Jestem Gruzinem
zdj. Wikipedia Commons

Jestem Gruzinem

Rozmowa z Otarem Iosselianim

Apollinaire był komunistą, Sartre był komunistą, Renoir był komunistą. Tylko Camus był niezależny. Generalnie jednak we Francji możesz być albo komunistą, albo prawicowcem. Wniosek stąd, że tutejszy komunizm nie może być taki zły

Jeszcze 3 minuty czytania

PIOTR CZERKAWSKI: Bohater pańskiego najnowszego filmu – „Szantrapy” emigruje z komunistycznego ZSRR do liberalnej Francji. Nicolas nie wie jeszcze, że miejsce cenzury ideologicznej zajmie w jego życiu cenzura ekonomiczna. Niezależnie od okoliczności jesteśmy skazani na systemowe zniewolenie?
OTAR IOSSELIANI: Pokolenie moje i Nicolasa było poddane represjom komunizmu. Niemniej, w każdym kraju ludzie są podporządkowani reżimowi jakieś władzy. W dzisiejszej Francji mamy na przykład reżim Sarkozy’ego. Sądzę, że każda władza pociąga za sobą kłamstwo, obłudęi wywieranąna jednostkę presję. Dlatego tak bardzo lubię ludzi potrafiących iść pod prąd. Nicolas z „Szantrap” też jest taką postacią, choć szybko orientuje się, że publiczność może okazać się jeszcze gorsza niż cenzura, ponieważ traktuje film jak kolejne dobro konsumpcyjne.

Widzom brakuje dziś apetytu na artystyczne kino?
Ludzie coraz rzadziej potrafią się nim zachwycać. Gdyby dziś prezentowano na ekranach arcydzieła neorealizmu czy Nowej Fali, sale świeciłyby pustkami. Widzom serwuje się głównie komercyjną papkę. To samo dotyczy również muzyki klasycznej, którą nikt dziś się nie interesuje. Masy wolą słuchać setek tysięcy jednakowych piosenkarzy o kiepskim głosie i absolutnym braku słuchu. Współczesna muzyka jest naprawdę do kitu. Marzę, by ludzie to zrozumielii zaczęli słuchać na przykład Moniuszki.

„Chantrapas” reż. Otar Iosseliani. Francja,
Gruzja 2010
Tak jak Nicolas, jest pan idealistą. U swojego bohatera doprowadza pan jednak tę cechę do absurdu i każe mu często przekraczać granicę śmieszności. Pańskie spojrzenie na tę postać kryje w sobie więcej podziwu czy sarkazmu?
„Szantrapy” stanowią ewidentny hołd dla osób, które – jak Sokrates czy Wolter, a w kinie choćby Mateusz Birkut z „Człowieka z marmuru” Wajdy – są twardzi jak kamienie i zrobią wszystko, by mogli wreszcie poczuć się szczęśliwi. Nakręciłem jednak film na wskroś gruziński, a my w Gruzji robimy wszystko na opak. Dlatego o tak poważnym temacie opowiedziałem w sposób zupełnie komediowy.

Choć od 30 lat mieszka pan we Francji, wciąż kręci pan „gruzińskie” filmy.Myślami pozostaje pan w ojczyźnie?
Posłużę się przykładem Chopina. Brylował na paryskich salonach, ale wszystkie swe polonezy i mazurki tworzył pod wpływem tęsknoty za ojczyzną. Choć pracował we Francji, jest kompozytorem stuprocentowo polskim. Rozumiem go, bo dla mnie jako dla Gruzina kultura gruzińska zawsze będzie najważniejsza na świecie. Nie ma szans, by cokolwiek to zmieniło. Wiem jednak, że nie jestem jedynym artystą, który nie może do końca pogodzić się z opuszczeniem swojego kraju. W historii kina mamy wiele przykładów reżyserów emigrujących z ojczyzny z bardzo różnych powodów. Orson Welles wyjechał z USA do Europy, Fritz Lang i Rene Clair podążyli w odwrotnym kierunku, a Andriej Tarkowski przeniósł się ze Związku Radzieckiego do Włoch.Wszyscy czuli się zagranicą jednakowo źle.

Tarkowski podzielił się z nami tą refleksją w „Nostalgii”.
Ależ akurat ten film to kłamstwo! Bohater „Nostalgii” – Andrij Gortchakov ma przecież w kieszeni bilet powrotny do domu. Cierpi, ale w każdej chwili może wsiąść w samolot. Taki na przykład Aleksander Sołżenicyn nie miał podobnego luksusu. Tarkowski ewidentnie poszedł na ustępstwa. Nie miał nic przeciwko temu, by film był współfinansowany przez Rosjan. Zgodził się na sugestie, by podkreślić w scenariuszu, że Gortchakov ma możliwość powrotu. Właśnie dlatego nie mogę polubić tego filmu. Wyraźnie widać w nim, że Tarkowski zmieni optykę i zdecyduje o pozostaniu na zachodzie dopiero w rok po powstaniu „Nostalgii”.

 

Otar Iosseliani

Gruziński reżyser od lat mieszkający we Francji. Urodził się w 1934 roku w Tbilisi, studiował na moskiewskim Instytucie Filmowy WGIK pod opieką samego Aleksandra Dowżenki. Debiutancki film Iosselianiego, „Aprili” został oskarżony w Związku Radzieckim o formalizm i ostatecznie w ogóle nie wszedł do normalnej dystrybucji. Po tym smutnym zderzeniu z totalitarną rzeczywistością reżyser porzucił kino i zaczął zarabiać na życie jako dalekomorski rybak. Po kilku latach wrócił do wyuczonego zawodu, ale problemy z cenzurą znowu się powtórzyły. Zniechęcony i rozczarowany filmowiec postanowił wyjechać na Zachód. Ostatecznie osiadł we Francji. Już pierwszy film, który zrealizował nad Sekwaną („Les favoris de la lune”) przyniósł mu Srebrnego Lwa na festiwalu w Wenecji. Potem przyszły kolejne filmy i kolejne nagrody. Dziś Iosseliani uważany jest za jednego z najważniejszych autorów współczesnego kina. Najważniejsze filmy: „Aprilis” (1961)
„Pastorali (1975)
„Les favoris de la lune” (1984)
„La chasse aux papillons” (1992)
„W poniedziałek rano” (2002) „Ogrody jesieni” (2006) „Chantrapas” (2010)

 

W pańskiej twórczości trudno odnaleźć ślady artystycznych kompromisów. W jaki sposób każdorazowo udawało się oprzeć pokusie?
Administracja rosyjska zajmowała się niszczeniem inteligencji już za czasów Puszkina. Mam jednak świadomość, że sprzeciw wobec takich praktyk nigdy nie szedł na marne. Nikt dziś nie pamięta kim był car Mikołaj I, a wszyscy znają Mickiewicza czy Puszkina.Tak jak oni, starałem się zawsze żyć w zgodzie z samym sobą. W Gruzji było tak, że im bardziej cenzurowano moje filmy, tym mocniej byłem szanowany. Dzięki temu wiedziałem, że nie jestem sam, a to było dla mnie najważniejsze.

Wspomniał pan przed chwilą o Mickiewiczu, a przez całą rozmowę przewijają się także nazwiska innych moich rodaków. Obdarza pan polską kulturę szczególnymi względami?
Rzeczywiście, w przeciwieństwie do wielu młodych Polaków, znam waszą kulturę całkiem dobrze. Nie mówię tu tylko o poezji, kinie czy muzyce. Jako matematyk z wykształcenia interesowałem się też choćby pismami Kopernika. Polacy są mi bliscy także dlatego, że przez długi czas byliście uzależnieni od Rosji. Nigdy się jednak nie poddaliście i w końcu udało wam się odzyskać wolność. Macie silny charakter, prawda? „Jeszcze Polska nie zginęła!”

Przez całą pańską twórczość przewija się motyw toksycznej relacji między sztuką a ideologią. Na początku kariery pobierał pan nauki u Aleksandra Dowżenki i Michaiła Cziaurelego – wybitnie zdolnych filmowców, którzy zaprzęgli swój talent w służbę polityki. Jaki jest pański stosunek do tych postaci?
Obaj twórcy mieli w sobie coś z romantyków, ponieważ wierzyli, że pomogą w stworzeniu idealnego społeczeństwa.Tak samo myślał Majakowski, a potem – pod wpływem rozczarowania komunizmem – popełnił samobójstwo. Dowżenko natomiast pod koniec życia został odrzucony, ponieważ jego romantyzm przestał być uważany za skuteczne narzędzie propagandowe. Gdy ten świetny reżyser umierał, był więc bardzo nieszczęśliwy. Dowżenko i Cziaureli nie są wyjątkami. Michaił Romm, Wsiewłod Pudowkin czy Siergiej Eisenstien również robili filmy pod dyktando władzy.Jedynym reżyserem, który pozostał czysty i nie splamił się kolaboracją z reżimem był w latach 30. Boris Barnet. Później jego rolę przejęli Grigorij Czuchraj, Siergiej Paradżanow czy gruzińscy bracia Szengelija. Dziś nie ma już takich reżyserów, a dla rosyjskich twórców liczy się tylko zysk finansowy. Nie istnieją żadne etyczne standardy. Weźmy Nikitę Michałkowa. Gdy powstawała „Niewolnica miłości”, zaczął pracować nad nią kto inny, ale Michałkow zainteresował się tym projektem i po prostu go przejął.

 

„Ogrody jesieni” reż. Otar Iosseliani.
Francja, Włochy, Rosja 2006
Car rosyjskiego kina stoi ponad etycznymi normami?
Tarkowski przy „Dziecku wojny” zrobił dokładnie to samo! Nie wolno tak się zachowywać. Nie staram się, oczywiście, przekonywać, że Michałkow czy Tarkowski byli pozbawieni talentu. Obu zdarzało się jednak postępować zupełnie nagannie. Ja i inni radzieccy reżyserzy wielokrotnie byliśmy nakłaniani przez producentów, by przejąć filmy realizowane przez kogoś innego, ale nigdy tego nie zrobiliśmy.

Czy ma pan wrażenie, że we współczesnym kinie rosyjskim kino jako „najważniejsza ze sztuk” wciąż pozostaje instrumentem w rękach władzy?
Filmy kręcone dziś w Rosji nie mają charakteru jednoznacznie politycznego, ale skupiają się nawychwalaniu potęgi kraju. To wciąż kino propagandowe. W zdominowanym przez nie świecie nie ma miejsca na przykład dla „Szantrap”, które – choć nie powstałyby bez pomocy rosyjskiego Sberbanku – prawdopodobnie nie trafią w tym kraju do kin.

Tym razem podpadł pan nacjonalistycznym politykierom?
W Rosji wciąż dominuje nostalgiczne podejście do przeszłości. Ja przeciwstawiam się takiemu myśleniu, choć nie wygłaszam żadnych ideowych deklaracji. Portretuję po prostu nieszczęśliwych ludzi dokonujących złych życiowych wyborów. Niestety, ostatnio wszystko postrzega się przez pryzmat polityki. Obrazy Goi, muzyka Strawińskiego, powieści Bułhakowa – to także jest dziś polityczne! Tymczasem obejmowanie sztuki takimi kategoriami bywa bardzo niebezpieczne. Przekonał się o tym Maksym Gorki, który przyjaźnił się z Leninem, a potem został zamordowany prawdopodobnie na rozkaz Stalina.

„W poniedziałek rano” reż. Otar Iosseliani.
Francja 2002
Niechętny polityce antykomunista trafił ze Związku Radzieckiego do rozpolitykowanej Francji. Z deszczu pod rynnę?
Apollinaire był komunistą, Sartre był komunistą, Renoir był komunistą. Tylko Camus był niezależny. Generalnie jednak, we Francji możesz być albo komunistą albo prawicowcem. Wniosek stąd, że tutejszy komunizm nie może być taki zły. Na szczęście ja nie muszę się w żaden sposób określać. Nigdy nie byłem członkiem żadnej partii, bo nienawidzę kolektywizmu.

Ciągle nie daje się pan wepchnąć w ramy. Jako artysta też czuje się pan wciąż wolny?
Muszę pozostawać wolny, ale jednocześnie dawać widzom to, czego chcą. To o tyle trudne, że ludzie, którzy naprawdę kochają sztukę, nie chodzą dziś do kina, bo dobrze wiedzą, że najpewniej przeżyją rozczarowanie. Nawet jeśli pojawia się już jakiś wartościowy film, nie ma szans, by wywołał szerzej zakrojoną dyskusję, bo zaraz schodzi z ekranów. Wiem, że nic już na to nie poradzę. Jedyne co mogę, to po prostu ciągle robić swoje.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.