoś, kim w żadnym wypadku nie można być. A przecież Bruce, czyli ojciec, mógłby być piękną kobietą, a Alison – bardzo przystojnym chłopakiem. Oboje nawet wypróbowywali, jakby to mogło wyglądać… Oczywiście w żartach, z pełną świadomością, że to tylko gra.
Potem jednak oboje – i przez siebie nawzajem – odczuwają płciową melancholię, a zatem – jak poucza papa Freud zreintepretowany przez Judith Butler – tęsknotę za czymś, co nigdy nie mogło stać się nawet możliwością… To jeden z lepiej poprowadzonych i narysowanych wątków w komiksie, który właściwie mógłby mieć tytuł taki, jak przesłanie jednej ze scenek: „Butch to his nelly”. Piękny i bestia, a bardziej dosłownie: babochłop i ciota (tej translacji tłumacze nie użyli i chyba słusznie, bo w Polsce nawet językoznawcy mają spory problem z queerowymi polskimi odpowiednikami). Związki między ojcem a córką mogą być zatem jeszcze bardziej pokomplikowane, niż mogło się wydawać…
Alison Bechdel wykonała niesamowitą robotę. Za pomocą kodów uniwersalnej kultury opowiedziała „mniejszościową” historię; za pomocą „mniejszościowego” komiksowego medium zdekonstruowała jego starszą siostrę, literaturę. „Fun home” jest genialny. I tylko epistemologiczne wątpliwości, podobne do tych, które odczuwała mała Alison, pisząc swój dziennik, nakazują mi dodać: chyba.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.