Jeszcze 2 minuty czytania

Grzegorz Wysocki

Z WYSOKA I NISKA:
Dlaczego Jan Nowicki jest jak kangur?

Grzegorz Wysocki

Grzegorz Wysocki

Nie przykładam wagi do tego, co mówię, dlatego że prowokuję,
jak mnie coś nudzi, to zmieniam optykę, żeby nie zasnąć
(Jan Nowicki)

Być może co bardziej namiętne fanki rodzimej kinematografii i jej herosów rozszarpią mnie przy najbliższej możliwej okazji, ale tak jak wolę sobie obejrzeć, dajmy na to, „Ocean’s Eleven” zamiast „Wielkiego Szu”, tak też wolę spać niż czytać wywiady z Janem Nowickim.

Nie chodzi nawet o to, że taka lektura przynosi odbiorcy tyle samo wrażeń co błogi sen, bo przecież wiadomo, że Nowicki nie lubi przynudzać i potrafi wypowiedzieć wiele – budzących konsternację, oburzenie lub zachwyt – „mądrości życiowych”. Nie chodzi też o to, że wywiady z krakowskim aktorem z Kowala nie są interesujące, bo przecież można by w tym miejscu wymienić jakieś siedem tysięcy nazwisk tzw. celebrytów, którzy nawet jeśli mają coś zajmującego do powiedzenia, to robią wszystko, by nie dzielić się tymi smakołykami w rozmowach z dziennikarzami. Ale przecież nie będę się w tym miejscu zajmował samoośmieszającymi się gwiazdkami jednego sezonu.

Tak więc Jan Nowicki. Nie gwiazdka i nie na jeden sezon. Wybitny aktor, a dla wielu niekwestionowany autorytet, myśliciel i filozof znany z „walenia prosto z mostu”. Swoiste alter ego Andrzeja Żuławskiego (czy krakowski aktor pisze już swój „Nocnik”?). Dla niektórych także felietonista, komentator polityczny i społeczny oraz pogromca braci Mroczków. I wszystko byłoby w jak najlepszym porządku, bo wielce sobie cenię ludzi szczerych, bezkompromisowych, błyskotliwie chamskich i złośliwych, gdyby nie to, że 71-letni Nowicki raz za razem próbuje być tak „fajny” i „młodzieżowy”, że z tego wszystkiego wychodzi na niezbyt rozgarniętego nastolatka. Lub też, jak kto woli, olbrzymiego australijskiego kangura.

Po raz pierwszy ta brutalna myśl na temat Wielkiego Szu naszła mnie jakieś cztery lata temu, kiedy to na łamach nieistniejącego już „Relaza” przeczytałem wywiad pod wielce wymownym tytułem „Rządzą nami pojeby”. Mistrz oczywiście rozwinął tę wiekopomną myśl w trakcie rozmowy: „To wszystko jest chore, począwszy od elektryka-prezydenta. Jak pan spojrzy na to logicznie, a nie emocjonalnie i w kategoriach romantycznej historii, to prezydent nie może być ślusarzem, a ślusarz prezydentem. A u nas, jak zawsze, rozdarta sosna i, kurwa, Bartosz Głowacki. U nas bez przerwy są takie pojeby. Przecież to nie jest normalne”. Dowiedziałem się też wtedy, że Jan Nowicki brzydzi się dosłownie wszystkim, co dzieje się dookoła, że rzyga na myśl o Polsce, w której przyszło mu żyć, oraz że ma za mało czasu, by zajmować się jakimś gównem z przeszłości (czytaj: teczkami), ale i gówno teraźniejsze niewiele go obchodzi. Polacy to dla Nowickiego banda głupków, która wybiera sobie głupich przywódców-idiotów (patrz wyżej: „pojeby”) dla zarządzania sobą, czyli „głupim jak but społeczeństwem”. Inne odkrywcze myśli aktora mówią, że „telewizja jest robiona przez idiotów dla idiotów”, że „wszystkie kraje, które osiągnęły ekonomiczny sukces, to jest stado baranów” (mowa przede wszystkim o Amerykanach i Japończykach), że gdyby został ministrem kultury to zlikwidowałby połowę teatrów („Po co teatr w Legnicy, Bielsku? Po cholerę?”) oraz że uczniowie (a nawet nauczyciele!) nie czytają, nie piszą listów, nie potrafią śpiewać, tańczyć, bawić się. Więcej: „Nie wiem nawet, czy oni się pierdolić umieją…”. Nie wiem, czy Nowickiego ucieszyły niedawne wieści, że umiejętność tę posiadają nawet gimnazjaliści, ale, niestety, bez znajomości arkanów sztuki antykoncepcji.

Zapomniałbym o tej rozmowie sprzed lat i żył sobie dalej w błogiej nieświadomości, tj. łudziłbym się, że Jan Nowicki przestał już być narodowym wieszczem i domorosłym filozofem, dla którego nie są obce zagadnienia polskiego społeczeństwa, polityki, kultury i, przede wszystkim, rozrodczości. Nic bardziej mylnego. Aktor udzielił wywiadu „Wysokim Obcasom” i tym samym mocno naraził się redakcji „Krytyki Politycznej”. Od Agnieszki Wiśniewskiej z „KP” dowiedziałem się nie tylko, że Jan Nowicki „pierdoli głupoty” (znowu?!), ale także, że „WO” są „kobiecą gazetą”, gdyż po publikacji tego wywiadu nikt już nie może jej posądzić o „bycie feministyczną”. Tym samym – jak rozumiem – „Wysokie Obcasy” dołączyły do innych „kobiecych gazet”, a więc przestały się już zupełnie różnić od „Pani Domu”, „Claudii” i „Glamour”. Przez moment pomyślałem, że może to i dobrze dostać takiego bana od redakcji „KP”, bo i nakład wzrośnie, a może i – by posłużyć się określeniem samej Candace Bushnell – „nieoświecone kury domowe” rzucą się tłumnie na sobotni dodatek do „Gazety Wyborczej”?

Zostawmy jednak żarciki, gdyż pora, by dowiedzieć się o co poszło. Otóż Jan Nowicki po raz kolejny nawiązał do swoich niegdysiejszych erotycznych podbojów, czym jeszcze bardziej upodabnia się do wspomnianego już Żuławskiego: „Mężczyzna jak jest zdrowy – to kobietę bierze. I tyle. Tak było w czasach mojej młodości. Po co kobietę pytać? Kobieta, przynajmniej na samym początku, nie jest od rozmów”. W kolejnym akapicie aktor dał do zrozumienia, że nie będzie mówił o instynkcie macierzyńskim, gdyż nie jest kobietą: „Przecież nie rozmawia pan z macicą!”. Agnieszce Wiśniewskiej („KP”) nie spodobały się dwie rzeczy. Po pierwsze, sprowadzanie kobiety do macicy. Po drugie, robienie bohatera z faceta, który do macicy kobiety sprowadza. Przede wszystkim jednak Wiśniewska próbuje odgadnąć, o co tak naprawdę chodzi Nowickiemu.

Niniejszym spieszę z odpowiedzią: Jan Nowicki jest, a przynajmniej bardzo chciałby być, kangurem. Właściwie – choć trochę mi przykro z tego powodu – każdy facet ma w życiu takie chwile, kiedy chciałby być jak taki australijski kangur: „Lokalna policja otrzymała zawiadomienie, że za spacerującą kobietą podąża zwierzę. Australijka spacerowała po jednej z rekreacyjnych ścieżek na obrzeżach Tennant Creek, kiedy zauważyła olbrzymiego kangura. Zorientowała się, że zwierzę ją śledzi.
– Wydawało mi się to wszystko trochę dziwaczne, ale szłam dalej i nie myślałam o tym zbyt wiele. W drodze powrotnej okazało się, że czeka na mnie – relacjonuje i wyjaśnia, że jego zachowanie nie pozostawiało wątpliwości, iż szuka partnerki. Kobieta bezskutecznie próbowała przepłoszyć zwierzę […]”.

I wszystko jasne: kiedy Jan Nowicki wspomina piękne i beztroskie czasy, w których z kobietami się nie rozmawiało, lecz kobiety się brało, nawiązuje do swojego wcześniejszego kangurzego żywota. To nie szowinizm. To reinkarnacja.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.