ŚLEDZTWA RUDEGO KOTA:
Monstrum z Czarnogóry

Tomasz Fiałkowski

Nero Wolfe'a – jedną z osobliwszych kreacji detektywa w dziejach powieści kryminalnej – wymyślił Amerykanin Rex Stout, urodzony w 1886 roku w rodzinie pobożnych kwakrów

Jeszcze 1 minuta czytania

Nie jest, broń Boże, przestępcą – broni sprawiedliwości, choć jego metody czasem rozmijają się z literą prawa. Nie jest też bezduszną maszyną do rozwiązywania zagadek kryminalnych, choć czasem sprawia takie wrażenie. W monstrualnym ciele kryje się nie tylko genialny umysł, ale i serce. To Nero Wolfe – jedna z osobliwszych kreacji detektywa w dziejach powieści kryminalnej.

Wymyślił go Amerykanin Rex Stout, urodzony w 1886 roku w rodzinie pobożnych kwakrów. Imał się rozmaitych zawodów, a stabilizację finansową przyniósł mu dobrze sprzedany pomysł systemu szkolnych kas oszczędnościowych. Pisać zaczął jako dwudziestoparolatek, ale pierwszą powieść z postacią Nero Wolfe’a wydał dopiero w 1934 roku, blisko pięćdziesiątki. Było ich w sumie czterdzieści sześć, ostatnia ukazała się pośmiertnie (Stout zmarł w 1975 roku).

Przed II wojną Stouta u nas nie przekładano, w Peerelu tylko raz (powieść „Murder by the Book” wydana jako „Detektywi i storczyki”), może dlatego, że pisarz w ostatnim okresie życia był antykomunistą i zwolennikiem wojny w Wietnamie. Potem było parę tytułów na początku lat 90., teraz Wydawnictwo Dolnośląskie znów się za Stouta wzięło, zaczynając od „Zabójczej gry” – owej pierwszej książki, w której pojawia się Wolfe.

Wolfe mieszka na Manhattanie, przy West 35th Street, w domu z brunatnego piaskowca. Ostatnie piętro zajmuje imponująca hodowla storczyków, doglądana przez fachowego ogrodnika. Drugą obok storczyków pasją detektywa jest kuchnia; spędza wiele czasu na dyskusjach z mistrzem tejże, Szwajcarem Fritzem Brennerem. Czwarty mieszkaniec rezydencji to Archie Goodwin, prawa ręka Wolfe’a, młody człowiek wrażliwy na urodę kobiet i lubiący... mleko; jego szef zdecydowanie woli piwo.

To Archie jest narratorem opowieści o śledztwach Wolfe’a. I to on, z kilkoma pomocnikami, wykonuje wszystkie czynności śledcze, jako że Wolfe wyjątkowo tylko opuszcza swoją wygodną siedzibę, tyleż z powodu monstrualnej tuszy, ile z niechęci do zmiany precyzyjnie ustalonego porządku dnia. Jest niby staromodny, zakotwiczony w miejscu komputer, który poddaje analizie dostarczone mu dane, albo tłusty pająk pośrodku sieci.

„Na środku wznosił się gigantyczny stromy kopiec, i aby zobaczyć twarz, trzeba było stanąć na palcach i wsadzić głowę pod baldachim zamocowany u wezgłowia łóżka... Spoczywająca na białej poduszce wielka nalana twarz wyglądała jak posąg w świątyni”. To Wolfe w łóżku – tyle na temat monstrum. A skąd Czarnogóra? Otóż detektyw tam się właśnie urodził i spędził pierwsze lata życia. Amerykaninem został przez naturalizację, a wątek jego pochodzenia czasem – choć rzadko – w powieściach się pojawia.

Podobno ten pomysł podsunął Stoutowi pisarz Louis Adamic, naturalizowany w Stanach Słoweniec. Europa Środkowa, od księstw niemieckich po Bałkany, często się jednak w anglosaskiej powieści detektywistycznej pojawia, pełniąc rolę egzotycznego i cokolwiek fantastycznego tła, jak w „Skandalu w Czechach” Conan Doyle’a. Nota bene William Baring-Gould, autor „biografii” Sherlocka Holmesa i Nero Wolfe’a, rodzicami Wolfe’a uczynił... właśnie Holmesa i podziwianą przezeń Irenę Adler, bohaterkę „Skandalu”. Sceptycy zauważyli od razu, że wygląd i tryb życia Wolfe’a wskazywałyby raczej na ojcostwo Mycrofta Holmesa, tajemniczego brata Sherlocka...

Storczyki, wyrafinowana kuchnia – ów Amerykanin o czarnogórskich korzeniach jest niewątpliwie jeśli nie cielesnym, to duchowym potomkiem Holmesa i innych detektywów-ekscentryków epoki dekadentyzmu. Swój wizerunek starannie zresztą pielęgnuje „Czy muszę ci powtarzać kolejny raz, że jestem artystą?” – mówi z wyrzutem do Archiego. I tak tłumaczy, dlaczego nie zejdzie przed ustalonym czasem na ważne spotkanie z prokuratorem: „Wiem, na czym polega istota ekscentryzmu. Wszelkie mozolne wysiłki, by zasłużyć sobie na opinię dziwaka, legną w gruzach, gdy na byle gwizdnięcie będę gotowy zmienić swe zasady i postępować jak pierwszy lepszy”.

Wspomniałem o sprawiedliwości i prawie – różnicę między tymi dwoma pojęciami podkreśla finał „Zabójczej gry”. Rozwikławszy zagadkę, Wolfe pozwala podwójnemu zabójcy nie tylko popełnić samobójstwo, ale i zabić przy tym kolejną ofiarę. I wszystko byłoby – jakkolwiek to zabrzmi – w porządku, gdyby nie wątpliwość, którą zgłasza Goodwin. Czy jego pracodawcy rzeczywiście chodziło o sprawiedliwość, czy może tylko o to, by uniknąć konieczności składania zeznań podczas długiego i nudnego procesu? Gdy zaś „naturalne procesy biegną swoim torem”, Wolfe może je kontemplować, nie ruszając się z miejsca...

PS. Czepiam się nowych tłumaczeń, trudno jednak inaczej, gdy już na 25 stronie „Zabójczej gry” czytam, że na ścianie pokoju Goodwina wisi obraz przedstawiający dom George’a Washingtona, „pędzla Mounta Vernona”. Litości!!!


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.