Jeszcze 1 minuta czytania

Małgorzata Łukasiewicz

ALFABET CZARODZIEJSKIEJ GÓRY:
O jak Odense

Małgorzata Łukasiewicz

Małgorzata Łukasiewicz

Pacjentka Ellen Brand odegra ważną rolę w kluczowej scenie seansu spirytystycznego. Zanim do tego dojdzie, dowiadujemy się, że była „na pierwsze wejrzenie prawie niczym”, a pochodziła z Danii, „ale nawet nie z Kopenhagi, tylko z Odense na wyspie Fionii”. Tomasz Mann lubi i potrafi coś uwydatnić, robiąc wszystko, by to coś ostentacyjnie zdeprecjonować i utopić w nieważkości. Nieciekawa na pierwszy rzut oka panna przyjechała nawet nie ze stolicy, tylko z jakiejś nikomu nie znanej dziury. Jak byśmy nie wiedzieli, że z Odense pochodził Hans Christian Andersen.

Wszyscy czytali w dzieciństwie Andersena, także Tomasz Mann, i Hanno Buddenbrook, i książę Klaudiusz Henryk, i Leverkühn, i inni. Na krótko przed śmiercią Mann napisał (w liście do Agnes Meyer), że dzielny ołowiany żołnierz „to w gruncie rzeczy symbol mojego życia”. To by wyjaśniało zagadkę alfabetu panny Kleefeld (por. H jak Hermina Kleefeld): liter jest 25, ponieważ u Andersena „było sobie pewnego razu dwudziestu pięciu ołowianych żołnierzy”, i to Andersen stworzył alfabet, którym posługuje się Tomasz Mann.
Andersena jako źródło, z którego obficie czerpał Mann, zaprezentował Michael Maar w książce „Geister und Kunst. Neuigkeiten aus dem Zauberberg”. Znalazł dowody: od wielkich motywów fabularnych po układ przymiotników.

W słowie wstępnym do „Czarodziejskiej góry” Mann zapowiada, że historia Hansa Castorpa „nie bardzo odbiega od baśni”. Kiedy zimowy krajobraz wydaje się Castorpowi „bajkowy”, można by to uznać za potoczne porównanie – bajkowy czyli piękny – gdyby nie to, że suną za nim analogie z arcyzimowymi baśniami Andersena. Mały Kaj ogląda śnieżynki pod lupą i mówi: „Widzisz, jakie to artystyczne! […] to o wiele ciekawsze od prawdziwych kwiatów. Te kwiaty nie mają żadnych wad, są doskonałe”. Castorp również bierze płatki śniegu pod lupę i dopowiada: „każdy z tych zimnych tworów był bezwzględnie proporcjonalny i lodowato regularny, i to właśnie było w nich niesamowite, nieorganiczne, wrogie wobec życia”. Zimowe piękno nie poprzestaje na zaproszeniu do kontemplacji, lecz wykazuje niebezpieczne właściwości uwodzicielskie. Tej pokusie uległ Kaj, gdy uczepił się sań Królowej Śniegu, i Castorp, gdy przypiął narty i „śpieszył coraz głębiej w dzikie milczenie, w świat grozy, nic dobrego nie wróżący”. Davos, i tak stylizowane na miejsce odległe i rządzące się własnymi prawami, w rozdziale „Śnieg” rozrasta się w istne królestwo pustki i śmiertelnego chłodu.

W „Czarodziejskiej górze” roi się od aluzji, cytatów i zapożyczeń. Andersen dołącza do grona, w którym zasiada już Goethe, Wagner, mitotwórcy, ewangeliści, Schopenhauer, Nietzsche, Dante i wielu innych. Dołącza w podwójnej funkcji – Mann przejmuje od niego nie tylko motywy, ale i metodę kamuflowania tego, o czym nie chce lub nie może mówić wprost.
Epizod spirytystyczny pokazuje też, jak odbywa się przejmowanie spadku. Duch, który pośredniczy w kontaktach Ellen Brand z zaświatami, ma na imię Holger. Wywodzi się z Północy i może jest  kolejnym wcieleniem bohatera karolińskich legend, znanego jako Ogier de Danemarche albo Holger Duńczyk. U Andersena w baśni „Holger Danske” jest mocarzem, czekającym chwili przebudzenia w zamku Kronborg, a także opiekunem poezji. W scenie seansu sam przedstawia się jako poeta. Wszystko razem wyglądałoby na idyllę kultury – oto za sprawą dobrych duchów ożywają dawni herosi, poeci podchwytują wątki ludowych podań, legenda zahaczając o baśń przechodzi w powieść. W powieści jednak Holger wzbogaca się o cechy nieoczekiwane: jest nie tylko improwizującym melancholikiem, ale także jego karykaturą, a ponadto lubi płatać figle. Tomasz Mann hołduje tradycji na swój własny sposób.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.