Zagajewski: reszta, żal

Paweł Próchniak

Czy poezja może dziś pozwolić sobie na prostoduszność wzruszenia, na oddech zwykłej składni? Czy można pogodzić „Czerwone maki i czarny śnieg” – czerwone maki pijące polską krew i czarny śnieg nowoczesnej metafory? Zagajewski sądzi, że tak

Jeszcze 2 minuty czytania

1.
Przed laty, w ważnym wierszu „Prawda”, Zagajewski pisał:

zaczerpnij najgłębsze warstwy powietrza

i powoli pamiętając o regułach składni

powiedz prawdę do tego służysz w lewej ręce

trzymasz miłość a w prawej nienawiść


Adam Zagajewski, „Wiersze wybrane”.
a5, Kraków, 344 strony, w księgarniach
od maja 2010
Prawda dobrze czuła się wówczas w czytelnie zaadresowanej aluzji, ale była podszyta absurdem, miała posmak paradoksu. Niekiedy odsłaniała ją nagła wolta wyobraźni, zgrzyt ironii współbrzmiący z ostrością rozpoznań, dreszcz wiersza, który „rośnie na / sprzeczności lecz jej nie zarasta”. Częściej jednak wybrzmiewała w zdaniach mocnych i zarazem wymykających się z własnych granic, w dziwnych koniunkcjach słów wysuniętych na rym, w szybkim, łapczywym oddechu współbrzmień. I słychać ją było w dykcji niepokojących pytań – zadawanych z siłą metafory, w sposób komplikujący ich niejasny sens.

2.
Dzisiaj, po kilku dekadach, prawda poezji autora „Powrotu” jest bardziej epicka i wyraźniej medytacyjna. Jej faktura powstaje z fragmentów przenikających się opowieści, z cząstek życia, ułomków biografii, ze szkicowych portretów, realistycznie oddanych scen, obrazów malowanych spokojnie, z pietyzmem, ze zmysłowych wrażeń, których domyślamy się pod pociągnięciami stonowanych czystych zdań, z emocji, które zyskują głos dopiero w poruszeniach pamięci, we wspomnieniu odtwarzającym detale dawniej niedostrzeżone, milczące tak długo, że są już prawie nieme, niemal martwe. Dziś wiersz Zagajewskiego częściej dotyka szczegółu, wychodzi od drobiazgu, i niemal natychmiast odsłania rozszerzającą się perspektywę. Niekiedy tak rozległą, że w jej ramach może zmieścić się wszystko. Oko poety rozpoznaje mądrość „we wszystkich rzeczach, / w ziemi i w powietrzu, w bólu i w milczeniu”. Niczym „idealny kosmonauta” widzi zatopioną w „rzece zapomnienia”, pogrążoną we śnie Europę –

pod szorstkim pledem granic

i dawnych nienawiści; Francja przytulona

do Niemiec, Bośnia w objęciach Serbii.


Jego spojrzenie biegnie do miejsca opuszczenia, które może być wszędzie –

Bośnia, dzisiaj,

Polska we wrześniu 39, Francja –

osiem miesięcy później, Turyngia w 45,

Somalia lub Afganistan, Egipt.


Chwyta kolejne odsłony życia, które zawsze tak samo drży i płonie. Dotyka okaleczonego istnienia – wciąż gasnącego „bez słowa”, nieustannie zżeranego przez czas i rdzę niczym wielkie statki porzucone „w prowincjonalnych portach”. Stara się „wziąć na siebie cały ciężar świata”. I jednocześnie próbuje objąć świat –

bezgraniczny, oddychający spokojnie, niebieski, doskonały,

wyraźny i mglisty zarazem, bliski i daleki.


Takie spojrzenie wymaga odwagi. Jest w nim coś poruszającego. Ale kryje się w nim również niebezpieczeństwo ogólności, sprowadzenia poezji do tasowania talii kart, przekładania kulturowych sztonów.

3.
W poezji autora „Ziemi ognistej” odzywa się coś emfatycznego, jakaś potrzeba przerysowań, potrzeba odwołania się do poetyzmu, do gry stylistycznych figur. Słychać w tych wierszach dziwną niezgodność tonów – intymnych, czułych, prawdziwych, ale też na wskroś literackich, ostentacyjnie zrobionych ze słów, z poetyckich klisz. Może tak pisze się poezję świadomą, że jest poezją, że współczesny wiersz przychodzi po wierszach pisanych od stuleci, że po nich dziedziczy swoją rękojmię. Może wiersz byłby głosem jeszcze bardziej bezradnym niż jest, gdyby próbował o tym zapomnieć? Ale poezja Zagajewskiego pamięta też, że „Nic nie wiemy, rozpaczliwie nic”, że „wciąż nic nie możemy zrozumieć”. I pamięta również, że wciąż „Śpiewa to, co milczy” – zjawiająca się w miejsce pamięci „wiedza / lekka jak źródło w nocy”, milknący zmierzch, którym „spokojnie oddychają drzewa”, i nasz bezgłośny oddech, tchnienie ciszy wypełniające na krótką chwilę płuca. To z wnętrza tej chwili trzeba mówić, z niej trzeba wyprowadzać tonące w nieistnieniu ulice „podwodnego miasta”, kształty „ostatecznej formy rzeczy”. W tej uchodzącej wraz z oddechem chwili żyją umarli – nasze mleczne rodzeństwo. W niej zakorzenia się czysta siła wiersza – roślinna, czuła, gwałtowna. I zarazem – uspokojona, uciszona, nieruchoma. To ona sprawia, że drżenie głosu spokrewnia się z drżeniem rzeczy, z drżeniem ciała, z dreszczem istnienia, które nagle odnajduje się w wierszu.

4.
Wiersze autora „Anten” nie wstydzą się skazy patosu, nie wstydzą się mówić rzeczy poruszająco oczywistych, jakby w przeświadczeniu, że poezja – jeśli chce wymagać biegłości, jeśli ma być szkołą wyrafinowania, medytacją, przedsionkiem mistyki – musi być też lekcją dla początkujących, wprawką w czytaniu, która jest niczym „wstępny kurs, prolegomena” do prawdziwej lektury. Czy te porządki da się uzgodnić? Czy poezja może dziś pozwolić sobie na prostotę – na prostoduszność wzruszenia, na oddech zwykłej składni? Czy można w niej pogodzić „Czerwone maki i czarny śnieg” – czerwone maki pijące polską krew i czarny śnieg nowoczesnej metafory? Zagajewski sądzi, że jest to możliwe. I stara się być wierny przeświadczeniu, że poezja, owszem, rodzi się z wątpliwości, utwierdza własną niepewność, ale przede wszystkim pielęgnuje uniesienie. Pozwala mu przetrwać niedobre dni, przypływy udręki, lata pustki, skrupulatną gadatliwość recenzentów. Pozwala trwać nadziei – „zanim powróci noc, komary i ignorancja”. Autor „Płótna” dobrze słyszy pomieszane języki i skłócone tony współczesności, jej „wzbierającą muzykę” –

łoskot, huk, modlitwę, kołysankę,

pieśń tonących statków i okrzyki ocalonych.


Słyszy przeszywający nasz świat –

dysonans, dziwny zgrzyt –
nóż, który się ślizga
po szkle i gwiżdże radośnie.


Wie, że pozostało nam już tylko „kaleczyć język i usta”. Ale jak sam ironizuje – „jest tym specjalistą od wysokiego stylu”. Jego wiersze biorą się z odwagi mówienia w taki sposób, jakby wciąż trwało wzniosłe święto. Modlą się o czysty wzrok słów –

O, powiedz, jak uleczyć się z ironii, ze spojrzenia,

które widzi, ale nie przenika; powiedz, jak uleczyć się

z milczenia.


Nie oznacza to jednak, że są nieskazitelnie czyste. Jest w nich łyżka dziegciu, twardy okruch mozolnej codzienności. Odświętny blask obrasta popiołem – rosnącego cienia, zagarniającej wszystko śmierci. W tym popiele brodzi nasze zwyczajne życie. Zagajewski napisze: „Zwyczajne życie łaknie”. I temu łaknieniu ufa poezja wysoka, która chce pamiętać, że „to, co niskie jest równie wymowne”. To zestrojenie odległych tonacji sprawia, że nie zawsze wiadomo, kiedy kropla patosu miesza się z ironią, kiedy ironia podchodzi patosem. Niekiedy nie wiadomo nawet, co w tych wierszach trzeba czytać ironicznie, a co serio. Ale raz po raz odsłaniają się w nich przecież momenty pewności, czyste chwile, gdy „nagle znika ironia”. W jej miejsce zjawia się „ostry harpun zachwytu” i widać okruch piękna – tak powszedni, tak olśniewający, że aż niewidoczny. W tych samych chwilach widać też odwrotny biegun istnienia – ciemny nurt, który „trwa, boli bez wytchnienia”.

5.
W wierszach Zagajewskiego na różne sposoby dochodzi do głosu rozpoznanie pustki. Niekiedy jest ona „pustym futerałem” – bez skrzypiec, bez czułości, z jaką muzyka dotyka tajemnicy. Ta głucha pustka stoi w oknach naszych domów, spokojnie obserwuje przypływ, w którym nie ma już niczego, nawet nas. Ale bywa i tak, że pustka zmienia się w „oliwkę nicości”, że odsłania się w niej – „żywa nieobecność”. O jej istnieniu przypomnieć może echo niejasnej wzmianki w „Iliadzie”, albo dobiegające z ciemności „parskanie i rżenie niewidzialnych koni na pastwisku”. W taki sposób toruje sobie drogę rozpoznanie, że noc jest szczęśliwa, że jest wypatrywaniem chwili, gdy „król nagle powróci i złoto zabłyśnie triumfalnie”. Pewność, że tak się stanie, trwa tyle, co oddech. Ale to wystarczy –

W ogrodzie kołyszą się wilgotne krzaki agrestu,

wieje wiatr. Wiedz, że czekamy. Wciąż czekamy.


6.
Poezja autora „Niewidzialnej ręki” przypomina o zachwycie, który pozostał w nas wierny i dumny. Pielęgnuje ranę pamięci – „złotą od płomieni, / czarną od żaru”. Stawia nam przed oczy nieoczywistą prawdę tego, co „istnieje, nawet jeżeli znika”. Ta prawda to „nie dająca się obliczyć / reszta, żal”. Jest w tym, co wciąż pozostaje, wymyka się wierszom, trwa w nas jak zapach łopianów i pokrzyw sprzed lat, żyje z nami w tęsknocie, w jej płomieniach, w dymnym powietrzu nocy, w świetle, które „błądzi i znika / i powraca”. I być może tylko poezja jest w stanie na nią wskazać. Być może tylko wiersz pozwala naprawdę zobaczyć „jak pracuje / w nas czas”. Pozwala widzieć jasno, jak „pracuje płacz i śmiech, i zgrzytanie zębów”, jak „bezgłośnie i żarliwie pracuje ciemność”. Pozwala dostrzec scenę, na której trwa nasze „systematyczne umieranie” i trwają znaki dzieciństwa szukające nas tyle lat na próżno. Pozwala nam oniemieć „ze zgrozy i zachwytu”. I mimo wszystko słyszeć –

że brudne dekoracje
śpiewają razem z nami, śpiewają
i chyba wstępują w niebo.


7.
Zagajewski powiada: „Jedno jest pewne: świat jest żywy i płonie”. I jeszcze tak: „słowa płoną / nawet po stu latach”, „nasze życie płonie”, „nad nami / unosi się ogień”. W tych płomieniach rodzi się niepokój poezji – „pełen siły”, mieszkający w sercu „jak głodny dezerter w porzuconym wagonie cyrkowym”. Ten sam niepokój jest w lamencie kosa, który budzi się, gdy zasypia poezja, by „nie było przerwy / w smutku i śpiewie”. Jest w poruszeniach serca – rozpisanych na wizgi jerzyków w czerwcowy wieczór, odnajdujących się w ich locie „obłąkanym, wspaniałym, chaotycznym”. Jerzyki to ptaki „zadomowione w otchłani”. Ludzkiemu sercu nie jest dane to, co dane jest im – „wieczne podniebne szybowanie”. Ale serce może nieść w sobie te lotne „trajektorie ciemnych pocisków”, rozsypane po niebie „odłamki czarnej, nerwowej materii”. Może zaufać ich żarliwości, ich gorliwej, nigdy nieustającej pracy. Może pić z ich głosów – „przenikliwych i szorstkich, zupełnie nie-ludzkich”. To one podpowiadają: „Żyjemy w przepaści. W ciemnych wodach. W blasku.”. Stamtąd przychodzą wiersze. Tam biegnie prośba o „usta cierpliwe”. I modlitwa –

Daj nam zdziwienie

i płomień, wysoki, jasny.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.