Boniek już nie strzela bramek

Artur Madaliński

Jak najtrafniej określić gatunek nowej prozy Wojciecha Kuczoka? Być może należałoby powiedzieć, że jest to góralski bildungsroman. Twórca „Gnoju” przełamał – nareszcie! – słabszą kondycję literacką spod znaku „Senności”

Jeszcze 2 minuty czytania


„Spiski. Przygody tatrzańskie”, nowa książka prozatorska Kuczoka, pozwala się czytać na wiele sposobów, opalizuje kilkoma rejestrami językowymi, jest gatunkową hybrydą, bywa ironiczna i nastrojowa, skrzy się humorem i kontrapunktuje go dojmującą powagą, partie realistyczne kontrastuje zaś planami onirycznymi. Mówiąc krótko – to kapitalna zawiesina pisarska, której łyk zapewnia pijącemu wielość wrażeń, karuzelę zmysłów i ocean przyjemności.

„Spiski” to powieść rozpisana na pięć pełnometrażowych opowiadań-rozdziałów. Szkieletem narracyjnym są Tatry, w które narrator i główny bohater powieści wyjeżdżał od najmłodszych lat. Najpierw z rodzicami, później – jako dorosły już grotołaz i taternik – samotnie, w poszukiwaniu ciszy i dystansu do coraz bardziej „lodowatego” związku jego rodziców. Narratora poznajemy w roku 1982, kiedy jako kilkuletni chłopiec rusza z rodziną na Podhale. Jest czerwiec, rozpoczyna się właśnie turniej piłkarski w Hiszpanii. Kto pamięta tamte legendarne mistrzostwa, komu brzmi jeszcze w uszach cisza, która spowijała ulice polskich miast w czasie, gdy grali podopieczni Antoniego Piechniczka – ten nie zdziwi się, że autor „Gnoju” uczynił z tych wydarzeń mitologiczną figurę dzieciństwa. Futbol jest zresztą w „Spiskach” ważnym kontekstem chronologicznym – opowiadania rozgrywają się w cyklu czteroletnim (opatrzone są stosownymi datami), co nieodparcie przywodzi na myśl kolejne mundiale. A więc swój życiorys główny bohater orientuje wobec wielkich piłkarskich batalii, co – poza wszystkim – jest czytelnym znakiem biograficzności „Spisków…”. Nie tylko zresztą futbol jest ważny, wszak Wojciech Kuczok znany jest także z zamiłowania do Tatr, Śląska, czy speleologii. A wszystkie te wątki w jego nowej powieści dają się odnaleźć i – co ważne – wcale jej nie szkodzą.

Jak najtrafniej określić gatunek nowej prozy twórcy „Gnoju”? Być może należałoby powiedzieć, że jest to góralski bildungsroman. Oto narrator – delikatny, lubiący czytać chłopiec ze Śląska – wyjeżdża z rodzicami w Tatry. Tam poznaje góralską rodzinę (u której później będzie bywał jeszcze wielokrotnie) i zderza się z twardą, nieustępliwą, czasami naiwną – lecz nie prostacką – subkulturą góralską. Kolejne tatrzańskie eskapady znaczone są wtajemniczeniami chłopca w dorosłość z jednej strony i systematycznym rozpadem małżeństwa jego rodziców – z drugiej. Bohater poznaje więc nie tylko obyczaje Spiszaków, ale też zmaga się z pierwszymi uniesieniami miłosnymi, przechodzi inicjację seksualną (z atrakcyjnymi góralskimi chórzystkami), poznaje tatrzańskie mateczniki, dojrzewa i mężnieje. Brzmi to dość poważnie, a przecież Kuczok umiejętnie – za pomocą kilku wprawnie używanych narzędzi  – opatruje swoja nową narrację blejtramem groteski i humoru.

Nie bez kozery pisarz sięgnął po podtytuł „przygody tatrzańskie”. W „Spiskach” roi się od niesamowitych perypetii, w które wplątywany jest narrator – od piłkarskich pojedynków między sąsiednimi wsiami Podhala, przez liczne góralskie mordobicia, po zbiorowe polowanie na „misiołka” (czyli niedźwiedzia) i poszukiwania mieszkającej w górskich ostępach wiedźmy Jadwichy.

Jeśli ktoś podejrzewa, że wszystkie te awanturnicze wypadki rozgrywają się wyłącznie w planie realistycznym – myli się sromotnie. Kuczok bowiem chętnie rozmywa ów plan w przestrzeni sennego marzenia, zwidu, niepewnego ontologicznie urojenia. Tak jest chociażby w przypadku świetnego epizodu grzybobrania, zakończonego fantasmagoryjną sceną zbiorowej seksualnej ekstazy. Trudno rozstrzygnąć, czy to rzeczywistość, czy tylko mgliste – dosłownie, bo poszukiwanie kurek odbywało się w słynnej Białczańskiej mgle – wyobrażenie głównego bohatera „Spisków”.

Język książki jest wyśmienity, żywy, wyczuwający subtelności góralskiej gwary, znamionujący absolutny literacki słuch „Opowieści samowitych”. Jest to także język chętnie posługujący się pastiszem, nawiązującym do łotrzykowskich narracji Gombrowicza. Czytając nową prozę Kuczoka, nie sposób zapomnieć o autorze „Transatlantyku”, który dla twórcy „Senności” ciągle pozostaje patronem najważniejszym.

W tak zakrojonym polu powieściowym obserwujemy stopniowe odchodzenie naszego „cepra” od czasu dzieciństwa, który unieważniany jest przez kolejne rozczarowania: małżeństwo ukochanej Feli z lokalnym samcem alfa, rozwód rodziców, rozliczne szaleństwa ojca, nowy związek matki. „Spiski” to powieść o definitywności pewnych zdarzeń i niekończącej się zmienności innych. O tym, jak bolesne bywają pożegnania z własnymi mitologiami i jak trudno oswajać fundamentalną obcość rzeczywistości. W dychotomicznym, rozpiętym między Śląskiem a Podhalem świecie, bohater nowej książki Kuczoka uczy się wszakże przede wszystkim obcości. Obcości innych (w górach zawsze był „nie swój”, inny, słabszy), ale też dojmującej, przytłaczającej obcości świata. 


Wojciech Kuczok „Spiski. Przygody tatrzańskie”.
W.A.B., Warszawa, 280 stron,
w księgarniach od 10 listopada 2010
Boniek nie strzela już trzech obezwładniających bramek, Fela – choć w końcu udaje mu się ją zdobyć – nie jest już tą samą Felą, w której się podkochiwał, ojciec – choć ostatecznie osiągnął sukces i stał się sławny – nie jest już tym samym tatą, co swojego syna prowadził na stadion, a matka – związana z „Panem Kaziem” – nie jest już tą mamą, która troskliwie mierzy synkowi temperaturę.

Kuczok, który pewnie obarczył bohatera wieloma własnymi cechami, ukazuje Śląsk jak jedyne niezmienne i oswojone miejsce na świecie. Bywa przy tym liryczny, nawet bardzo. Jak w końcówce pierwszego rozdziału, w którym opisuje powrót narratora do Katowic: „Wiedziałem, że znów nocami kołysać mnie będą do niespokojnych snów zgrzyty dźwigów i pomruki maszyn, dobiegające z pobliskiej huty jak jęki niewydojonych krów. To był mój ukochany hałas. Wiedziałem, że wieczorne ciemności rozświetli ogień z wielkiego pieca, doskonale widoczny z ulicy, z trasy tramwaju, i znów będę się grzał samym jego widokiem, zauroczony, zahipnotyzowany tymi wątpiami wielkiej fabryki. To był mój ukochany blask”. Kuczok poetycki? Mi się podoba.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.