Bomba w naszej szklarni
fot. B. Maz

Bomba w naszej szklarni

Joanna Wichowska

W mentalnej szklarni, w której perfidnie zamknął nas Klata, wszystko choruje na elephantiasis: wyobraźnia, uczucia, pamięć o historii i sny o przyszłości

Jeszcze 1 minuta czytania


Po Hamlecie w stoczni, Szewcach w sklepie z telewizorami, Dantonie w slumsach, sienkiewiczowskiej menażerii w szpitalu polowym przyszedł czas na Polskę w szklarni. Jan Klata od dawna specjalizuje się w temacie polskości. Premiera „Szajby” to efekt współpracy z Małgorzatą Sikorską-Miszczuk, autorką dramatów opisujących współczesność z podobną anarchiczną dezynwolturą, co przedstawienia Klaty. Z połączenia tych dwóch pokrewnych anarchizmów powstało piekielnie zabawne przedstawienie o diabelsko zagmatwanych problemach naszej wspólnej „troski, miłości i bólu, któremu dumne imię – Polska”.

Żeby zobaczyć „Szajbę”, trzeba wejść do zbudowanej na Scenie na Świebodzkim szklarni. Ma być eksterytorialnie i sztucznie, klaustrofobicznie i duszno. Gatunki szczególnie wrażliwe i wymagające mogą przetrwać tylko w warunkach cieplarnianych. A Polacy opisani w „Szajbie” są bez wątpienia egzemplarzami specjalnej troski. Cieplarniane warunki umożliwiają też bujny rozrost wątłym z natury roślinom. Wystarczy izolacja, sztucznie stworzony mikroklimat, brak dostępu świeżego powietrza. W mentalnej szklarni, w której perfidnie zamknął nas Klata, wszystko choruje na elephantiasis: wyobraźnia, uczucia, pamięć o historii i sny o przyszłości. Narodowe stereotypy, mity, wierzenia, lęki i co tam jeszcze skutecznie wszczepiono w naszą podświadomość (albo, jak kto woli, genotyp) – wynaturzają się w kształty coraz bardziej karykaturalne. I wszystkie zostają bez litości, brawurowo obśmiane. „Szajba” jest w prostej linii kontynuacją gombrowiczowskiej lekcji wyzwalania się spod władzy polskich upiorów i rozbrajania napuszonej powagi absurdem.

Małgorzata Sikorska-Miszczuk „Szajba”
reż. Jan Klata
. Teatr Polski we Wrocławiu
Scena na Świebodzkim, premiera
8 maja 2009
Mickiewicz, Chopin, rosyjskie piosenki, Niemcy i Żydzi, i Tora w ogniu, dziesięć przykazań, profesor Bralczyk, Matka-Polka, Chrystus Narodów, ruiny do kontemplacji, męczeńska krew bohaterów – wszystko tu jest. I do tego świat stoi nad przepaścią. Terroryści z Kujaw: 99 Groszy (Marcin Czarnik) i Zachar (Michał Majnicz) już skonstruowali bombę, muszą jeszcze tylko połączyć czerwony i zielony drucik… Aby uzasadnić ofiarę małych kujawskich męczenników posyłanych na zaminowane przez wroga pola, terroryści opowiadają im w „Męczeńskich Dobranockach” historię martyrologii swoich rodaków z rąk Kartoflożernych Niewiernych. A wszystko to dzieje się w związku z wizją Wiktorii (Kinga Preis), która wyśniła przystojnego kujawskiego szahida, a tym samym zainicjowała bunt Kujaw. Będzie wojna, a wojna nadaje sens: „teraz trzeba prawdziwego terroru, pokazać trzeba, żeśmy w elicie…”.

Szklarnię Mirek Kaczmarek wyłożył dywanami z trawy i zastawił doniczkami ze swojskim rzepakiem (a może to mickiewiczowska dzięcielina?), w głębi umieścił kibel, ukryty za równie swojską ceratową kotarką. Polska, co precyzyjnie rozrysowane zostało na plakacie spektaklu, graniczy z Chinami, Arabią Saudyjską, Irlandią, Hondurasem i Izraelitami. Rządzi nią, czyli „obrzuca gospodarskim okiem”, dożywotni premier, Mister Ble (Wojciech Ziemiański). Jego idylliczna wizja ojczyzny wygląda tak: „Bosonogi trup, pohuśtywany powiewami wiatru, w tle zachód słońca i swojski klekot bociana”. Jego żona, Wiktoria, ma bliskie kontakty z duchami, które asystują jej podczas wykonywania małżeńskich, łóżkowych obowiązków i wyglądają jak zjawy z bukoliczno-romantycznych wizji Słowiańszczyzny. Podczas tajnej narady Mistera Ble z aspirantem Gumą (Mirosław Haniszewski) za każdym razem, gdy któryś z nich wspomni Polskę – na sekundę rozkłada ramiona w geście ukrzyżowania. Mister Ble wraz z Hansem, „kłamliwym Świadkiem Historii” (Marian Czerski), piekąc przy ognisku kiełbaski, „odkłamują historię” i przeprowadzają seanse przebaczenia. Według Hansa naród niemiecki w czasie wojny tłumnie protestował pod siedzibą gestapo, wznosząc hasła: „otworzyć synagogi”, a mężni Polacy ukrywali prześladowanych Niemców w swoich mieszkaniach.

Polska materializuje się dopiero w ostatnich scenach spektaklu. Kiedy maszyna absurdu jest już tak rozpędzona, że nie oczekujemy żadnego suspensu, wykraczającego poza tę wariacko-przewrotną stylistykę, na scenę wchodzi, prowadzona przez Dziwkę – ducha (Anna Ilczuk), drobna starsza pani w okularach (Czesława Dąbrowska). Widownia zamiera i ta nagła cisza, trwająca tyle tylko, ile przejście staruszki z głębi sceny do pierwszych rzędów, daje całemu dotychczasowemu rozbawieniu zupełnie nowy wymiar. Staruszka jest nie z tego świata, wygląda zwyczajnie, pogodnie, mogłaby być naszą babcią. I to w jej obronie rozpętano ten cały nieprawdopodobny rwetes? W jej imieniu dopiero co zaminowywano granice, przelewano fontanny krwi, stawiano męczeńskie cmentarze, dokonywano fałszywych pojednań? Klata nie po raz pierwszy stosuje podobnie przewrotny zabieg – w kluczowym momencie serwuje nam scenę, która wciąż może uchodzić za żart (Polska pod postacią sympatycznej babci), ale taki, z którego nikt nie ośmieli się zaśmiać. Cała reszta, łącznie z puentującym spektakl radosnym tańcem, do którego przyłącza się Polska – przeciwieństwo chocholego stuporu z „Wesela” – to wysokiego gatunku i w zbożnym celu przeprowadzone bezczelne, ludyczne szaleństwo.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.