Facebook nurtuje

Michał Danielewicz

Clemente Pestelli i Gionatan Quintini wywołali falę ponad 20 tys. samobójstw. W uznaniu zasług przyznano im wyróżnienie na tegorocznym festiwalu Transmediale w Berlinie

Jeszcze 3 minuty czytania

Za co właściwie ta nagroda? Stworzony przez nich serwis Seppukoo.com oferuje usługę sieciowego samobójstwa w największym serwisie społecznościowym. „Seppukoo przewrotnie wykorzystuje sieciowe relacje dla transformacji indywidualnego samobójstwa w ekscytujące przeżycie społeczne czytamy na stronie internetowej projektu. Festiwal Transmediale 2011 w Berlinie to 6 dni wystaw, projekcji, koncertów, warsztatów oraz licznych wykładów i dyskusji krążących wokół współczesnej techno-kultury. Większość rozmów o sieci jest zdominowana przez temat Facebooka. Przysłuchując się im, można odnieść wrażenie, że serwis ten stał się obiektem społecznej obsesji. Do myślenia daje również werdykt jury, które w istocie honoruje działania antagonistyczne wobec sieciowego serwisu.

Okładka „Dwutygodnika”, nr 26,
rys. Jan Kallwejt
Gdzie nie spojrzeć, tam Facebook: „Zdradzał mnie na Facebooku, ale nasz rozwód będzie naprawdę”, „Fejs Fryderyka” [Chopina – przyp. MD], „Facebook rywalizuje z CNN”, „Facebook – miejsce do promowania małego biznesu”, „Facebook informatorem Al-Kaidy”, „Krzyż napędza Facebook”, czy ostatnio: „Facebook i arabska godność”. Gazetowe nagłówki malują obraz z lotu ptaka, na poziomie indywidualnym rośnie w ludziach dojmujące poczucie, że „Facebook coś nam robi” (stwierdzenie z dyskusji na Transmediale). Nie do końca jednak wiadomo „co” – nie potrafimy „tego” nazwać, a nienazwane dręczy. Facebook dla wielu stał się głównym internetowym oknem, ale w rozmowach o nim przeważa ton krytyczny. Pozornie paradoksalnie, często im ktoś więcej korzysta, tym więcej ujawnia negatywnych emocji – a przecież mówimy w końcu o dobrowolnej usłudze! Wydaje się, że są dwa główne źródła zbiorowej fejsowej ambiwalencji.

Po pierwsze, Facebook w krótkim czasie stał się światowym monopolistą społecznościowym, a monopoliści rzadko mogą liczyć na sympatię. Profil na Facebooku to często główne narzędzie cyfrowej auto-ekspresji: zdjęć, komentarzy, opinii, relacji zdarzeń i koniec końców również naszych emocji. Raczej się z nim nie utożsamiamy, ale niewątpliwie w toku użytkowania mocno zżywamy. Gdzieś tam w tle czai się jednak świadomość, że choć „nasz” osobisty profil wisi na fejsie, to ostatecznie jest kontrolowany przez firmę Facebook, Inc.

okładka „Dwutygodnika”, nr 3,
rys. Monika Zawadzki
Po drugie, to specyficzne poczucie, że coś jest nam bliskie, a jednocześnie pozostaje nierozpoznane, rodzi dysonans, czyli niepewność (Freud opisał ten mechanizm w eseju „Das Unheimliche”). Słuchając dyskusji na festiwalu Transmediale, ale też rozmów codziennych, trudno nieraz oprzeć się wrażeniu, że natrętne i nierzadko emocjonalne rozważania „kwestii Facebooka” mają auto-analityczny podtekst; są próbą złagodzenia wewnętrznego napięcia. O inżynierii genetycznej czy zderzaczu hadronów dowiadujemy się z doniesień medialnych, z fejsem zaś obcujemy na co dzień. To właśnie dlatego ogniskuje on społeczny niepokój związany z żywiołowym postępem, który sprawia, że ciężko jest zrozumieć świat dookoła, a w rezultacie i siebie samego. Rozmowy o Facebooku nader często okazują się rozmowami o istocie życia w coraz bardziej złożonej rzeczywistości: o wolności, sprawczości, autentyczności, czasie, przyjaźniach, społecznych normach. Sprowadzanie tego serwisu społecznościowego do targowiska próżności i auto-promocji to odruch poznawczej rezygnacji. Tymczasem nie ma innego wyboru niż wciąż na nowo rozprawiać się z niepewnością.

Społeczny strumień świadomości

Próba odpowiedzi na pytanie, czym jest Facebook, to w istocie poszukiwanie odpowiedniej metafory, która pomoże oswoić i zrozumieć nowy byt społeczny. Z pomocą przychodzi teoria literatury i pojęcie „strumienia świadomości” (zapis umysłowego przeżywania człowieka, tego co słyszy, widzi, czuje, jego myśli i skojarzeń). Na początku XX wieku pisarze powołali do życia strumień jednostkowy, w początkach XXI wieku ludzko-technologiczna hybryda Facebooka wytworzyła społeczny strumień świadomości. Na fejsie, jak to na fejsie: ktoś wrzuci zdjęcie talerza zupy, ktoś dyskutuje z kimś o polityce, ktoś błyśnie bon motem, ktoś informuje, że właśnie się rozstał, kogoś boli głowa. Strumień płynie: trywialność miesza się z objawieniem, banał z tym, co ważne/ciekawe: dla kogoś, dla wszystkich, dla nikogo. Rozproszony wielogłos – wartki i niezobowiązujący – sprzyja swobodniejszej wypowiedzi: raz płyciej, raz głębiej. Czasem na powierzchni wyłoni się jakiś kształt: grupa protestu, wzmożona dyskusja, popularny filmik, by potem na powrót delikatnie rozpłynąć się w nurcie.

fot. Agnieszka SłodownikStrumień żyje teraźniejszością, pozbawiony chronologii wskazuje wciąż tę samą godzinę: TERAZ. Dlatego czas każdego zdarzenia na fejsie liczy się od chwili obecnej: Michał zamieścił zdjęcie 5 minut temu/17 godzin temu/3 dni temu... Spróbujcie dowiedzieć się, co strumień niósł 3 miesiące wcześniej – bez szans, bez znaczenia. Płyniemy dalej. Może tak jest zresztą lepiej – już obcowanie z artystycznie przetworzonym kilkusetstronicowym strumieniem świadomości Leopolda Blooma było wyzwaniem. Konfrontacja z ciągnącym się archiwalnym zapisem żywego strumienia społecznego mogłaby działać paraliżująco. Pewnie właśnie dlatego projektanci serwisu zdecydowali się narzucić reżim czasu momentalnego, który sprawnie usuwa przeszłość z pola widzenia użytkownika, magazynując ją na zapleczu.

Jesteśmy istotami społecznymi, dlatego w miarę jak internet głębiej wrastał w nasze życie, rosła potrzeba ocieplenia cyfrowej przestrzeni: nadania jej bardziej ludzkiego, a więc społecznego charakteru. Inne serwisy społecznościowe tworzą interaktywne bazy użytkowników – Facebook zaprojektował dynamiczną cyfrową przestrzeń społeczną, w której główną materią społecznościowego obiegu są teksty, zdjęcia i filmy.

fot. Agnieszka SłodownikW tej przestrzeni tworzymy sieć relacji, która nie jest prostym odwzorowaniem relacji analogowych. W 1988 roku socjolog Mark Granovetter opisywał społeczne funkcjonowanie tzw. słabych więzi (czyli, mówiąc skrótowo, dalekich znajomości), które np. okazywały się często kluczowe przy poszukiwaniu pracy. Facebook z jednej strony wydobywa na światło dzienne rozległą siatkę słabych relacji, z której skali przeważnie nie zdajemy sobie sprawy, z drugiej zaś pozwala na osadzenie w kontekście słabej więzi osób poznawanych całkiem przelotnie – wystarczy się tylko „odkliknąć”. W ten sposób określamy szerokość społecznego strumienia. Kiedyś słabe więzi, choć bywały ważne, to jednak jedynie epizodycznie; dziś społeczny strumień świadomości sprawia, że nabierają one bardziej ciągłego charakteru. Nie rozmawiałem z Filipem od ponad roku, a i tak wiem, że zmienił pracę, wakacje spędził na południu Francji, wciąż nie napisał magisterki oraz że rozśmieszył go niedawno skecz „Sęk” kabaretu Dudek.

Gęba Facebooka

„Facebook tworzy fałszywe i nie satysfakcjonujące poczucie uczestnictwa w życiu towarzyskim” – to stwierdzenie blogera, który po ponad dwóch latach zdecydował się skasować konto na Facebooku. Podobne stwierdzenia słyszałem również nieraz z ust osób, które rezygnować wcale nie zamierzały. Czy jednak rzeczywiście mamy do czynienia z fałszem i brakiem satysfakcji? A jeśli tak, to w jaki sposób ten użytkownik tkwił dobrowolnie ponad dwa lata w fałszywym i nie-satysfakcjonującym układzie, i czemu wciąż tak wielu trwa w nim w najlepsze? W moim przekonaniu jedyna możliwa odpowiedź to uczciwe przyznanie, że ta specyficzna forma życia społecznego bywa atrakcyjna. Bo może dostarczać poczucia bycia w kontakcie z innymi (choć sposób obcowania z ludźmi jest znacząco inny niż znane dotychczas).

Okładka „Dwutygodnika”, nr 43, rys.
Rene Wawrzkiewicz
Jednak poczucie dyskomfortu, które bywa udziałem użytkowników serwisu jest również faktem. „Stopniowo zacząłem postrzegać moich on-line’owych znajomych jako jeden wielki zbiór, potok, czy zlepek – ulatniała się niepowtarzalna indywidualność człowieka” (można przeczytać u tego samego blogera). Źródło dyskomfortu nie tkwi jednak w samym serwisie, tylko w nierealnych oczekiwaniach, jakie bywają z nim wiązane: indywidualności fejsowych relacji. Najczęściej liczba „znajomych” idzie tu w setki, co oczywiście przekracza pułap „towarzyskiej przepustowości” człowieka – nie jesteśmy w stanie znać się ze wszystkimi, których poznajemy. Choć użytkownik może do pewnego stopnia sterować zanurzeniami (m.in. poprzez sortowanie i grupowanie kontaktów), to jednak Facebook jest bardziej doświadczeniem uczestnictwa w społecznym strumieniu, niż indywidualnym zbliżeniem z każdym z osobna.

Sprowadzanie zjawiska Facebooka do ucyfrowionej towarzyskości świata analogowego musi nieuchronnie prowadzić do wniosku, że mamy do czynienia z dewaluacją związków międzyludzkich i uwiądem życia społecznego. Dopiero spojrzenie na zjawisko jako całkiem nowy byt, dopuszcza możliwość, że jesteśmy świadkami powstawania relacji nowego typu, charakterystycznych dla zanurzenia w społecznym strumieniu. Relacji, którą – z braku nowych pojęć – opatrzyliśmy starą etykietą „znajomości”. Postęp technologiczny wyprzedził bowiem rozwój języka, brakuje kategorii współcześnie adekwatnych. Innymi słowy, mając w rękach nowoczesne technologie robimy za ich pomocą rzeczy, których sensu nie potrafimy do końca uchwycić – ludzka praktyka jest bardziej zaawansowana niż ludzka świadomość. To jedno ze źródeł owego napięcia cyfrowej współczesności, odczuwanego przez wielu. Zarówno tych, co od serwisów społecznościowych trzymają się z daleka, jak i tych, którzy z nich korzystają. Facebook jest jednym ze współczesnych przejawów społecznej żywotności, problem polega na tym, że ta żywotność podważa ugruntowane normy i przekonania dotyczące tego, „jak życie społeczne powinno wyglądać”.

Nauka pływania

Nowe zjawisko produkuje jednak nowe zagrożenia. Przytaczane już świadectwo użytkownika po fejsbukowym harakiri stanowi dogodny punkt wyjścia dla dalszych rozważań.

„Wciąż czułem potrzebę dzielenia się z online’owymi znajomymi. Ilekroć przyszła mi do głowy ciekawa myśl, pojawiało się poczucie „powinienem to zamieścić”, kiedy zrobiłem fajne zdjęcie myślałem «muszę się podzielić». Nauczyłem się dzielić niemal instynktownie. Mogłem wtedy później wracać i czytać komentarze innych, poczucie więzi było moją małą nagrodą” – pisze użytkownik po 30 dniach bez Facebooka. Cyfrowa przestrzeń Facebooka generuje nowe potrzeby i nawyki. Jedną z ważniejszych potrzeb jest potrzeba dzielenia się („czułem się zobligowany do częstej aktualizacji”, pisze bloger). Doświadczanie Facebooka wyrabia odruch dzielenia się przeżyciami, opiniami, linkami, emocjami. Intensywne dzielenie się może prowadzić do poczucia rozmieniania się na drobne – rozpłynięcia się w wartkim strumieniu społecznej świadomości.

„Nie mogłem się zdobyć na pełne bycie tu i teraz. Rzeczy działy się dookoła mnie, a ja [...] zastanawiałem się, czym będę mógł się w związku z tym podzielić”. Umiejętność poruszania się w rozszerzonej rzeczywistości splecionej przestrzeni bitów i atomów nie jest ani dana, ani nauczana. Póki co, jesteśmy zdani na samouctwo po omacku. Nienasycona teraźniejszość fejsbuka może skłaniać ku nieustannemu projektowaniu sieciowej reprezentacji czasu bieżącego, przeżywanego w analogowym wymiarze. Strumień to nowy byt społeczny, dopiero uczymy się, jak w nim bezpiecznie pływać. Facebook to niezwykle dynamiczne środowisko ciągłego bodźcowania ze strony innych ludzi, a sieciowy mechanizm społecznego sprzężenia zwrotnego ma potężną moc – może skłonić setki tysięcy ludzi do wyjścia na ulicę, może skutecznie przyklejać miliony do monitorów. To dlatego Seppukoo.com próbowało przekształcić indywidualne rezygnacje z Facebooka w wydarzenie społeczne (stronę ostatecznie zawieszono na skutek groźby podjęcia kroków prawnych przez Facebook, Inc.).

Czy od Facebooka można się uzależnić? Niechybnie wielu ludzi pogrąży się w strumieniu, zaniedbując inne sfery życia. To społeczna cena upowszechniania się nowych mediów, którą z pewnością zapłacimy. Tak jak, poza krytyką, niewiele mogliśmy poradzić na to, że telewizja stała się współproducentem biedy, marazmu i trwałego bezrobocia. Centralna rola telewizora i – coraz częściej – komputera w życiu osób korzystających z pomocy społecznej, to stały wątek opowieści pracowników socjalnych o wizytach domowych. Instytucjonalny wysiłek skoncentrowany jest na pracy ze skutkami.

Większość ludzi ostatecznie potrafiła odnaleźć się w roli telewidza, ale z mediami cyfrowymi, które są narzędziami pracy i czasu wolnego, sprawa jest trudniejsza. Żonglujemy trybami praca/rozrywka z łatwością jednego kliknięcia – czasem jest tak, jakby giętkie palce wespół z myszką działały szybciej niż pomyśli głowa. Ponadto, coraz więcej czasu chcemy spędzać w sieci, o czym świadczy m.in. szybko rosnąca sprzedaż smartphone’ów (często reklamowanych ze stroną Facebooka na wyświetlaczu). Wciąż uczymy się życia w zcyfryzowanym świecie, być może z czasem zacznie dochodzić do głosu potrzeba bardziej wyważonego funkcjonowania on/off-line.

Francuski socjolog Bruno Latour podkreśla, że człowiek nie ma monopolu na sprawczość. Nigdy nie miał, ale współczesność uświadamia nam to coraz dobitniej. Ludzkie możliwości są wynikiem złożonych współzależności ludzi i obiektów (technologii, maszyn, tekstów, zwierząt, roślin, środowiska fizycznego, etc.). Ludzko-technologiczna hybryda Facebooka tworzy przestrzeń przemożnej współzależności. Autorzy Seppukoo.com pokazali, że ludzkie negocjacje z tą współzależnością mogą wspierać się na twórczych sojuszach z technologią. Dobrze skonstruowany program komputerowy ma współcześnie większą moc społecznego oddziaływania niż jakikolwiek krytyczny tekst w gazecie.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.