Jeszcze 2 minuty czytania

Mirek Filiciak / Alek Tarkowski

ARCHEOLOGIA PRZYSZŁOŚCI:
Szybko starzejący się prototyp

Mirek Filiciak / Alek Tarkowski

Mirek Filiciak / Alek Tarkowski

Pisząc o wizjach przyszłości, nie sposób uciec od tematu science-fiction. Pogodzeni z tą konstatacją, przestajemy więc próbować. Nie będziemy jednak zajmować się samym gatunkiem, sporami o granice fantastyki, czy o to, kto był jej pionierem –  Juliusz Verne, czy może Lukian z Samosat. Skupimy się na SF jako wizji przyszłości, pozostającej w sprzężeniu zwrotnym z teraźniejszością. Chodzi o kształtowanie naszych wyobrażeń na temat przyszłości i wynikające z tego konsekwencje: realny wpływ fantazjowania na przyszłość. Najbardziej chyba znanym przykładem takiego oddziaływania jest idea umieszczania na orbicie ziemi satelitów, zainspirowana przez pisarza SF, Arthura C. Clarka. Granica między fantazją a nauką, oddzielonymi w nazwie gatunku myślnikiem, bywa bardzo cienka.

„Filmowe przedstawienia przyszłych technologii to właściwie «diegetyczne prototypy», demonstrujące masowej widowni potrzebę istnienia nowych rozwiązań, płynące z nich dobrodziejstwa, oraz ich wykonalność” – pisze w swojej książce „The Future Is Now: Diegetic Prototypes, and the Cinematic Creation of the Future” David A. Kirby. Dodaje, że takie fikcyjne projekty mają zasadniczą przewagę nad prawdziwymi – działają, mogą być pokazywane w codziennych kontekstach, z jednej strony promując wizje nowych rozwiązań, z drugiej – „testując” je w realnych warunkach społecznych. Taki fikcyjny prototyp, o ile jest skuteczny, przekracza następnie granicę między fikcją i rzeczywistością, by stać się przedmiotem rzeczywistym. Pośrednim krokiem jest zagnieżdżenie się technologii w naszej wyobraźni zbiorowej, która operując na fikcjach, sama jest jak najbardziej realna.

Kirby'ego namiętnie podczas swych wystąpień cytuje Julian Bleecker, kierujący Near Future Laboratory – laboratorium badawczym, w którym wyciąga się poważne konsekwencje m.in. z tego, że popkulturowa fikcja potrafi zamienić niezwykłe w codzienne. Bleecker sugeruje, żeby „czytać Philipa K. Dicka jak administratora systemów, a Bruce'a Sterlinga jak instrukcję projektowania oprogramowania”. Bo problemem naszej kultury jest – jak twierdzi – ograniczanie kreatywności przez stawianie granic między pragmatyką i wyobraźnią. Intrygujące, choć równocześnie trudno nie zauważyć, że coraz powszechniejsze w ostatnich latach traktowanie fantastyki jako formy projektowania i rozwój studiów nad przyszłością sprawiły, że ograniczenia, z którymi walczy Bleecker, zaczynają sobie nakładać twórcy SF.

Najlepiej ilustruje to przykład Williama Gibsona – pisarza, który ma dziś status wyroczni porównywalny z tym, jaki kiedyś mieli Clarke czy Stanisław Lem. Gibson do historii przejdzie zapewne dzięki swej „Trylogii Ciągu” (zapoczątkowanej wydanym w roku 1984 „Neuromancerem”) i wpływowi, jaką opisywani w jego wczesnych powieściach „kowboje konsolety” wywarli na kulturę hakerską.

W ciągu ostatnich kilkunastu lat Gibson zmieniał zainteresowania, ostatecznie całkowicie redefiniując swoją rolę. Z każdą kolejną książką skracał się dystans między momentem pisania i opisywaną przeszłością. Od nieokreślonego fragmentu XXI wieku opisanego w pierwszej trylogii, Gibson „cofnął się” w pisanej w  latach 90-tych „Trylogii mostu” do początków wieku. I zaczął twierdzić, że „najlepszym zastosowaniem science-fiction nie jest dziś przewidywanie kierunku, w którym zmierzamy, a eksploracja współczesności”. Skoro za nowymi trendami gonimy dziś wszyscy, uznał Gibson, to pisarz SF powinien być raczej antropologiem niż futurystą.

Rozwinięciem takiego myślenia są osadzone mniej więcej w teraźniejszości książki z „Trylogii Bigenda”, domkniętej kilka miesięcy temu publikacją „Zero History”. Możliwe, że Gibson opisuje wciąż ten sam moment w czasie – zmieniając jedynie wyobrażenie o nim, i obserwując jak przyszłość staje się teraźniejszością, a nawet przeszłością. Bohaterowie XXI-wiecznych książek Gibsona (być może dlatego, że jakoś głupio pisać o odległej przyszłości w czasach, które w fantastyce zazwyczaj jako odległa przyszłość były przedstawiane) nie korzystają z niezwykłych technologii – wszystko, czego używają, możecie znaleźć w internecie. Urządzenia podpinane prosto do mózgu, które pozwalają szybować po wirtualnej rzeczywistości, w kolejnych książkach zastąpiły gogle spełniające ten sam cel. Zaś bohaterowie najnowszej trylogii po prostu uruchamiają Maka i w przeglądarce otwierają Google'a. Sam Gibson jest zresztą namiętnym surferem Sieci i poszukiwaczem nisz i trendów kulturowych. Zamiast włamywać się jednak do korporacyjnych, wirtualnych fortec, przyznaje się do kupowania dziwactw na Ebayu.

Można odnieść wrażenie, że Gibson podszedł krytycznie do własnych wizji przyszłości. Ukuty przez niego termin „cyberprzestrzeń” wycisnął piętno nie tylko na popkulturze, ale też na samym internecie. Zainspirowani Gibsonem zafiksowaliśmy się wszyscy na wizji umysłów odciętych od ciał w wirtualnym świecie, ignorując faktyczne oddziaływanie internetu, który do dziś z uporem bywa nazywany cyberprzestrzenią. Tymczasem na początku XXI wieku internet składał się nie z cybernetycznych łączy do mózgu i wirtualnego świata 3D, tylko z komputerów połączonych kablami, wyświetlających strony WWW na swoich ekranach. Co ciekawe, sam Gibson przyznaje, że cyberprzestrzeń interesowała go jedynie jako literackie narzędzie, metafora pozwalająca w ciekawy sposób przedstawić przygody hakerów. Dopiero w 20 lat po premierze „Neuromancera” Gibson dojrzał do tego, by opisywać ludzi klikających w klawiaturę.

Ten przełom w twórczości „duchowego ojca cyberpunka” można traktować symbolicznie – jako koniec fantazji o odległej przyszłości i wielkich zmianach, które z czasem następują. Jeśli przyszłość ma być prototypem teraźniejszości, to jest to prototyp z bardzo krótkim terminem przydatności – w futurystycznym „Neuromancerze” współczesnego czytelnika razi brak telefonów komórkowych. W „Zero History” pojawia się stwierdzenie, że przewidywanie przyszłości o siedem sekund z reguły wystarcza, żeby zarobić.

Chyba najsłynniejszym stwierdzeniem Gibsona jest zdanie, że przyszłość już tu jest, tyle, że nierówno rozdystrybuowana. Jak ulał pasuje to do tego, co napisał Bruno Latour – „przestrzeń zastąpiła czas jako główną zasadę porządkowania”. To, czy żyjesz w przeszłości, czy w przyszłości jest definiowane nie przez datę urodzenia, ale miejsce zamieszkania. Jeśli więc nawet pogłoski o końcu przyszłości są przesadzone, to przyszłość na pewno nie jest już tym, czym była kiedyś – egalitarnym marzeniem, z którym mogliśmy się identyfikować (lub które mogliśmy odrzucać) wszyscy. I nawet ci, przed którymi przyszłość stoi otworem, muszą się zastanowić – czy chcą do niej wyemigrować, czy tylko pojechać tam na wakacje.

Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych).