Lyonel Trouillot, „Dzieci bohaterów”

Grzegorz Wysocki

„Dzieci bohaterów” to literatura zaangażowana z najwyższej półki. Krytyczna wobec opisywanej rzeczywistości i wysmakowana artystycznie

Jeszcze 1 minuta czytania

Bohaterowie „Dzieci bohaterów” Lyonela Trouillota – Colin i jego starsza siostra Mariela – żyją w jednym z prowizorycznych „mieszkań” w haitańskich slumsach, a choć mają rodziców, trudno byłoby tę wspólnotę nazwać rodziną. Ich ojciec alkoholik, niedoszły bokser, jest nieudacznikiem. Wielką karierę sportową skończył po pierwszej przegranej walce. Teraz całą życiową energię wkłada w przepijanie wszystkich pieniędzy oraz katowanie rozmodlonej, w pełni mu podporządkowanej żony. Silna, rezolutna Mariela opiekuje się młodszym bratem. Dzieciaki radzą sobie, jak mogą, żyją z dnia na dzień, nie zwracając większej uwagi na to, co dzieje się w ich domu. Bieda, brud, alkohol, przemoc czy nawet zbrodnie nie są w świecie Colina i Marieli niczym nadzwyczajnym.

Lyonel Trouillot, „Dzieci bohaterów”.
Przeł. Jacek Giszczak, Karakter, Kraków,
144 strony, w księgarniach od marca 2009
Kolejna relacja z najniższych rejonów dna z typowym scenariuszem? Mimo wszystkich elementów, które rzekomo znamy – Trouillot przedstawia nam opowieść niezwykłą. „Dzieci bohaterów” porażają bowiem nie tylko naturalizmem i okrucieństwem, ale też doskonałym stylem. Surowym i lirycznym, naśladującym język kilkuletniego chłopaka, ale z przyznaną mu nadświadomością.

Powieść rozpoczyna się sceną, w której bohaterowie mordują ojca. Potem wyruszają na wyprawę w inny świat, poza granice slumsów. Narratorem jest Colin, snujący swą opowieść już „po wszystkim”. Poznajemy dokładny przebieg „trzech dni wolności”, które dzielą rodzeństwo od pojmania przez odpowiednie służby. Śledzimy jego wędrówkę przez lepsze dzielnice, towarzyszymy w trakcie wycieczki na wzgórze Boutilliers, z którego widać całe miasto. To pierwsze, a zarazem ostatnie wspólne święto, jedyne w życiu chwile swobody, czas poza czasem. Moment, w którym Colin i Mariela mogli się poczuć jak prawdziwe dzieci bohaterów. „Jakbyśmy się urodzili, żeby być szczęśliwi”.

Jedną z największych zalet powieści jest oddanie głosu komuś, kto tak naprawdę jest niemy. Nie dość, że prawdziwy Colin nie umiałby ubrać swojej historii we właściwe słowa, to w pozapowieściowym świecie prawdopodobnie nie znalazłby się nikt, kto chciałby go w ogóle wysłuchać. Chaotyczny, przerażający i bolesny monolog Colina to opowieść o narodzinach osobowości, rachunek sumienia, stawianie pierwszych fundamentalnych pytań (dlaczego zabiliśmy własnego ojca? czy jesteśmy winni? a jeśli nie my, to kto? nasze pieskie życie? przypadek?).

Czytając w ostatnich latach powieści, które rodzimi wydawcy anonsowali jako literaturę zaangażowaną, można było zwątpić w wartość kryjącą się pod tym określeniem. Tym razem nie mam najmniejszych wątpliwości: „Dzieci bohaterów” to literatura zaangażowana z najwyższej półki. Krytyczna wobec opisywanej rzeczywistości i wysmakowana artystycznie.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.