Partytury na architekturę

Zofia Gebhard

„Nie podchodzę do architektury zbyt ortodoksyjnie i często sam nie rozumiem tego procesu. Czasami inspiracją jest utwór muzyczny, wiersz czy układ promieni światła na ścianie” – mówi Daniel Libeskind. Jego prace można właśnie oglądać we wrocławskim Muzeum Architektury

Jeszcze 2 minuty czytania

Czy językiem architektury jest forma, bryła, przestrzeń, jaką zagarnia i rozgarnia, czy muzyka, skala układów, odległości i rytmów budująca porządek – zawsze jest to jakiś porządek – i wzajemność odniesień? Natchnienie kazało Pitagorasowi mówić o proporcji jako konstrukcji wszechrzeczy, o harmonii jako spoiwie wszechświata, a Platon, jego bystry i wnikliwy uczeń, dodał do tego ideę jako inspirację i cel. A więc forma i treść, przyczyna, sposób i skutek.

„Utwory kameralne: architektoniczne rozmyślania na tematach z Heraklita” – tak zatytułował powstały w 1983 roku cykl swoich rysunków Daniel Libeskind, wtedy jeszcze nieznany szerokiemu światu teoretyk architektury. Pisano, że rysunki te, podobnie jak wcześniejszy cykl „Micromegas: architektura kresu przestrzeni” (1979) ujawniły jego skłonność do porządkowania chaosu specyficznymi układami kształtów płynnych, swobodnie zintegrowanych z przestrzenią jak linie melodyczne właśnie, a te porównania nasuwały się same, jako że zarówno swoje rysunki, jak i ówczesne projekty architektoniczne, rysował na papierze nutowym. Każdą odległość można zaśpiewać, ale tylko w odniesieniu do innej odległości, wobec niej. Interwały, ich układy liniowe, tworzą muzykę. Tworzą też architekturę. Budują formę w przestrzeni –  linią i dźwiękiem. W jednym z wywiadów Libeskind powiedział, że wejście do Muzeum Żydowskiego w Berlinie jest rodzajem uwertury, która wybrzmiewa czymś w rodzaju potrójnego akordu – trzema korytarzami. Ten od dziecka związany z muzyką wirtuoz akordeonu i fortepianu twierdzi, że architektura i muzyka są ze sobą związane w sposób szczególny i wieloraki – precyzją, matematyką, techniką. „Nie można uprawiać muzyki ani architektury, jeśli się nie wie, jak poruszać palcami” – napisał w książce „Przełom: przygody w życiu i architekturze”.

W przypadku artysty takiego jak Daniel Libeskind, fascynujące jest widzieć, jak porusza palcami, a widać to, kiedy zestawimy szkic, kolejne fazy projektu, makietę, wizualizację, wreszcie z różnych ujęć zrobione zdjęcia istniejących już budowli. Podglądamy wtedy drogę kształtowania się dzieła – od impresji przez rozwijanie koncepcji, dojrzewanie wizji do spełnienia. Tak, to fascynujące, jak kilka kresek naszkicowanych – niby od niechcenia – na kawiarnianej serwetce, zmienia się w konstrukcję realnie zaistniałego monumentu. W wyzwanie rzucone przestrzeni i wyobraźni.
W jednym z wywiadów telewizyjnych opowiadał, jak ważne jest dla niego rysowanie, jak „Micromegas” nadal stanowi dla niego sposób pracy nad projektem, bo jest to dla niego podstawowe badanie przestrzeni, doświadczanie jej w transkrypcji. Tak zrodziła się linia ognia, srebrny zygzak Muzeum Żydowskiego, tak zrodziła się forma Muzeum Sztuki w Denver, kiedy „zabrał dwie linie na przechadzkę”, i wieża Muzeum Wiktorii i Alberta w Londynie, kiedy tym samym dwóm liniom kazał wędrować ku niebu kształtując spiralę.

„Nie podchodzę do architektury zbyt ortodoksyjnie i często sam nie rozumiem tego procesu. Czasami inspiracją jest utwór muzyczny, wiersz czy układ promieni światła na ścianie. Czasami pomysł przychodzi po prostu z głębi serca. Nie jest dla mnie najważniejsze to, jak budynek będzie wyglądał, ale skupiam się na tym, jak będzie się go czuło” – pisał jeszcze. Żeby jednak poczuć budynek, trzeba doświadczyć jego formy, jego ingerencji w przestrzeń, trzeba zaistnieć wraz z nim w tej przestrzeni. Temu służy kolejny etap pracy nad projektem, kiedy Libeskind studiuje sytuację krajobrazową, kartograficzną, geologiczną i przeszłość połączoną z przeznaczeniem.

Zatem co jest językiem architektury – forma czy treść? Czy podstawą jest linia wędrująca w przestrzeni i kreśląca w niej kształt? Ale ona wędruje też w czasie i z tej wędrówki rodzi się inna, paralelna opowieść – o pamięci, o przeszłości, o nie-obecności. Bo architektura to materia i duch. Przez materię przywołuje to, co niewidoczne. Jak światło, jakże ważne dla Libeskinda, który dużo mówi o jego roli stwórczej, ale też symbolicznej i metafizycznej. Świeckie budowle, które kreuje, potrzebują swojego sacrum. Daje je właśnie światło, nie samo w sobie, ale poprzez sposób w jaki zostaje do wnętrza wprowadzone – szczeliną w sklepieniu,  przypominającą miecz albo nóż” (jak w Muzeum Żydowskim w Berlinie), żłobieniami rozszczelniającymi powierzchnię (Muzeum Wojny w Manchesterze), przenikając tafle konstrukcyjne (Muzeum Londyńskie).
Światło u Libeskinda nie ma tradycyjnej drogi wniknięcia do wnętrza budowli, przez okna, ale symboliczną. To przystanek do myślenia. Światło przenika, przesącza się, wdziera, wnika, włamuje, przebłyskuje. Przywołuje znaczenia. Im trudniejsza jest ta droga, którą dociera ono do wnętrza, tym przenikliwiej o swojej roli przypomina. Kiedy konstrukcja budowli zdaje się piętrzyć nad nami jak rumowisko, światło wydaje się zwiastunem ocalenia docierającym z niewidocznej zewnętrzności. Światło w języku architektury Libeskinda opowiada o emocjach, refleksjach i intuicjach, ale przede wszystkim o trwałości i nieprzemijalności. Wobec nietrwałości i przemijania.

Przede wszystkim jednak architektura jest bryłą. I tego Libeskind nie zamierza zmieniać, chociaż szuka dla swoich brył tektoniki nieoczekiwanej. Struktury kryształu, rumowiska, wzlotu spirali, łuku skrzydła, fali, żagla, ekspresji i łagodności, zderzenia i uspokojenia. Nie zaniechał harmonii i reguły złotego podziału, ale znalazł dla nich inne układy, inny rytm – synkopowy rytm niespokojnej teraźniejszości. Jego własnej teraźniejszości. Chociaż to może niektórym wydać się nieprawdopodobne, jego myślenie formą jest inspirowane modernizmem i konstruktywizmem. Studiując architekturę, interesował się pomysłami rosyjskiej awangardy dotyczącymi powiązania czasu, przestrzeni i formy. „Kiedy przeczytałem Witruwiusza i Albertiego, którzy mówią, że każdy dobry architekt musi najpierw skonstruować maszynę, aby tworzyć architekturę, to pomyślałem, że jeżeli zamierzam zostać dobrym architektem, muszę postępować zgodnie z tradycją, aż do jej wyczerpania” – napisał w komentarzu do projektu, jaki przedstawił na Biennale Weneckim w 1985 roku.

Zanim zrealizował swoje pierwsze ważne dzieło, które zarazem uczyniło go artystą światowym i artystą medialnym – kontrowersyjne, na wiele sposobów rozczytywane i komentowane Muzeum Żydowskie w Berlinie – przez dwadzieścia lat zajmował się teorią architektury, studiował filozofię , matematykę, historię i literaturę, wykładał, rysował, tworzył projekty-koncepty, zajmował się światem, gromadził wiedzę i doświadczenie. Budował bazę intelektualną, z której dzisiaj czerpie. Myślę, że jest nią też jego życie – urodzony w Łodzi, tuż po wojnie, jako dziecko żydowskiej pary ocalałej z Holocaustu, wychowany wśród ruin – dosłownie i metaforycznie – już jako dziecko poznał emigrację, doznał poczucia obcości, asymilacji, różnorodności i relatywizmu – Jerozolima, po kilku latach Nowy Jork, a w połowie życia cały świat nauczyły go być i nie być jednocześnie – intensywnie chłonąć i doświadczać, a zarazem dystansować się, a to znaczy widzieć jaśniej z oddalenia. „A tak się do obrazu wgląda cofając kroki” – jak w jednym z wierszy napisała Urszula Kozioł.

Jego architektura opowiada ludziom historie, opowiada ludziom o historii, i czyni to w sposób emocjonalny, nieobojętny, zaangażowany. Czyli emocje i narracja to również język jego architektury. „Zawsze postrzegałem budowlę jako rodzaj tekstu, którego przeznaczeniem jest być odczytywanym”. W tym języku każde słowo, każdy znak, jest ważny, symboliczny, ale autor, chociaż chętnie i zajmująco komentuje swoje projekty wyjaśniając ich kontekst filozoficzny i literacki, to przecież zostawia widzowi dowolność interpretacji. Nie musi czytać dzieła, może je tylko widzieć, tylko doświadczać. Chociaż… Raz zapisał i taką refleksję: „Ludziom wydaje się, że poznają budynki studiując ich rysunki, modele, obrazy komputerowe, ale trzeba doświadczyć budynku całym ciałem, wszystkimi zmysłami, żeby w pełni go zrozumieć. Można z góry znać wymiary budynku i wiedzieć, z jakich materiałów został wzniesiony, ale nie pozna się jego duszy, póki sama się przed człowiekiem nie otworzy. […] Pomiędzy techniką i sztuką znajduje się obszar tajemnicy”.

„Architektura jako język – Daniel Libeskind”. Muzeum Architektury we Wrocławiu, 24 lutego – 22 maja 2011 (we współpracy z Galerią Sztuki w Ostrawie).