Urszula Kozioł, „Horrendum”

Zofia Król

„Horrendum” to przepaść, nieadekwatność, niewspółnierność. Bolesne i dotkliwe, choć raczej refleksyjne niż rozpaczliwe, odczucie różnicy między oczekiwaną sensownością a realnym nonsensem świata

Jeszcze 1 minuta czytania

czy uczynisz mi łaskę
i zechcesz przeczytać ten wiersz
jakbym to nie ja go pisała
tylko ty sam
w chwili ważnej
dla dwojga nieznajomych osób

Motto „Horrendum” stawia czytelnikowi wysokie wymagania. Słusznie – ten tom trudno przeczytać mimochodem, w autobusie albo w przerwie na kawę. Wierszy sporo i raczej długie, nie dają wytchnienia, niewiele między nimi przestrzeni. I momentami udaje się rzeczywiście spełnić zaklęcie z motta – czytać wersy jak własne, zaczerpnięte z najgłębszych osobistych magazynów emocji.

Urszula Kozioł, „Horrendum”.
Wydawnictwo Literackie, Kraków, 72 strony,
w księgarniach od maja 2010
Jednocześnie jednak nie sposób nazwać wierszy Urszuli Kozioł „emocjonalnymi”. Przeżycia są szczelnie ubrane w formę, w eleganckie kombinezony słów. Zapięte pod szyję. Bo Urszula Kozioł jest klasykiem. A kimkolwiek jest „klasyk” – nie będę tu dalej wnikać w to znane i arcyciekawe zagadnienie – pisane przez niego słowo pamięta własną historię, konteksty, sąsiedztwa słów w jakich się znalazło, rymy i rytmy przeszłości. I tak, na przykład słowo „noc” z wiersza „Przebudzenie” jest zapewne tym samym, które zapisywali Kochanowski i Słowacki. Czas nadał słowu odczuwalny ciężar i moc, jakiej nie miewają słowa nowe. Kozioł także zupełnie wprost powołuje się na poetycką przeszłość. „Ballada” zaczyna się od motta z Kochanowskiego. A ton samego wiersza jest prawie od nastroju motta nieodróżnialny. Kozioł ze swobodą pisze po prostu Kochanowskim. Z kolei najlepszy być może w całym tomie „Hymn o zmierzchu” przypomina hymny Słowackiego. A w wierszu „W drodze do Strugi” skoczny i lekki humor przywodzi na myśl „Ballady” Mickiewicza, choć sam temat jest przecież najzupełniej nowy: „to nie gwiazdy / lecz / na samym szczycie wzgórza / reflektor auta zderzył się / z blaskiem kałuży”.

A czym jest samo „horrendum”? Powraca w wierszu o tym tytule jak złowrogi refren, komentujący szyderczo i interpretujący na nowo wypowiedziane w zwrotkach słowa. Ale „horrendum” nie ma wbrew pozorom wiele wspólnego z niedefiniowalnym „to” Miłosza ani ze złem jako takim. „Horrendum” to raczej przepaść, nieadekwatność, niewspółnierność. Bolesne i dotkliwe, choć raczej refleksyjne niż rozpaczliwe, odczucie różnicy między oczekiwaną sensownością a realnym nonsensem świata, między kosmosem a przemijającymi pyłkami dmuchawca, między własną przypadkowością a koniecznością – bo to „ja” przecież. „Horrendum albo traktat o puchu dmuchawca” – główna linia napięcia kształtuje się już w tytule.

„Świat jest absurdem i potwornością dla naszej nieziszczalnej potrzeby sensu, sprawiedliwości, miłości. Prosta myśl. Niewątpliwa” – pisał o tym Gombrowicz w „Dzienniku”. I nie przestraszył się banału, który czyha na „proste myśli” zaraz za cienką granicą smaku.

Poezja Urszuli Kozioł nie jest jednak w całości przesycona tonem „horrendum”. Nad tomem krażą setki nastrojów i odcieni, sugerowanych przez słowa tak delikatnie, że czytelnik wpada w pułapkę. I spełnia się zaklęcie motta – czytamy te wiersze jak własne. Mimo owej niewspółmierności świat pozostaje fascynujacy:

czy to już wszystko świecie
co miałeś mi do powiedzenia
nie wierzę
więc aż tyle miałeś mi do powiedzenia

(„Co masz do powiedzenia”)

A słowo, pełne zarówno wrażeń ze świata, jak i pamięci językowej przeszłości, stara się różnorodność – i nieodłączną niewspółmierność – uchwycić. Kozioł zdradza nam swój przepis: „kiedy słowo zaczyna bąbelkować / znak / że nadciąga wiersz”.

Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych).