Musica Polonica Nova 2010.
Globalna wioska i Europa innej prędkości

Ewa Szczecińska

Festiwal Musica Polonica Nova to doświadczenie europejskiej „mikrohistorii”; kameralnej, lokalnej i odrobinę sentymentalnej. Punktem centralnym, ogniskującym najważniejsze tematy, style i narracje obecne na festiwalu, była muzyka Andrzeja Krzanowskiego

Jeszcze 3 minuty czytania

„Europa to mały, zatłoczony kontynent, którego imperia doprowadziły do wymordowania albo podporządkowania sobie dziesiątków innych kultur i  milionów ludzi. Kontynent, którego mieszkańcy od wieków chełpią się swoją wyższością i na którym co kilkadziesiąt lat zdarza się ludobójstwo” – mówi Joanna Bator w wywiadzie udzielonym „Tygodnikowi Powszechnemu”. W innym miejscu autorka wyznaje: „Uprawiam mikrohistorię, która wymaga mnożenia, nawarstwiania mikropowieści, polifoniczności narracji”.

27. festiwal polskiej muzyki współczesnej
„Musica Polonica Nova”. 8–16 maja 2010, Wrocław
Zakończony w niedzielę 16 maja we Wrocławiu festiwal polskiej muzyki współczesnej Musica Polonica Nova potraktować można jako doświadczenie europejskiej „mikrohistorii”, dalekiej od imperialistycznych zapędów; kameralnej, lokalnej i odrobinę sentymentalnej. Punktem centralnym, ogniskującym najważniejsze tematy, style i narracje obecne na festiwalu, była muzyka Andrzeja Krzanowskiego. Kompozytora, który żył 39 lat; urodził się 9 kwietnia 1951 roku w Bielsku-Białej, zmarł nagle 1  października 1990 roku w Czechowicach-Dziedzicach. I tworzył muzykę, która rozsadzała ramy jakiejkolwiek szkoły – jego narracja była środkowoeuropejska i polifoniczna zarazem.

Narody Europy Środkowej: Czesi i Słowacy, Niemcy i Polacy, Węgrzy, Ukraińcy i Rumunii, Żydzi, Cyganie, Austriacy – ten tygiel żyjących niekoniecznie razem, choć obok siebie, narodów, tradycji i języków, przenikał się przez setki lat dużo bardziej niż to sobie uświadamiano. W tej części Europy oddychano nieco innym niż na Zachodzie powietrzem – imperialna ekspansja na dalekie lądy nie była doświadczeniem ludzi stąd. Kształtowały ich raczej wewnętrzne konflikty i życie w obrębie małych ojczyzn niż ciekawość tego, co za morzami – dlatego właśnie, niezależnie od aspiracji wspólnotowych (narodowościowych), lokalność, kameralność i z jakichś powodów również poetyckość codziennego życia naznaczyły sztukę wielu artystów środkowej Europy. Raczej człowiek niż ludzkość, bardziej ja i sąsiad niż daleki, inny, obcy; zamknięcie w sobie i  kontemplowanie losów jednostkowych niż zdobywanie nowych lądów. Europa innej prędkości, a także innej wrażliwości – ten rys polskiej muzyki współczesnej odkrywał przed słuchaczami dyrektor artystyczny tegorocznego festiwalu, Andrzej Chłopecki. Słuchając muzyki we Wrocławiu, kolejny raz mogliśmy dowiedzieć się czegoś o sobie samych.

Poetyka codzienności

Centralnym wydarzeniem drugiej połowy festiwalu było wykonanie – 20 lat po śmierci kompozytora – suity z „Audycji V” Andrzeja Krzanowskiego. Utwór młodzieńczy, powstał w 1978 roku, kiedy Krzanowski (po ukończeniu studiów w zakresie gry na akordeonie oraz kompozycji – u Henryka Mikołaja Góreckiego) sam prowadził już działalność pedagogiczną, najpierw we Wrocławiu, potem w Katowicach. „Audycja V” jako jedyna z  całego cyklu nie była dotąd wykonana; odczytana z nieco już wyblakłych rękopisów, zabrzmiała w filharmonii wrocławskiej w wersji niepełnej – bez warstwy wizualnej i teatralnej, bez slajdów i inscenizacji. A przecież w zamyśle kompozytora powstała jako forma hybrydowa: coś między teatrem, operą, happeningiem i koncertem, z tekstami przeznaczonymi do recytowania i śpiewania, z udziałem instrumentów tradycyjnych oraz mniej tradycyjnych, takich jak fleksaton, czy syrena; sam kompozytor swój utwór na sopran, chór i zespół instrumentalny nazywał operą.

Koncert Krzanowski - Chopin akordeonu,
16.05.2010 / fot. Sławomir Przerwa
Choć znalazły się w nim teksty kilku poetów pochodzących z różnych stron Polski – Jacka Bieriezina, Zbigniewa Doleckiego, Mariana Stanclika i Sławomira Mrożka, przedstawiona w utworze „mikrohistoria” jest bardzo lokalna: śląsko-cieszyńska, pograniczna, poetycka i intymna. Jej poetyckość nie unosi się wysoko, nie prowadzi w abstrakcję, choć nie brak jej również wzniosłości. Najczęściej sięga ziemi, konkretu, doświadczenia człowieka z polskiej prowincji w schyłkowych latach komunizmu, tuż przed wolnościowym zrywem „Solidarności”; człowieka, który żyje między odrapaną dworcową poczekalnią a rozkwitającym na wiosnę przydrożnym drzewem; między zasłuchaniem w kościelny śpiew wiejskich bab a płynącymi cienkim strumieniem z Zachodu nowinkami.

Życie Krzanowskiego od najmłodszych lat wiązało się z podróżowaniem – między Bielskiem, Czechowicami, Wrocławiem i Katowicami, pekaesami i  pociągami, powolnymi i szarymi, blisko innych ludzi.

Mimo wielu konwencjonalnych gestów (np. karykaturalnej koloratury solowego sopranu), Krzanowski tworzy w „Audycji” nowy muzyczny język – bardzo ekspresyjny. Przemawia szczerze, bezwstydnie posługuje się dźwiękową zgrzebnością; zwyczajność jest przecież jej przewodnikiem. Krzanowski nie unikał brudu codzienności, wręcz przeciwnie – traktuje go jako ważną część własnego losu. Codzienność najwyraźniej wzruszała go i  inspirowała. Tym pokracznym w formie i treści dziełem dotknął więc samej istoty rzeczy – świata w czasie i miejscu, w którym przyszło mu żyć.

Muzyka uboga?

„Audycja V” Andrzeja Krzanowskiego pojawiła się na festiwalu trochę jak senny majak, trącące myszką wspomnienie; a jednak życie prowincji – powolnie płynącego czasu i magii codzienności – wciąż istnieje i w polskiej muzyce współczesnej przybiera zaskakujące niekiedy kształty. Marcin Bortnowski (rocznik 1972) z Wrocławia świadomie do postawy Krzanowskiego nawiązuje, uważa go wręcz za swojego mistrza.

Koncert Krzanowski - Chopin akordeonu,
16.05.2010 / fot. Sławomir Przerwa
Są też tacy, którzy żyjąc w metropolii, nie deklarując fascynacji sztuką Krzanowskiego, powtarzają jednak jego gest: kreowania przez sztukę lokalnej intymności, wywiedzionej z codzienności. Choćby inny wrocławianin, Cezary Duchnowski (1971). Posługując się najnowocześniejszą komputerową techniką, wiąże ją z prostą, płynącą z życia poezją swojego przyjaciela Piotra Jaska. Duchnowski używa dźwięków codzienności, poezji konkretu – jednocześnie eksperymentuje z formą przekazu, powtarza tę samą co Krzanowski potrzebę przekraczania konwencji, gatunków i form.

Na festiwalu usłyszeliśmy też kompozycję Wiesława Cienciały (1961), który znał Krzanowskiego osobiście i do dziś mieszka w tym samym mieście – Cieszynie. Cienciała jest artystą prywatnym: jego muzyka dawno zniknęła z modnych muzycznych sal koncertowych Wrocławia i Katowic, nie wspominając o Warszawie czy Krakowie. Ale Cienciała wciąż komponuje i  na festiwalu bardzo zaskoczył. „Amherst Music” na kobiecy glos recytujący i zespół instrumentalny do słów Emily Dickinson ewokowała smętny nastrój wywiedziony z schönbergowskiego ekspresjonizmu. To jeszcze inna poetycka sztuka tej samej Środkowej Europy; subtelna, szeptana a przecież mimo intymności tak uniwersalna. „I’m Nobody! Who are you? / Are you – Nobody –Too? / Then there’s pair of us? / Don’t tell! They’d advertise – you know!” („Jestem nikim! A ty? / Czy jesteś – Nikim –Też? / Zatem jest nas aż dwoje? / Pst! rozejdzie się – wiesz!”). Tym wierszem Emily Dickinson rozpoczyna się ta poetycko-muzyczna podróż – kontemplująca, świeża i prawdziwa, zarazem prowincjonalna – nienowoczesna.

Młodzi

Tymczasem młodzi polscy kompozytorzy żyją już w innym świecie. Ich ojczyzna jest znacznie pojemniejsza; odrapany dworzec i przydrożne drzewo drzemią wciąż w ich wyobraźni, ale internetowa globalna wioska – chyba już na zawsze – zmieniła naturę ich związków z własnymi korzeniami i z zewnętrznym światem. Dyrektor festiwalu wyraźnie postawił w tym roku na młodych. Spośród czternastu festiwalowych premier aż dziesięć to dzieła artystów, którzy po ukończeniu studiów, w bardzo trudnych polskich warunkach, próbują komponować, zaistnieć i żyć. Chłopecki wyraźnie stawia zwłaszcza na Aleksandra Nowaka (1979), stąd na festiwalu aż dwie jego premiery („Król kosmosu znika”, „Mała partita”).

Moją uwagę zwrócili zwłaszcza – znani już dobrze z tego festiwalu wrocławianie – Sławomir Kupczak i Paweł Hendrich (obydwaj również urodzeni w 1979 r.), a także debiutujący na festiwalu wychowanek krakowskiej Akademii Muzycznej – Karol Nepelski (1982).

Paweł Hendrich nie od dziś daje się poznać jako kontynuator XX-wiecznego modernizmu spod znaku drugiej awangardy, zwłaszcza tej o korzeniach naukowych. Prawa rządzące matematyką, fizyką i procesy naturalne opisane przez biologów – to jego największa inspiracja. W muzyce Hendricha sama materia, wycyzelowana z matematyczną precyzją, jest muzyką. Kompozytor bezboleśnie, naturalnie i ze znakomitym artystycznie skutkiem łączy muzyczną twórczość z racjonalnym podejściem do dźwiękowej struktury; od wielu lat skupia się na przekładaniu na dźwięki naukowych, abstrakcyjnych praw. Tym razem wysłuchaliśmy jego kompozycji „Liolot” na orkiestrę kameralną. Początek to swingująco-falująca konstrukcja, która jednak bardzo szybko urasta do rozmiarów mikropolifonii. Dwa wymiary – mikro i makro – zostają bardzo szybko zespolone. Czy Hendrich będzie polskim Xenakisem? Zobaczymy.

Koncert Krzanowski - Chopin akordeonu,
16.05.2010 / fot. Sławomir Przerwa
Zupełnie odmienną artystyczną osobowością jest Sławomir Kupczak – jego związki ze środkowoeuropejską wrażliwością „człowieka stąd” wydają się znacznie silniejsze. Kupczak nasącza muzykę cieniutką nutą nostalgii przełamaną ironią. W utworze zatytułowanym „Rukola” tak pomyślana całość dostaje rumieńców, bo emocja i ekspresja są również nieodłączną częścią stylu tego kompozytora. Typowe dla muzyki Krzanowskiego namaszczenie, ocierające się o kicz przerysowania, u Kupczaka przybiera postać szalonego tańca. Artysta zdaje się mieszać wielką chochlą kotłujące się frazy; w rezultacie powstaje muzyka rozedrgana i rozemocjonowana zarazem.

Wreszcie Karol Nepelski – pochodzący z wybrzeża, z wyboru krakowianin – dał się już poznać bardzo wyrazistym debiutem na ubiegłorocznej „Warszawskiej Jesieni” („PRIMORDIUM: Naturalia”). Artysta już same pojedyncze dźwięki konstruuje tak, by wciągały słuchacza w przestrzeń pozamuzyczną, dochodzi do tego jeszcze gest, proces wydobywania dźwięków przez muzyków. Powstaje w ten sposób dźwiękowy i wizualny teatr. We Wrocławiu Nepelski przedstawił swój najnowszy utwór – kolejne ogniwo cyklu „PRIMORDIUM: Encephalon” na klarnet, skrzypce, perkusję i  fortepian oraz flet basowy. Powstała muzyka ekologiczna, naturalna, dotykająca archaicznej pierwotności. Zarazem jest w niej tajemne napięcie: ekologia nie oznacza skupienia wyłącznie na jasnych stronach życia. Nepelski, mimo młodego wieku, ma już wyczucie kontrapunktu, w jaki wchodzi w ludzkich działaniach kultura i natura; kultura jako podświadome dążenie do semantyzacji i natura jako jej źródło. Dotyka w ten sposób fundamentów egzystencji. Bez naukowej dosłowności, bez przyszpilania motyla, wyłącznie za pomocą artystycznych środków.

*

Czy muzyka polska wróci na europejskie sceny? Czy przestanie być kojarzona wyłącznie z nazwiskami naszych wielkich: Henryka Mikołaja Góreckiego, Krzysztofa Pendereckiego, Wojciecha Kilara? To zależy między innymi od takich festiwali jak Musica Polonica Nova, a także od dysponujących pieniędzmi na kulturę decydentów. Tymczasem wszystkie wykonane we Wrocławiu premiery były dziełem młodzieńczej energii, całkowicie bez wynagrodzenia, bez symbolicznej złotówki...
Nikt za nas naszej muzyki na świecie nie wypromuje. Tegoroczną, nową formułę festiwalu – autorską, a zarazem kreującą – odbieram jako krok we właściwą stronę. Mogę tylko z satysfakcją dodać, że warto było głośno na ten festiwal narzekać. Skutki słychać gołym uchem już.