Dobra fotografia
deszczu się nie boi

Marta Eloy Cichocka

Nie od razu Kraków zbudowano – i nie od razu Miesiąc Fotografii w Krakowie zdobył sobie tak silną pozycję, jak teraz. Tegoroczna edycja potwierdziła rangę krakowskiego festiwalu także na arenie międzynarodowej. Mimo klęsk żywiołowych

Jeszcze 4 minuty czytania

Maj miesiącem fotografii

Jakby na przekór ogólnopolskiej kulturze narzekactwa, ponuractwa i czarnowidztwa – młoda, prężna i gładkolica ekipa krakowskiego Miesiąca Fotografii pod wodzą triumwiratu w składzie: Tomasz Gutkowski, Karol Hordziej i Piotr Lelek, wspierana przez armię niezmordowanych wolontariuszy, od lat stawia raczej na plusy pozytywnego myślenia niż na minusy szukania dziury w całym. Krytycy i krytykanci zawsze znajdą pod Wawelem całe morze wody na swój młyn – natomiast rzetelnej oceny strategii organizatorów dokonuje, jak co roku, rosnąca rzesza publiczności. Nie wszyscy pamiętają, że pierwszy Miesiąc Fotografii (inspirowany paryskim Mois de la Photo) odbył się w listopadzie 2002 roku z inicjatywy Aleksandra „Ante” Matczewskiego – bardziej na zasadzie „pospolitego ruszenia” krakowskich galerii i instytucji wystawienniczych niż imprezy kulturalnej z prawdziwego zdarzenia.

Miesiąc Fotografii w Krakowie

Miesiąc Fotografii w Krakowie to, obok łódzkiego Fotofestiwalu, największe w Polsce cykliczne wydarzenie kulturalne poświęcone fotografii. Jego organizatorem jest powołana w 2001 roku Fundacja na Rzecz Rozwoju Sztuk Wizualnych, a współorganizatorem krakowska Fundacja Imago Mundi. Grono to skupia wybitnych kuratorów i fotografów, znawców fotografii oraz osoby mające doświadczenie w organizacji imprez kulturalnych. Festiwal należy do dwóch międzynarodowych organizacji skupiających podobne wydarzenia na świecie: Photo Festival Union oraz Festival of Light.

Po zmianie dyrekcji i terminu na majowy, Miesiąc Fotografii zyskał bardziej profesjonalną, kulturotwórczą, edukacyjną i integrującą zatomizowane środowisko formułę. Program festiwalu dzieli się obecnie na dwie części. Część główna jest w całości kuratorowana i podporządkowana spójnej koncepcji tematycznej; formuła „gościa festiwalu”, którym jest jeden wybrany kraj, pozwala na przekrojową prezentację fotografii danego obszaru. Na program off składają się wystawy wyłonione z propozycji zgłoszonych przez samych autorów. Kumulacja wydarzeń festiwalowych w pierwszym tygodniu trwania imprezy pozwala gościom festiwalu na udział w dużej liczbie wernisaży, spotkań i pokazów. Kalendarium festiwalu uzupełniają liczne wydarzenia towarzyszące: pokazy filmów i fotokastów, warsztaty, spotkania z autorami, wykłady, przeglądy portfolio, panele dyskusyjne, sesje technologiczne z udziałem wybitnych fachowców, a nawet tradycyjny już mecz.

Angielska aura w nadwiślańskim kraju

John Stezaker „Most XXVII”, 2008 © John
Stezaker, dzięki uprzejmości The Approach Gallery
Nie będzie chyba przesady w stwierdzeniu, że mijająca właśnie edycja 2010 zapisze się w pamięci jako wyjątkowa, obfitująca w nieoczekiwane wydarzenia i zwroty akcji. Począwszy od sprawnej ewakuacji z Wysp Brytyjskich artysty i kuratora Jasona Evansa, uwięzionego przez pył wulkaniczny, poprzez falę powodziową, która podzieliła Kraków na pół, podmyła Centrum Manggha i zmyła z festiwalowego programu część projekcji i koncertów, po polską premierę „Widoku cudzego cierpienia” Susan Sontag, na której ilość potencjalnych prowadzących spotkanie przewyższyła w pewnej chwili najśmielsze kalkulacje organizatorów. Ale na tym wyjątkowość tegorocznej edycji bynajmniej się nie kończy.

Krakowska aura najwyraźniej weszła w konszachty z organizatorami Miesiąca Fotografii, idealnie bowiem dopasowała się do programu głównego, obejmującego w tym roku najwybitniejsze zjawiska współczesnej fotografii brytyjskiej i szeroko zakrojony przegląd dominujących tendencji, łączących sarkazm i dystans z uwrażliwieniem na społeczny wymiar fotografii. Dzięki niezwykłym anomaliom pogodowym zarówno na salach wystawowych, jak i poza murami galerii, przez czas trwania festiwalu królowała osławiona angielska pogoda: wilgoć, wiatr i deszcz. Cudem w tej sytuacji wydaje się fakt, że udało się przeprowadzić zarówno plenerowe pokazy fotokastów, jak i – uwaga – mecz Polska-Anglia z udziałem artystów i kuratorów biorących udział w festiwalu.

Melodia wielu pieśni

Martin Parr, „Anglia. New Brighton”.
Z cyklu „The Last Resort.” 1983-1985.
© Martin Parr / Magnum Photos
W tym roku kalendarium Miesiąca Fotografii zostało skrojone tak, aby zaspokoić naprawdę wszystkie gusty – a napięty program zachęcał do marzeń o umiejętności bilokacji. Na początku maja odbyły się wernisaże w ramach programu ShowOFF, na których młodych debiutantów opieką kuratorską otoczyli Tomek Sikora, Jacek Poremba, Kuba Dąbrowski, Karol Radziszewski i Mikołaj Komar. Swoimi pracami z publicznością dzielili się w ten sposób: Paweł Bajew („Autoportret”), Łukasz Biederman („Miasto śpi”), Joanna Chudy („Śląski Ulisses”), Agata Kadenacy („Mezzanine Floor”), Dominika Kamińska („Mój brat dużo pali”), Dawid Cyprian Kot („To nie jest miejsce dla mnie”), Anna Małysz („My Secret Romance”), Filip Gabriel Pudło („Kolekcja”), Grzegorz Stefański („emptybottles”), Kamil Zacharski („Przecież nic się nie stało”). Zapamiętajmy te nazwiska: kto wie, być może to one właśnie wyznaczą niebawem nową jakość polskiej fotografii?

Oficjalne otwarcie wystaw programu głównego przypominało prawdziwy maraton: wernisaż gonił wernisaż, a wykłady poszczególnych kuratorów przeplatały się ze spotkaniami brytyjskich fotografów z publicznością. W Bunkrze Sztuki warto było zmierzyć się z „Pamiętnikiem karalucha i innymi historiami” Anne Fox i z subiektywnym spojrzeniem Jasona Evansa na fotografię brytyjską, zatytułowanym przekornie „W tym miejscu nie ma nic” (parafraza słów popularnej piosenki). W Pauzie czekała seria zaskakujących kolaży Johna Stezakera; w Muzeum Narodowym – obszerna, wielogłosowa ekspozycja „Fakty z życia. Fotografia brytyjska 1974–1997”; w Galerii Camelot – multimedialna i wielowątkowa „Aktualizacja. UK. Fotografia w Wielkiej Brytanii po roku 2000”; w Międzynarodowym Centrum Kultury zaś odbyła się światowa premiera owocu kilku lat pracy Marka Powera, zatytułowanego „Melodia dwóch pieśni” (o której za chwilę).

Fotografia wernakularna

Wernakularyzm to pojęcie wygodne, bo pojemne – podobnie jak postmodernizm. Przyszło z architektury i jest używane zwłaszcza wśród anglojęzycznych specjalistów. Jeśli przyjąć, że sztuka wernakularna służy odbiorcy w wygodny i praktyczny sposób, przeciwstawiając się kanonom sztuki elitarnej, to mianem wernakularnej określa się taką fotografię, której nie zdominował żaden zamiar artystyczny. Znajdziemy tu zdjęcia o funkcji czysto użytkowej (techniczne, reklamowe, rodzinne), ale również pocztówki, przedmioty z podobiznami słynnych ludzi czy inne gadżety.

Niekwestionowana diwa festiwalu, czyli Martin Parr z agencji Magnum, na zmianę to opędzał się przed dziennikarzami, to kaprysił, że nie ma własnej konferencji prasowej – ale chyba wszystkich zafascynował autotematycznym wykładem, na którym łącząc wrodzoną swadę z brytyjskim poczuciem humoru, opowiadał o swojej drodze przez fotografię. Ten ekscentryczny angielski fotoreporter, którego Cartier-Bresson w ogóle do Magnum nie chciał przyjąć, zdeklarowany zwolennik produkcji amatorskich, kolekcjoner zdobionych zdjęciami Saddama Husajna zegarków i kiczowatych pocztówek, zdecydowanie odrzuca stereotyp fotografii artystycznej, formalnej i ponadczasowej. Natura machiny fotograficznej polega według niego na rejestracji i kumulacji znaków epoki, a funkcja artysty sprowadza się głównie do wyboru punktu widzenia. Pasja Parra to tak zwana fotografia wernakularna, której nie zdominował żaden zamiar artystyczny.

Tony Ray-Jones, „Bez tytułu”. © The National
Media Museum, Bradford, Wielka Brytania
Tymczasem Wisła powoli zaczęła przybierać, gdy magazyn „Exklusiv” zorganizował na rzecznej barce interdyscyplinarne śniadanie połączone z panelem dyskusyjnym na temat niebezpiecznych związków fotografii i muzyki – ale obyło się bez ofiar. Dopiero w kolejnym tygodniu trwania festiwalu powódź poważnie zagroziła miastu, przerwała okołofotograficzne projekcje filmowe w Centrum Manggha, uszczupliła program festiwalu i zmniejszyła frekwencję na kolejnych spotkaniach. Między innymi na premierze MagnesPhoto, nowego portalu dla zawodowych fotografów, którego wersja beta stratuje już w czerwcu – i który proponuje profesjonalistom komplet narzędzi do prezentacji swoich prac, z tworzeniem fotokastów włącznie. A propos fotokastów, czyli nowoczesnych multimedialnych prezentacji łączących fotografię, film i dźwięk – to mimo pogody doczekały się swych plenerowych przeglądów multimedia z agencji VII i Mediastorm, a także zwycięskie prezentacje konkursu „Newsweeka” na fotokast właśnie. Zainteresowanie taką formą zastosowania fotografii reportażowej wydaje się rosnąć z roku na rok, spodziewajmy się więc kolejnych przeglądów tego typu.

Fotografia jak malowanie

Tony Ray-Jones, „Bez tytułu”. © The National
Media Museum, Bradford, Wielka Brytania
Nawet najdłuższy maraton kiedyś jednak się kończy. Większość wspomnianych wystaw Miesiąca Fotografii w Krakowie trwa do końca maja – czyli daty oficjalnego zakończenia festiwalu. Tym bardziej warto wspomnieć o tych wyjątkach, które pozostają otwarte dłużej, niekiedy nawet aż do lipca. Zacznijmy od wystawy, którą obejrzeć można do 4 czerwca: w Galerii Starmach gości kolekcja fotografii zmarłego w 1972 roku Tony’ego Ray-Jonesa – mitycznej postaci, która wywarła ogromny wpływ na rozwój brytyjskiej dokumentalnej fotografii artystycznej. Ray-Jones przeszczepił na Wyspy Brytyjskie styl fotografii dokumentalnej, którego uczył się w Nowym Jorku u takich mistrzów, jak Alxey Brodovitch, Joel Meyerowitz i Garry Winogrand. Jego zdjęcia stanowią celną obserwację społeczeństwa brytyjskiego lat sześćdziesiątych: wykonane w trakcie weekendowych wypadów za miasto, ukazują typowych Brytyjczyków, spędzających wolny czas w sposób uświęcony tradycją (głównie w nadmorskich kurortach i na letnich festiwalach). Sam fotograf twierdził, że jego celem jest uchwycenie specyficznie brytyjskiej aury i dostrzeżenie w zwyczajnych sytuacjach nostalgicznego potencjału czy surrealnego humoru. Wydaje się, że postawa ta doczekała się współcześnie wielu naśladowców, czego dowodem może być przynajmniej część kolejnej wystawy.

Tom Hunter, „Woman Reading a Possession
Order”
, z cyklu „Nieznani”, 1997 © Tom Hunter
Mowa tu o przeglądowej ekspozycji „Fakty z życia. Fotografia brytyjska 1974–1997”, którą do 11 lipca można oglądać w Muzeum Narodowym w Krakowie. Jej celem jest jak najszersza prezentacja współczesnej fotografii brytyjskiej, na przykładzie projektów dziesięciorga artystów. Richard Billingham, John Davies, Anna Fox, Paul Graham, Tom Hunter, Chris Killip, Martin Parr, Chris Steele-Perkins, Jem Southam i Tom Wood – fotografowie wybrani przez kuratorkę Katy Barron – to postaci kluczowe dla rozwoju fotografii w Wielkiej Brytanii i rozpoznawalne również poza jej granicami, chociaż w Polsce prawie nieznane. Ciekawa rzecz: część z tych fotografów ma za sobą ukończone studia malarskie bądź przejawia fascynację malarstwem, widoczną jako inspiracja ich twórczości. Warto w tym miejscu przypomnieć, że XIX-wieczni pionierzy fotografii byli w większości malarzami i swobodnie czerpali z tradycji malarstwa europejskiego. Tom Hunter to pierwszy i jak dotąd jedyny fotograf uhonorowany wystawą w National Gallery w Londynie, prezentującej wyłącznie malarstwo. Fotograf zasłużył sobie na ten zaszczyt dzięki zaangażowanemu społecznie cyklowi „Nieznane osoby”: mieszkańcy przeznaczonych do rozbiórki squatów we wschodnim Londynie pozują tu w zainscenizowanych sytuacjach przywodzących natychmiast na myśl malarstwo Vermeera. Dodajmy, że dzięki temu połączeniu fotografii społecznej ze światową historią sztuki, projekt Huntera zdobył ogromny rozgłos i dotarł do świadomości opinii publicznej, a squaty w dzielnicy Hackney udało się ocalić.

Mark Power „Kielce - Czerwiec 2006”,
z cyklu „Melodia dwóch pieśni”.
© Mark Power/ Magnum Photos
Mark Power, autor projektu „Melodia dwóch pieśni” (prezentowanego w Międzynarodowym Centrum Kultury prawie do końca czerwca), również jest malarzem z wykształcenia – a przy tym pedagogiem z długim stażem i uznanym fotoreporterem związanym z agencją Magnum, słynącym z cierpliwości w realizowaniu długoterminowych projektów fotograficznych. Trzy lata temu podczas Miesiąca Fotografii w Krakowie poznaliśmy Marka Powera-kuratora, gdy objął pieczę nad wstrząsającą multimedialną ekspozycją „Teatry wojny” w krakowskiej Fabryce Schindlera. „Melodia dwóch pieśni” ukazuje oblicze Powera-podróżnika, przemierzającego Polskę już od 2004 roku, wspólnie z polskim fotografem Konradem Pustołą (któremu dedykowany jest album towarzyszący wystawie). Organizatorzy ekspozycji mają nadzieję, że zainteresowanie wybitnego fotografa specyfiką polskich realiów, które siłą rzeczy postrzega z własnej, zdystansowanej perspektywy, pozwoli na ponowne usytuowanie Polski w obrębie europejskiej „świadomości wizualnej” i jej powrót na mapę współczesnej fotografii dokumentalnej. Na razie polska publiczność przyjęła wystawę Powera bardzo ciepło, w równym chyba stopniu poruszona pięknem tych wysmakowanych, wielkoformatowych kadrów, co tego piękna po prostu złakniona w powszechnym zalewie pospolitości i bylejakości.

Trochę teorii w praktyce

Karol Hordziej, Katy Barron i Tom HunterMiesiąc Fotografii to nie tylko maraton wystaw i festyn dla oka; to również raj dla miłośników słowa pisanego i „bachanalia erudytów” [copyright by M.E.C.], czyli seria prezentacji książek i spotkań z ich autorami bądź wydawcami. W menu tegorocznej edycji znalazły się między innymi: spotkanie z Wojciechem Nowickim (autor „Dna oka”), Marią Anną Potocką („Fotografia. Ewolucja medium sztuki”), Łukaszem Skąpskim („Maszyny. ‘Samy’ z Podhala”), Konradem Pustołą („Darkrooms”), Kubą Dąbrowskim („Western”), Jolantą i Waldemarem Śliwczyńskimi z wydawnictwa Kropka; wykład Adama Mazura i premiera jego „Historii fotografii w Polsce 1839–2009” oraz cykl spotkań „Czytając obraz”, współorganizowanych przez Fundację Pauza wraz z Galerią f5 i Księgarnią Fotograficzną. W tak skomponowanym menu każdy znalazł coś dla siebie. Interesująco brzmią zwłaszcza pozycje czysto teoretyczne, które wprowadzają nowoczesne i uwspółcześnione ujęcie problematyki „języka” fotografii, istniejącego tak naprawdę wyłącznie w kontekście interpretacyjnym – oraz pozwalają tej nowo konsekrowanej gałęzi sztuki uniknąć komercjalizacji w galeriach bądź zmurszenia w murach muzeum i odzyskać kontakt z realnymi problemami otaczającego nas świata. Wysoce inspirująca okazała się tutaj kilkugodzinna dyskusja o kanonicznych tekstach teorii fotografii i prezentacja antologii „The Weight of Photography. Photography History Theory and Criticism. Introductory Readings” pod redakcją Johana Swinnena i Luca Deneulina – oraz prezentacja książki Allana Sekuli „Społeczne użycia fotografii” i krótkie spotkanie na ten temat z Karoliną Lewandowską, do niedawna kuratorką galerii „Zachęta”, obecnie prezeską Fundacji Archeologia Fotografii.

Mark Power, „Kryspinów - Sierpień 2009”,
z cyklu„ Melodia dwóch pieśni”.
© Mark Power/ Magnum Photos
Polskie wydanie esejów Sekuli pozwala mieć nadzieję, że jego tezy stopniowo przenikną do świadomości rodzimych teoretyków, co pozwoliłoby na podniesienie poziomu dyskusji o fotografii, tudzież obalenie wielu obiegowych mitów i przekonań na temat jej funkcji w społeczeństwie. A tezy te, mimo iż powstawały w Ameryce lat siedemdziesiątych ubiegłego stulecia, brzmią w naszej rzeczywistości niepokojąco aktualnie: „Artyści cierpiący na dojmującą izolację wobec problemów natury społecznej już zdążyli wykorzystać tak zwaną sztukę polityczną jako swojego rodzaju pałkę na usługach znajdującego się na wyczerpaniu modernizmu, jako wytworny awangardyzm. Samo w sobie jest to dostatecznie złe, ale – co gorsza – system promocji sztuki przekształca wszystko, czego się tknie, w «modę», serwując niezłą porcję liberalnego zaciemnienia. W konsekwencji okazuje się, że w środowisku kultury traktowanej jako towar, jedynym wymogiem jest nieustająca artystyczna autopromocja. Kultura elitarna staje się w tym przypadku pasożytniczą «manierystyczną» reprezentacją kultury masowej, pokazem slajdów na prywatnym przyjęciu, posiada własną fotografię prasową, kolumnę plotkarską, wywiady, recenzje, promocję, panteon sław i narcystycznych gwiazdorzących performerów…”.

Opis brzmi znajomo, prawda? Ale to już temat na osobny esej o kondycji polskiej sztuki współczesnej.