Jeszcze 2 minuty czytania

Maria Poprzęcka

NA OKO:
Wizyta młodszej pani

Maria Poprzęcka

Maria Poprzęcka

Na Zamku Królewskim w Warszawie wystawa skarbów ze zbiorów Muzeum Książąt Czartoryskich w Krakowie. „Dama z gronostajem” Leonarda, „Krajobraz z miłosiernym Samarytaninem” Rembrandta – najcenniejsze dzieła sztuki znajdujące się w polskich kolekcjach artystycznych. „Dama”, czyli Cecylia Gallerani, małoletnia, ciężarna kochanka księcia Mediolanu Lodovica Sforzy, zwanego il Moro, przyjęta została w Warszawie z iście królewskim splendorem. Portret wystawiony jest w Sali Senatorskiej, wyosobniony w specjalnie wzniesionym dla obrazu niewielkim tempietto – świątynce, tak aby nic nie zakłócało niezwykłej urody tak dzieła Leonarda, jak samej dziewczyny. W następnym, zaciemnionym pomieszczeniu, światło wydobywa z mroku burzowy krajobraz Rembrandta. A dalej, w znakomitej aranżacji, skrzące się od bogactwa gabloty z najwyższej klasy i kunsztu przedmiotami rzemiosła artystycznego – złotem, srebrem, szkłem, porcelaną… Wystawa jest niewielka, ale o to chodziło – o hightlights, o zademonstrowanie niezwykłej rangi zbiorów Czartoryskich. Udało się. Jest pięknie.

Lecz jednocześnie z Krakowa dochodzą pełne obaw, gniewne pomruki: zlikwidowana ekspozycja…, rozproszenie kolekcji… A także: zniszczą…, nie oddadzą…, już kiedyś próbowali zatrzymać…, chcą na niej („Damie” oczywiście) zarabiać…, zabiorą…, sprzedadzą…, wywiozą do Peru…(sic!).

O co chodzi?

Stanisław Mancewicz na łamach „Gazety Stołecznej” w szyderczym felietonie tłumaczył to krakowskim genem bycia przeciw wszystkiemu. Genem bardzo silnym i dziedzicznym. Nawet ci, którzy nie wiedzą, że w Krakowie znajduje się obraz Leonarda lub sądzą, że jest autorstwa Rembrandta – też są przeciw. Zostawiając kpiny i odsuwając niezrozumiałe z warszawskiej perspektywy emocje, spróbujmy – po prostu informując – odpowiedzieć na pytanie: o co tutaj chodzi?

Zacząć trzeba od przykrego zdania, że Muzeum Czartoryskich w Krakowie od wielu lat znajdowało się w stanie niegodnego najcenniejszej polskiej kolekcji zaniedbania. Wejście obok woniejącej kanciapy ochrony, strome schody, prowizoryczna szatnia, wstydliwe toalety, brak księgarni czy sklepu muzealnego. To na powitanie. A potem ekspozycja będąca pamiątką po muzealniczych modach lat sześćdziesiątych, mieszająca historyczną kolekcję Czartoryskich z innymi obiektami będącymi własnością krakowskiego Muzeum Narodowego. Cenne obiekty zapomniane w magazynach. Od pewnego czasu Muzeum było dłużej otwarte, ale przez wiele lat zamykano je o 15.30, ponadto często bywało nieczynne z różnych powodów. Frekwencja była dość skromna, zważywszy na rangę kolekcji.

Inicjatorem gruntownych zmian jest Fundacja Czartoryskich i jej prezes, Adam Zamoyski. Trochę wstyd to pisać, ale wobec krakowskiej medialnej nagonki na „kosmopolitycznych Czartoryskich”, trzeba przypomnieć, że Zamoyski, autor „The Polish Way” i „Bitwy warszawskiej” jest, obok Normana Davisa, człowiekiem który najwięcej zrobił dla wprowadzania historii Polski do niepolskiej świadomości.

Zamierzenia Fundacji idą w dwóch kierunkach. Po pierwsze: modernizacji krakowskiego budynku Muzeum celem dostosowania go do współczesnych wymogów muzealniczych, których obecnie w wielu punktach muzeum nie spełnia. Po wtóre – przywrócenia historycznego charakteru kolekcji Czartoryskich, który w obecnej ekspozycji uległ zatarciu. Modernizacja budynku ma przede wszystkim polegać na otwarciu nowego, dogodniejszego wejścia do Muzeum, przez szeroką bramę od strony ulicy Pijarskiej i udostępnieniu publiczności pięknego, wewnętrznego dziedzińca, który nakryty szklanym dachem zostanie włączony do przestrzeni użytkowej Muzeum. Wokół dziedzińca mają być umieszczone kasy, informacja, księgarnia, sala edukacyjna, kafeteria, toalety, winda – czyli całe zaplecze niezbędne dla dobrego funkcjonowania instytucji muzealnej. Podobne rozwiązanie, nie naruszające zabytkowej architektury budynku, a otwierające nową, atrakcyjną i użyteczną przestrzeń, stosowane jest powszechnie w rozbudowujących się muzeach – od wielkich jak Luwr i British Museum, po liczne małe muzea mieszczące się w zabytkowych gmachach.

Natomiast przywrócenie historycznego charakteru kolekcji ma polegać na odtworzeniu jej trzech odmiennych partii: wyposażenia Świątyni Sybilli, zbiorów Domku Gotyckiego – obu będących puławskim dziełem Izabeli Czartoryskiej, oraz późniejszej kolekcji księcia Władysława Czartoryskiego. Dwie ostatnie nie nastręczają problemów. Domek Gotycki (pomijając stracony w czasie wojny portret Rafaela) można w pełni zrekonstruować dzięki katalogowi i opisowi pomieszczeń sporządzonemu przez samą księżnę Izabelę. Wróci wszystko – także sentymentalne drobiazgi, relikwie-pamiątki po wielkich ludziach, zasuszone gałązki, pukle włosów. Trudniejsza jest sprawa ze Świątynią Sybilli. W trakcie prac projektowych okazało się, że ciasne i niskie pomieszczenia krakowskiego budynku nie pozwalają na właściwe odtworzenie wielkiej kreacji księżnej Izabeli Czartoryskiej, jaką była quasi-sakralna, mieszcząca bezcenne pamiątki narodowe puławska Świątynia Pamięci – budynek wzorowany na rzymskiej świątyni Westy. W tej sytuacji zrodził się – entuzjastycznie przyjęty przez tamtejsze władze – pomysł rekonstrukcji całego zaniedbanego zespołu parkowego w Puławach i przywrócenia Świątyni Sybilli jej pierwotnego stanu i przeznaczenia, wraz z umieszczeniem w niej obiektów niegdyś w niej się znajdujących (lub ich replik). Jest to pomysł bardzo dalekosiężny i wymagający ogromnych nakładów finansowych. Jego realizacja dawałaby jednak szansę na odtworzenie niezwykłego dzieła, jakim było pierwsze polskie muzeum narodowe stworzone przez Czartoryską w parku puławskim. Przywracając stan sprzed 200 lat, stworzono by zarazem nowe, niezwykłe miejsce na kulturalnej mapie Polski. Nie zubożając oczywiście ekspozycji krakowskiej. Z drugiej strony władze Krakowa gotowe są na ekspozycję narodowych pamiątek Świątyni Sybilli przeznaczyć część dawnych austriackich obwarowań, tzw. Fort Benedykta. W tej efektownej przestrzeni rzeczywiście jest szansa stworzenia „świątynnej” aury patriotycznego sanktuarium.

Czy te zamierzenia mogą być uznane za grożące kolekcji Czartoryskich, czy sprzeczne z interesem polskiej kultury? Głoszone latem 2008 roku tabloidalne sensacje o zamiarach przeniesienia obrazu Leonarda do Kazimierza Dolnego, czy cennych narodowych pamiątek do zaniedbanej obecnie Świątyni Sybilli, były tak absurdalne, że nie warte sprostowań. Inicjatywa puławska zaowocowała na razie otwarciem w październiku ubiegłego roku małego muzeum Czartoryskich w pałacu w Puławach. Ekspozycja na najwyższym poziomie, wbrew lamentom o „rozproszeniu kolekcji” zbudowana wyłącznie z rzeczy magazynowych. Otwarcie uświetniła Orkiestra Beethovenowska pod batutą Krzysztofa Pendereckiego – Muzeum Nadwiślańskie wolało zaprosić doskonałych muzyków niż wydać bankiet. Był tylko toast, wielkie wydarzenie i przykład budującego stosunku lokalnych władz do zamierzeń i inwestycji kulturalnych. Tak rzeczywistość się ma do krakowskich fobii i lęków.

A skąd teraz „Dama” w Warszawie? Fundacja Czartoryskich pozyskała, po wielu staraniach, fundusze na realizację projektu modernizacyjnego. Muzeum stanęło wobec kwestii pomieszczenia zbiorów na kilka lat prac remontowych. Zarząd Fundacji już zawczasu prowadził rozmowy w kilkoma muzeami polskimi, które – co oczywiste – chcą gościć jakąś część zbioru, poczytując to sobie za zaszczyt i wielką szansę dla pozyskiwania publiczności, rozpowszechniania wiedzy o kolekcji Czartoryskich, promocji swojej instytucji etc. No i się zaczęło – oskarżenia o rozproszenie kolekcji, jej komercjalizację itp. Ich wartość i poziom były analogiczne do niedawnych rewelacji o zamiarze przeniesienia obrazu Leonarda do Kazimierza Dolnego. Czy naprawdę „rozparcelowana po całej Polsce kolekcja przestanie istnieć”, bo zobaczą ją ludzie mieszkający w Sandomierzu, Szczecinie czy Stalowej Woli? Dla których to będzie świętem i wydarzeniem?

Przypomnijmy przede wszystkim, że Izabela Czartoryska tworzyła swoje muzeum w Puławach dla NARODU, nie dla Krakowa. Kolekcja znalazła się w Krakowie w 1876 roku z oczywistych przyczyn historyczno-politycznych, a stosunki Czartoryskich z miastem, jak świadczą archiwa, nigdy nie były idylliczne. „Dama z gronostajem” nie jest symbolem Krakowa. Może szczęśliwie nie została bez reszty zużyta przez turystyczny marketing i wchłonięta do pop-ikonosfery. Jest najcenniejszym (niestety jedynym takim) obrazem w polskich zbiorach (prywatnych, o czym warto pamiętać). Jako symbol Polski podróżowała w latach dziewięćdziesiątych po amerykańskich muzeach, „wprowadzając nas na NATO”. Jako wyraz polskiej wdzięczności za pomoc niesioną Polakom przez Węgrów w 1939 roku jesienią ubiegłego roku znalazła się na wystawie w Budapeszcie.

Należy zatem życzyć Muzeum Czartoryskich, aby pieniądze obiecane na remont realnie zaistniały i prace ruszyły. A na razie – cieszmy się obecnością „Damy z gronostajem” w Warszawie. Jest młodsza i ładniejsza od rzekomo tajemniczo uśmiechniętej żony florenckiego kupca, przed którą kotłuje się w Luwrze wielonarodowa ciżba. W XIX wieku tło obrazu założono czarną farbą, co zniszczyło efekt mżenia szaro-błękitnego światła, które miękko modeluje rysy dziewczyny i jej smukłą dłoń o długich palcach. Ale i tak stoimy przecież wobec jednego z najpiękniejszych obrazów dawnego malarstwa europejskiego.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.