LITERATURA OD KUCHNI:
Wstyd głodu

Bogusław Deptuła

Drżeć z głodu to nie temat, a jednak Knut Hamsun pierwszy w tak jednoznaczny i bezceremonialny sposób wydobył motyw głodu na literackie dzienne światło

Jeszcze 2 minuty czytania


„Głód” Hamsuna właściwie nie ma akcji; to wewnętrzny monolog narratora i jego bezładna tułaczka niby w poszukiwaniu jedzenia. Czemu niby? Bo to, co jest najbardziej kuriozalne, niepojęte i denerwujące w tej książce – która jest równocześnie kompletnie zestarzała i na wskroś nowoczesna – to duma narratora. Ona nie pozwala mu być sytym.

Nie ma grosza, nie jadł od kilku dni, słania się, jest bliski śmierci – ale wciąż posiada godność. Ta godność jest większym jego wrogiem niż bieda. Gdy w jakiś sposób udaje mu się zdobyć nawet całkiem przyzwoite pieniądze, rozdaje je, widząc biedniejszych, albo takich, których uznaje za bardziej potrzebujących niż on sam.

Głód, unoszący się nad tą prostą powieściową historią, jest dokuczliwy. Niemiły. Powracające żucie wiórów – najpierw był wiór przypadkowy, jakiś byle jaki, ale potem to już były ładne, świeże i czyste wióry, które właśnie spadły spod ciesielskich narzędzi. Albo pomarańczowa skórka znaleziona na ulicy i połknięta, która staje się przyczyną silnych gastrycznych dolegliwości.

rys. Malwina KonopackaWymioty, częstsze niż samo jedzenie, nie sprzyjają miłej, jedzeniowej atmosferze, ale już nieraz przekonaliśmy się, że jedzenie nie zawsze jest tylko miłą czynnością. Tu jej fizjologiczność jest może bardziej przykra od czynności odwrotnych, a będących naturalnym skutkiem jedzenia.

I nie ma u Hamsuna fantazjowania na temat jedzenia, wbrew temu, czego moglibyśmy oczekiwać. Bo to niezwykle częsty, wręcz naturalny odruch, by marzyć o jedzeniu na głodzie: wymyślamy, co byśmy zjedli, na co mamy największą ochotę, czego dawno nie próbowaliśmy i tak dalej; trudno o bardziej naturalne zachowanie.

W „Głodzie” jest jednak inaczej: tu jedzenie jest raczej problemem socjologicznym, a nie gastronomicznym. Nie ma w nim nic pięknego czy romantycznego. Jest wstydem. Tak go traktuje główny bohater i my też tak zaczynamy go traktować. On wielokrotnie nie umie przyznać, że kona z głodu – sprawia to wspomniane już duma oraz wstyd. Wstyd głodu. Najpewniej mógł się on wiązać z potępieniem braku zaradności, wyjątkowo źle ocenianym na protestanckiej północy.

Pisząc wstęp do pierwszego po wojnie polskiego wydania Hamsuna, jego autor – i równocześnie monografista pisarza – Aleksander Rogalski, kreśli krótkie, acz sugestywne studium o głodzie w literaturze, czy raczej głodzie pisarzy. Dużo tego, a nazwiska, które się tam znalazły, wcale nie są marginesowe: Chaucer, Corneille, Cervantes, Calderon, Milton, Blake, Schiller. Z Polaków cytowany jest dziennik Żeromskiego (niezawodnie przy tej okazji charakteryzowany także jako antysemicki).

Oczywiście, jest wśród nich i sam Hamsun, którego powieść w jednoznaczny sposób ma charakter autobiograficzny i nawiązuje do dziennikarskich początków pisarza w ówczesnej Christianii (bo tak nazywało się wówczas Oslo). Pisywał drżąco, nerwowo, kompulsywnie; ogryzkiem ołówka na luźnych kartkach. Bez przekonania o sukcesie, a miarą sukcesu było przyjęcie do druku, który dawał szansę na przeżycie – dnia lub kilku. Nie ma zresztą pewności, czy te pisarskie próby miały jakieś faktyczne walory. Tematy były kompletnie rozstrzelone: szkic o Corregiu, alegoria o pożarze księgarni, dramat o średniowiecznej blasfemicznej zakonnicy. Zatem jeszcze dziennikarz, ale już z jakimiś nadziejami na bycie pisarzem. Jego opisy Christianii mają w sobie coś z dziennikarskiej dokładności, a zarazem mocno ją przekraczają, bo są tylko tłem dla opisywanych zdarzeń.

W „Głodzie” wszystko, co jest opisem jedzenia, ma jak najgorsze konotacje. Pierwszym wspomnianym posiłkiem jest bułka z serem. Jedzenie proste, ale na długo pozostające w żołądku – pewnie tak miało być. Potem jest befsztyk – wchłonięty, rozszarpany, pożarty, i po chwili boleśnie zwymiotowany. Głodowe wymioty powracają dość często na stronach powieści, najczęściej po wypiciu przez bohatera wody. Pił on jeszcze mleko, zbawienne dla wygłodzonego organizmu, bo przyswojone, a nie zwrócone. No i piwo, które na głodnego bohatera podziałało jak swoista bomba energetyczna, napędzając go do opętańczej gonitwy po mieście. By zakończyć skromną listę spożytych na stronach powieści pokarmów, trzeba jeszcze wspomnieć kość. Kość, na której były resztki mięsa, ale jej ogryzanie nie miało także zbyt dobrych skutków.

Knut Hamsun (1890)Jednak chyba najstraszniejszy moment „Głodu”, to autokanibalizm, którego dopuszcza się bohater, postanawiając zjeść własny palec. Rani się, smakuje swą krew, jest przerażony i z obrzydzony samym sobą. Tu szaleństwo głodu osiąga szczyt, trudno sobie wyobrazić coś jeszcze bardziej drastycznego.

Opisy głodu nie są zbyt wyrafinowane, nie dowiadujemy się z nich szczególnie wiele na temat ontologii głodowego cierpienia. Tylko w jednym miejscu Hamsun zdobywa się na bardziej plastyczną wizję wewnętrznych cierpień. Pisze: „W piersiach żarło mnie bezlitośnie, odbywała się tam jakaś przedziwna czynność. Zdawało mi się, że mam w sobie tuzin maleńkich, drobnych zwierzątek, które pochylają na bok głowy i gryzą przez moment, potem przechylają głowy w drugą stronę i znowu gryzą przez moment. Następnie leżą cicho i znowu zaczynają gryźć bez pośpiechu, a tam gdzie wbiły zęby, pozostają długie, puste chodniki”.

W tej historii nie ma morału. Ale jakiż on mógłby być? Jest za to wątły happy end, by nie odbierać czytelnikom całkowicie nadziei. Sam autor jest najlepszym dowodem na to, że głód jednak pewnego dnia się kończy, a głodny może nawet dostać pewnego dnia nagrodę Nobla. Między innymi za zapis własnego cierpienia.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.