Biuro sufrażystek

Virginia Woolf

Katharine minęła niezliczoną liczbę szklanych drzwi z napisami i zaczęła coraz bardziej wątpić w sensowność podjętej wyprawy

Jeszcze 3 minuty czytania

Prezentujemy fragment powieści Virginii Woolf „Noc i dzień”, której pierwsze polskie tłumaczenie ukaże się wkrótce nakładem Wydawnictwa Literackiego. Przekład Anny Kołyszko


Tego dnia o czwartej po południu Katharine Hilbery szła Kingsway. Nastała pora herbaty. Już zapalono latarnie uliczne, stanęła więc na chwilę pod jedną z nich i zastanowiła się, czy zna w pobliżu jakiś salon z kominkiem i rozmową właściwą dla jej obecnego nastroju. W tym stanie ducha, wskutek gęstniejącego ruchu ulicznego i wieczornego woalu nierealności, własny dom nie wydawał jej się właściwym otoczeniem. Może w herbaciarni udałoby jej się najlepiej utrzymać to dziwne poczucie wzmożonej egzystencji. Zarazem jednak miała ochotę na rozmowę. Przypomniawszy sobie Mary Datchet i jej ponawiane zaproszenia, przeszła przez ulicę, skręciła w Russell Square, gdzie z ekscytacją absolutnie nieproporcjonalną do całego przedsięwzięcia zaczęła wypatrywać właściwego numeru. Znalazła się w słabo oświetlonym holu, nie strzeżonym przez odźwiernego, i pchnęła pierwsze wahadłowe drzwi. Ale goniec nie słyszał o żadnej pannie Datchet. Czy ta pani jest z SRFR? Katharine pokręciła głową z uśmiechem pełnym konsternacji. Z głębi ktoś krzyknął:
— Nie, jest z SPWK. Mają biuro na mansardzie.

Katharine minęła niezliczoną liczbę szklanych drzwi z napisami i zaczęła coraz bardziej wątpić w sensowność podjętej wyprawy. U szczytu schodów przystanęła, żeby złapać oddech i zebrać siły. Ze środka dobiegł ją klekot maszyny do pisania i głosy urzędników, z których żaden nie wydał jej się znajomy. Dotknęła dzwonka i prawie natychmiast otworzyła jej Mary. Na widok Katharine całkowicie zmieniła wyraz twarzy.

— To ty! — zawołała. — Myśleliśmy, że to ktoś z drukarni. — I przytrzymując otwarte drzwi, krzyknęła w głąb pokoju: — Nie, panie Clacton, to nie od Penningtonów. Muszę jeszcze raz do nich zadzwonić… Trzydzieści trzy osiemdziesiąt osiem, centrala. A to ci niespodzianka! Zapraszam do środka — dodała. — W samą porę na herbatę.

W oczach Mary zalśniła ulga. Natychmiast rozwiała się nuda popołudnia. Ucieszyła się, że Katharine zastała ich w czasie chwilowego natłoku obowiązków, bo drukarz nie odesłał im materiału do korekty.

Przez moment oślepiła Katharine nieosłonięta abażurem lampa elektryczna, oświetlająca stół zarzucony papierami. Po błędnym spacerze o zmroku i rozproszonych myślach życie w tym pokoiku wydało jej się niezwykle wzmożone i jaskrawe. Odwróciła się machinalnie, żeby wyjrzeć przez nie zasłonięte firanką okno, ale Mary zaraz ją zawołała.

Noc i dzień

Edwardiański Londyn, świat wyższych sfer. Katharine Hilbery jest piękną, dobrze urodzoną i uprzywilejowaną kobietą, która czas dzieli głównie między prowadzenie domu i pisanie biografii słynnego poety, a jej dziadka. I chociaż oczekuje się od niej, że zostanie pisarką, ją bardziej zajmuje matematyka niż literatura. Niepokoi się też o swoją przyszłość: musi wybierać pomiędzy zaręczynami z dziwacznym poetą Williamem a niebezpiecznie silną fascynacją mężczyzną z niższej klasy społecznej o imieniu Ralph. W międzyczasie Katharine poznaje interesującą kobietę: społeczną aktywistkę Mary Datchet. Nowa znajomość, a także żmudny proces pisania biografii wpłyną na Katharine i będą mieć swoje nieprzewidziane, intrygujące konsekwencje… „Noc i dzień" (1919) – powieść pełna nawiązań do życia prywatnego Virginii Woolf i jej bliskich – łączy elementy romansu ze społeczną satyrą w stylu Jane Austen, psychologiczne zainteresowanie tematem dojrzewania oraz relacji między miłością, małżeństwem i szczęściem. To także mistrzowski, ironiczny portret środowiska angielskich klas wyższych.

— Gratuluję, że znalazłaś moje biuro — pochwaliła Katharine, a ta — gdy tak stała całkowicie wyobcowana i niezaangażowana w sytuację — zastanawiała się, w jakim celu właściwie tu przyszła. Również w oczach Mary dziwnie nie pasowała do tego miejsca. Sylwetka Katharine w długiej pelerynie z głębokimi fałdami oraz jej twarz, ułożona we wrażliwą, pełną zrozumienia maskę wydała się Mary niepokojąco z innego świata, a przez to podważająca jej własny świat. Natychmiast zlękła się, czy Katharine doceni wagę jej świata, a jednocześnie miała nadzieję, że ani pani Seal, ani pan Clacton nie pojawią się, dopóki owo wrażenie nie zostanie na Katharine wywarte. Przeżyła jednak zawód. Pani Seal wparowała bowiem do pokoju z czajnikiem; postawiła go na kuchence, następnie w niezgrabnym pośpiechu zapaliła gaz, który rozbłysł, buchnął i zgasł.
— Zawsze to samo, zawsze to samo — zamruczała.
— Tylko jedna Kit Markham sobie z tym radzi.

Mary musiała przyjść jej z pomocą. Razem nakryły do stołu, przeprosiły za filiżanki nie do kompletu i niewyszukany poczęstunek.
— Gdybyśmy wiedziały, że przyjdzie panna Hilbery, kupiłybyśmy ciasto — powiedziała Mary, a pani Seal po raz pierwszy obrzuciła Katharine wzrokiem, dość podejrzliwym, skoro była osobą, którą trzeba podejmować ciastem.
W tym momencie drzwi otworzył pan Clacton, który wkroczył z napisanym na maszynie listem w ręce i odczytał go na głos.
— Salford otworzył filię — oznajmił.
— Brawo Salford! — zawołała entuzjastycznie pani Seal i z radości uderzyła trzymanym czajnikiem w stół.
— Tak, w końcu te prowincjonalne ośrodki się przyłączają — rzekł Clacton.
Mary przedstawiła go pannie Hilbery, na co on spytał ją bardzo oficjalnie, czy interesuje ją ten rodzaj pracy.
— Korekta jeszcze nie przyszła? — spytała pani Seal, oparła łokcie na stole i wsparła brodę na rękach, a Mary zaczęła nalewać herbatę. — Oj, niedobrze, bardzo niedobrze. Jak tak dalej pójdzie, nie nadamy tego na pocztę zamiejscową. Nawiasem mówiąc, panie Clacton, nie uważa pan, że powinniśmy rozesłać na prowincję ostatnie przemówienie Partridge’a? Co? Nie czytał go pan? Przecież to najlepsza mowa wygłoszona w tym sezonie w izbie. Sam premier…

Mary jej jednak przerwała.
— Sally, przy podwieczorku nie rozmawiamy o pracy — skarciła ją stanowczo.
— Nakładamy na nią grzywnę, po pensie od każdego razu, kiedy o tym zapomni, a uzyskane środki przeznaczymy na zakup placka ze śliwkami — wyjaśniła, próbując wciągnąć Katharine w życie stowarzyszenia. Pogrzebała już wszelką nadzieję, że może jej zaimponować.
— Bardzo przepraszam, bardzo przepraszam — mitygowała się pani Seal. — Na swoje nieszczęście mam w sobie tyle entuzjazmu. Taki już mam charakter — powiedziała, zwracając się do Katharine. — Po ojcu. Zasiadałam przecież w tylu komitetach, co większość z nas. W Stowarzyszeniu na Rzecz Bezdomnych, Akcji Pomocy, Misji Kościelnej, w miejscowej filii Stowarzyszenia Akcji Charytatywnych, a poza tym na co dzień prowadzę dom. Z wszystkiego jednak zrezygnowałam dla pracy tutaj i ani przez chwilę nie żałowałam. Moim zdaniem wszystko się rozbija o prawo wyborcze kobiet. Dopóki go nie zyskają…
— To cię będzie kosztowało co najmniej sześć pensów, Sally — przerwała jej Mary, uderzywszy pięścią w stół. — Mamy już po dziurki w nosie praw wyborczych kobiet.

Pani Seal zrobiła minę, jak gdyby nie wierzyła własnym uszom, i zacmokała z wielką dezaprobatą, przenosząc wzrok z Katharine na Mary i kręcąc przy tym głową. Następnie dodała konfidencjonalnie do Katharine, wskazując głową Mary:
— Ona robi dla sprawy więcej niż ktokolwiek z nas. Poświęca swoją młodość, a kiedy ja byłam młoda, pewne domowe okoliczności przesądziły, niestety…
Westchnęła i umilkła.

Pan Clacton prędko wrócił do ich żartu na temat obiadu i wyjaśnił, dlaczego pani Seal niezależnie od pogody żywi się herbatnikami pod osłoną drzew. „Zupełnie jakby była pieskiem — pomyślała Katharine — który opanował kilka przydatnych sztuczek”.
— Owszem, wyszłam z torebką na skwer — przyznała pani Seal, speszona jak dziecko, które ma poczucie winy, ale widzi także uchybienie dorosłych. — Herbatniki były bardzo pożywne, a poza tym widok nagich gałęzi na tle nieba naprawdę dobrze robi człowiekowi. Będę jednak musiała przestać chodzić na skwer — ogłosiła, marszcząc czoło. — To jawna niesprawiedliwość! Dlaczego ja mam mieć taki piękny skwer tylko dla siebie, skoro biedne kobiety, które potrzebują odpocząć, nie mają gdzie usiąść? — Rzuciła zapalczywe spojrzenie w stronę Katharine, aż podskoczyły jej krótkie loki. — Coś potwornego, że człowiek mimo wszelkich wysiłków jest takim tyranem. Staramy się żyć przyzwoicie, ale się nie da. Tak na zdrowy rozum to oczywiste, że skwery powinny być dostępne dla w s z y s t k i c h. Czy istnieje jakieś stowarzyszenie, które o to walczy, panie Clacton? Jeśli nie, to powinno powstać.
— Byłby to wyborny cel — potwierdził Clacton właściwym sobie tonem profesjonalisty. — Należałoby ubolewać nad ograniczeniami różnych organizacji, pani Seal. Tyle niezwykłego trudu idzie na marne, nie mówiąc o marnotrawstwie funtów, szylingów i pensów. A pani zdaniem, panno Hilbery, ile organizacji dobroczynnych znajduje się w samym londyńskim City? — zapytał, uśmiechając się chytrze, jakby chciał wskazać na frywolny aspekt swojego pytania.

Katharine też się uśmiechnęła. Nawet do pana Clactona, który nie był z natury dobrym obserwatorem, dotarło już, jak bardzo Katharine od nich wszystkich odstaje, i zastanawiał się, kim ona jest; to właśnie jej odrębność delikatnie natchnęła panią Seal, żeby spróbować ją nieco nawrócić. Mary również patrzyła na Katharine niemal błagalnie, żeby ułatwiła im zadanie, gdyż nie wykazywała żadnej skłonności w tym kierunku. Prawie się nie odzywała, a jej milczenie, aczkolwiek pełne powagi i wręcz zadumy, Mary odebrała jako przejaw krytyki.
— W tej jednej kamienicy jest was więcej, niżbym przypuszczała — stwierdziła.
— Na parterze zajmujecie się ochroną rdzennych mieszkańców, na pierwszym piętrze emigracją kobiet i radzicie ludziom, żeby jedli orzechy…
— Dlaczego twierdzisz, że my się tym zajmujemy? — przerwała jej dość ostro Mary. — Nie ponosimy odpowiedzialności za wszystkich pomyleńców, którzy przypadkiem mają siedziby po sąsiedzku.

Virginia Woolf, „Noc i dzień".
Przeł. Magda Heydel i Anna Kołyszko. Książka ukaże się wkrótce
Clacton chrząknął i zmierzył wzrokiem kolejno każdą z nich. Nie lada wrażenie wywarły na nim wygląd i maniery panny Hilbery, które na jego oko świadczyły o tym, że należy ona do owych kulturalnych i luksusowych kręgów, o których zdarzało mu się roić. Mary natomiast była bardziej z jego sfery i trochę za często chciała go rozstawiać po kątach. Zebrał okruchy suchego ciasteczka i błyskawicznie włożył je do ust.
— Czyli nie należy pani do naszego stowarzyszenia? — zapytała pani Seal.
— Niestety nie — odparła Katharine z bezbrzeżną szczerością, która stropiła panią Seal. Patrzyła więc ze zdumieniem, jakby nie potrafiła jej zaszufladkować do znanych sobie kategorii ludzi.
— Ale na pewno… — próbowała coś powiedzieć.
— Panią Seal ponosi w tych sprawach entuzjazm — wyjaśnił pan Clacton niemal przepraszającym tonem. — Musimy jej czasami przypominać, że inni też mają prawo do swoich poglądów, nawet jeżeli są one odmienne od naszych. W tym tygodniu „Punch” opublikował zabawny rysunek przedstawiający sufrażystkę i robotnika rolnego. Widziała pani już „Punch” z tego tygodnia, panno Datchet?
— Nie — odpowiedziała Mary ze śmiechem.

Wtedy pan Clacton opowiedział im sens dowcipu, którego trafność zależała jednak w sporej mierze od min, jakimi karykaturzysta obdarzył twarze postaci. Pani Seal przez cały czas siedziała z kamienną twarzą.
Ledwo Clacton skończył, wybuchła:
— Ale na pewno, jeśli dba pani o dobro swojej płci, musi pani zależeć, żeby kobiety zdobyły prawo wyborcze!
— Nigdy nie twierdziłam, że nie chciałabym, aby zdobyły prawa wyborcze — zaoponowała Katharine.
— W takim razie dlaczego nie należy pani do naszego stowarzyszenia? — natarła na nią pani Seal.

Katharine mieszała w kółko łyżeczką herbatę, wpatrzona w jej wir, i milczała. Tymczasem pan Clacton sformułował pytanie, które po chwili wahania przedstawił Katharine.
— Ciekawym, czy jest pani w jakikolwiek sposób spokrewniona z poetą Alardyce’em? O ile wiem, jego córka wyszła za niejakiego Hilbery’ego.
— Owszem, jestem wnuczką poety — odparła Katharine, odczekawszy chwilę i westchnąwszy.

Tytuł pochodzi od redakcji. Dziękujemy Wydawnictwu Literackiemu za zgodę na opublikowanie fragmentu.