Magia, cuda i szał,  czyli Sacrum Profanum Freak
fot. Tomasz Wiech / arch. Krakowskie Biuro Festiwalowe

Magia, cuda i szał,
czyli Sacrum Profanum Freak

Michał Nogaś

Pełni radości, bawiący się muzyką członkowie oraz przyjaciele grupy múm. Refleksyjny, zamknięty w sobie, szepczący, a w finale tańczący z pióropuszem na głowie Jónsi. Dwa zupełnie odmienne, równie znakomite koncerty 8. edycji Sacrum Profanum

Jeszcze 2 minuty czytania

Przez trzy wieczory Hala Ocynowni Elektrolitycznej w nowohuckim kombinacie pachniała Islandią. Trudno się dziwić, na scenie pojawili się bowiem wszyscy najważniejsi artyści pochodzący z tej jakże osobnej wyspy; ludzie cieszący się z tego, że los dał im wyjątkową okazję grania razem, współtworzenia bajkowych dźwięków, śpiewania często w sobie tylko znanym języku.

Podróż w nieznane

Sacrum Profanum Freak

múm & friends oraz Jonsi, Hala Ocynowni Elektrolitycznej, 12 oraz 17 i 18 września 2010.

Zespół múm przywiózł do Krakowa kogo tylko chciał i kogo tylko mógł. Organizatorzy dali im wolną rękę w doborze friends, więc na scenie pojawili się między innymi: piękne dziewczęta z kwartetu Amiina, Mugison, Sindri Sigfússon z zespołu Seabear, Bennie Hemm Hemm, nieobecna w zespole od ośmiu lat Gyða Valtýsdóttir, Högni Egilsson z Hjaltalín, Jóhann Jóhannsson, ale także Sinfonietta Cracovia, Chór Polskiego Radia i… L.U.C., laureat „Paszportu Polityki”, podpowiedziany zespołowi przez organizatorów.

Koncert múm & friends / fot. Paweł Ulatowski [arch. KBF]


Całość, podzielona na dwie części, była niesamowitą podróżą dyrygowaną przez Örvara Þóreyjarsona Smárasona, ubranego w fabryczny waciak (z wetkniętym w kieszeń ołówkiem) wokalistę i jednego z założycieli múm. A była to podróż w czasie, przez różne płyty grupy i zgromadzonych muzyków, podróż w przestrzeni, dzięki zjawiskowym wizualizacjom, których kolory zalały całą halę. I była to też podróż w – dla wielu – nieznane, gdy oto nagle, na zakończenie części pierwszej, widzowie ujrzeli na ekranach poruszające fragmenty dokumentalnego filmu Bohdana Poręby o dziewczynce, która podczas operacji kręgosłupa recytuje „Kaczkę Dziwaczkę” Brzechwy. Wiele osób, jak mantrę, powtarzało za narratorem pytanie: „Czy Jadzia będzie chodzić?”. Dokument Poręby, dziś kontrowersyjnego działacza narodowego i publicysty „Myśli Polskiej”, zachwycił Jóhanna Jóhannsona na tyle, że skomponował doń prawie piętnastominutowy utwór, zaprezentowany właśnie w Krakowie. A gdzieś w tle pobrzmiewała, śpiewana przez múm, stara polska piosenka harcerska…

W części drugiej na scenie muzycznie było momentami jak na Dzikim Zachodzie, chwilami hippisowsko, nierzadko jak z soundtracku do dziecięcego filmu z lat 70., radośnie i przyjaźnie, a cała ta wyjątkowa zabawa dźwiękami doprowadziła do, wbijającego w fotel (choć w rzeczywistości były to tylko plastikowe krzesełka), finałowego „Green Grass Of Tunel” z udziałem Chóru Polskiego Radia. I choć znaleźli się tacy, którym zdarzyło się narzekać, że za mało podczas koncertu otwarcia Sacrum Profanum było samego múm, trudno nie zgodzić się jednak z inną opinią. Oto w Nowej Hucie, dzięki nagromadzeniu w jednym miejscu tak wielu szaleńców z odległej wyspy, spotkaliśmy ludzi, którzy udowodnili, że muzyka może nieść radość, a wszystko to, co jej towarzyszy, jest szczerze i bezpretensjonalne. W rozmowie z Polskim Radiem Örvar zapowiadał – jeszcze przed koncertem – że z chaosu wyłoni się na scenie harmonia. Nie skłamał.

Mistyczny finał

Koncert Jonsiego, fot. Tomasz Wiech.
Krakowskie Biuro Festiwalowe
A cóż można napisać o dwóch zamykających festiwal koncertach Jónsiego, wokalisty Sigúr Rós, by nie były to słowa banalne? Przywiózł do Nowej Huty niezwykłe multimedialne widowisko, stworzone wraz z przyjaciółmi na potrzeby trasy koncertowej promującej jego pierwszy solowy album „Go”. I choć Hala Ocynowni Elektrolitycznej poraża swym ogromem, ciężarem znajdujących się w niej kratownic i szyn, odnosiło się wrażenie, że – dzięki znakomitej aranżacji przestrzennej – znajdujemy się oto w niedużym teatrze, a na scenie odbywa się właśnie misterium, połączenie szamańskich modlitw, indiańskiego tańca i pogańskich wezwań do bogów natury, tak przecież zresztą poważanych na Islandii.

Sprawiła to oczywiście muzyka, którą zaprezentowali Jónsi i koledzy (wśród nich także jego życiowy partner Alex Somers, jeden z producentów „Go”). Koncerty nie wzbudziłyby zapewne jednak aż takich emocji, gdyby nie towarzyszące im zachwycające wizualizacje, stworzone przez dwóch mistrzów tego gatunku pochodzących z Wielkiej Brytanii. W wywiadzie dla radiowej „Trójki” Jónsi przyznał, że te niesamowite obrazy powstały jeszcze przed zakończeniem pracy nad całą płytą, idealnie jednak wkomponowały się w całą opowieść. Dwa występy na Sacrum Profanum były niczym muzyka grana do mrocznego, przejmującego filmu o nie do końca rozpoznanej duszy natury, która zawsze jednak przytłoczy człowieka i przejmie nad nim ostateczną kontrolę.
Minęło już kilka dni od spotkania z Jónsim w Nowej Hucie. Czy znajdzie się choćby jedna taka osoba, która zdołała już zapomnieć tę plastyczną opowieść o uciekającej przed wilkiem sarnie, przemieniającej się nagle w myszołowa i podrywającej się do lotu między drzewami w niepokojącym, budzącym grozę lesie? Takie wizualizacje towarzyszyły utworowi „Kolnidur”.

Koncert Jonsiego, fot. Tomasz Wiech.
Krakowskie Biuro Festiwalowe
Dreszcze przechodziły po ciałach widzów i słuchaczy także przy zaśpiewanym anielskim głosem „Tornado”, przy szalonym „Animal Arithmetic” z robakami biegającymi po ekranach i odbijającymi się na suficie hali. Najważniejsze miało jednak jeszcze nadejść, odebrać dech w piersiach, spowodować, że piszący te słowa stał wpatrzony w to, co dzieje się na scenie, trzymając się za głowę i nie wierząc, że jest w stanie objąć wzrokiem, słuchem i rozumem to wszystko, co właśnie się wydarza. Porywający, niesamowity, mistyczny finał z „Grow Till Tall” był bez wątpienia najmocniejszym akcentem całego koncertu, a w drugi wieczór – idealnym zakończeniem festiwalu. Gdy w Hali Ocynowni Elektrolitycznej przez kilka minut szalała nieprzyjazna islandzka burza, gdy na scenie Jónsi w wielobarwnym pióropuszu wił się niczym w tańcu świętego Wita, widzowie zrywali się z miejsc, a po zakończeniu owacjom nie było końca. Ekstaza.

***

Trudno się nie zachwycać tegoroczną „freakową” odsłoną Sacrum Profanum. Najkrótsze podsumowanie? Magia, cuda i szał. Bo było prawie perfekcyjnie. Podczas koncertów słychać było wszystko i dokładnie, doświadczyliśmy prawdziwej dźwiękowej uczty. Artyści byli szczerzy i przyjaźni, cieszyło ich obcowanie z polską publicznością, spotykali się z nią jeszcze długo po zakończeniu koncertów. Choć odwiedzili nas muzycy światowego formatu, wszystko obyło się bez niepotrzebnego zadęcia. Miejsce, czyli Hala Ocynowni Elektrolitycznej, wyglądało zjawiskowo, jakby stworzono je do takich wyłącznie celów. Skąd więc małe ‘ale’? Ano stąd, że zabrakło wyobraźni niektórym widzom! Bo któż, kto naprawdę szanuje artystów, spóźnia się na ich występ dobre dwadzieścia minut, biegnie po stalowej podłodze, odbierając przyjemność obcowania z muzyką innym?