Jeszcze 1 minuta czytania

Anda Rottenberg

NO NAPRAWDĘ: Bez(wstyd)

Anda Rottenberg

Anda Rottenberg

Każdego dnia polska opinia publiczna atakowana jest sensacjami rozmaitej rangi. Filmik pokazujący w żenującej sytuacji słynnego senatora miesza się w mediach z rewelacjami na temat kradzieży napisu nad bramą w Auschwitz; świńska grypa rzecznika ustępuje miejsca epidemii więziennych samobójstw. A wszystko przebija wiadomość o zgonie ciężarnej, nieprzyjętej w porę do właściwego szpitala.

Każda informacja dotyczy czegoś innego, nic się z niczym nie łączy. Chociaż artykuły sugerują ciche związki wpadki senatora z jego upodobaniem do agencji towarzyskich, a kradzież napisu z intratnym zagranicznym zamówieniem. Senator zrzeka się immunitetu, co jest wyłomem w obyczajach polskich parlamentarzystów, i co stawia go od razu w pozytywnym świetle. Rzecznik pokazuje diagnozę i kojarzy swoją chorobę z brakiem szczepionek, których się przecież uprzednio domagał – i proszę, jaki jest efekt tego braku. Bokami przemyka informacja, że rząd francuski zakupił szczepionki w podwójnej ilości i ma problemy z nadmiarem. Gdzie indziej podkreśla się z upodobaniem, że kobieta, której nie przyjęto w porę do szpitala, była w ciąży – jakby to miało podnieść jej rangę jako pacjentki. Bo akurat innej ciężarnej, bardziej zaawansowanej, jednak udało się urodzić w szpitalu, choć niedokładnie w miejscu do tego przeznaczonym, i nie w pozycji leżącej (dziecko, które z niej wypadło na posadzkę, przeżyło, ma tylko złamaną czaszkę). No i wszystkie służby są niestety bezradne wobec nieprzewidywalnej epidemii samobójstw koronnych świadków w najważniejszych, najtrudniejszych i zupełnie nierozwiązywalnych procesach III RP. Dlatego wciąż nie udaje się zgromadzić wiarygodnego materiału procesowego ani w sprawie uprowadzenia i śmierci Krzysztofa Olewnika, ani w wypadku zabójstwa generała Papały. A jak już coś się zaczyna składać, to jak na złość świadek umiera. Pracę tracą ministrowie, choć to nie oni pilnują aresztantów, nie oni monitorują więzienne cele i nie oni prowadzą śledztwa. Ale w końcu gdzie jest powiedziane, że jeśli trzech świadków koronnych z jednego procesu zarazi się samobójstwem, to kolejny świadek, w innym procesie, też złapie wirusa?

Wiadomości, których dostarczają nam media, budzą jednodniowe sensacje. Następstwem nagłośnienia będą konsekwencje wyciągane wobec winnych, jeśli coś im zostanie udowodnione. Zostaną więc zapewne osądzeni bezpośredni sprawcy kradzieży napisu z Auschwitz, bo podnieśli rękę na światowe dziedzictwo – z czego mogli sobie nie zdawać sprawy, w końcu to tylko trochę żelaza o niezbyt wysokiej wartości materialnej – ale już świadomych zleceniodawców kara może nie dosięgnąć. Podobnie, kara nie dosięgnie notorycznie paraliżujących komunikację kolejową złodziei trakcji elektrycznej, która dla nich jest tylko złomem. Jeśli jednak przypadkiem zostaną złapani, ich wina zostanie przeliczona na materialną wartość ukradzionej miedzi, a nie na zmarnowany czas pasażerów i koszty dezorganizacji ruchu kolejowego. Tego się bowiem nie wycenia i zapewne nie ma na to odpowiedniego paragrafu. Za kratki trafić też mogą szantażyści pozwani przez senatora po tym, jak nie zadowolili się uprzednio wręczoną kwotą, ale czy ten fakt zmieni jego upodobanie do niektórych pań? Pomińmy proszki, w sprawie których senator nie jest poszkodowanym, tylko oskarżonym, ponieważ za chwilę sejm przyjmie czeski model ustawy antynarkotykowej, zakładającej możliwość posiadania uzgodnionej niewielkiej ilości na własny użytek. Uwadze dziennikarzy umyka fakt, że tego akurat proszku nie kupuje się w sklepie, tylko od dealera, i że takie transakcje nie licują z pozycją osoby tworzącej prawo.

A rzecznik wyzdrowieje i może nawet doprowadzi do zakupu francuskiej nadwyżki po cenach ulgowych.

Nie odżyje młoda kobieta, którą zlekceważono w szpitalu, ani mężczyzna, który miał być świadkiem koronnym. Kilkoro bezpośrednio winnych „zaniedbań” zostanie pociągniętych do odpowiedzialności. Jakiej? Dostaną upomnienie? Naganę? Dymisję? Zanim to wszystko nastąpi, odbędą się żenujące „procedury wyjaśniające”, podczas których wszyscy postarają się dowieść swoich oczyszczających racji. A powołane do tego czynniki będą te racje poważnie rozpatrywać, szukać odpowiednich przepisów i rozważać aspekty prawne „kontrowersyjnych zachowań”.

W żadnym z tych wypadków nie występuje aspekt wstydu. Wstyd nie jest kategoria prawną. Wstyd jest związany z rachunkiem sumienia, podobno powszechnym w naszym katolickim społeczeństwie. Kto się wstydzi? Społeczeństwo właśnie. Ci wszyscy przyzwoici ludzie, którzy popierają pielęgniarki w ich płacowych żądaniach i nie przychodzi im do głowy, że mogą one nie pomóc rodzącej kobiecie zanim nie wypełnią stosownych formularzy; którzy od wielu lat uczą się na filmach Krzysztofa Kieślowskiego trudnego Dekalogu, nie podejrzewając, że scenarzysta tych filmów – czołowy polski moralista – nie wyrzeknie się kontaktów z półświatkiem nawet po objęciu fotela w senacie; którzy po półwieczu walki z zewnętrznym, obcym „wymiarem sprawiedliwości”, chcieliby uznać ten dzisiejszy za własny, praworządny i sprawiedliwy; którzy powierzając ochronie publiczne mienie, wierzą w jego bezpieczeństwo; którzy powierzając swoje życie lekarzom, wierzą w wyzdrowienie.

Nie wiadomo jednak, jak wielu jest tych, którzy się jeszcze wstydzą. Ale wygląda na to, że jest ich coraz mniej. Wstyd jest kosztowny i, jak się zdaje, zupełnie nieopłacalny.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.