„Italiani” Łukasza Barczyka

Krzysztof Świrek

„Italiani” jest opowieścią skoncentrowaną na formie, w której widz niemal od początku rozpoznaje schemat i może czekać na kolejne rozwiązania z właściwym dystansem

Jeszcze 1 minuta czytania


Nowy film Łukasza Barczyka łączy cechy projektu konceptualnego z energią właściwą improwizacji. Takie połączenie nie dziwi, jeśli zważyć, kto spotkał się na planie – z jednej strony reżyser świadomy formy i odważny w filmowych poszukiwaniach. Z drugiej – sam Krzysztof Warlikowski oraz towarzyszący mu aktorzy kojarzeni z jego spektaklami: Jacek Poniedziałek czy Renate Jett. Warlikowski nie tylko współpracował przy scenariuszu, ale zagrał jedną z głównych ról. I właściwie same te nazwiska, z całą historią artystycznych projektów, które za nimi stoją, to wystarczający powód, by na „Italiani” czekać. I zastanawiać się, czy projekt nie będzie z góry przeznaczony dla tych, którzy zarówno do kina Barczyka, jak dokonań Warlikowskiego, są już dawno przekonani.

Fabuła filmu jest wariacją dobrze znanej opowieści. Kobieta ma zazdrosnego męża i zdeterminowanego kochanka. Dochodzi do konfrontacji, w której mąż ginie. Na pogrzeb ojca do rodzinnego domu wraca syn. Duch zmarłego ojca sprawi, że młody człowiek zapragnie zemsty na kochanku, ale i silniejszego związania matki ze sobą.

„Italiani”, reż. Łukasz Barczyk.
Polska 2010, w kinach od 11 marca 20
Dlaczego więc „Italiani”: bo rzecz dzieje się we Włoszech (na drugim biegunie od Danii). Kochanek jest faszystkowskim oficerem, a w ścieżce dźwiękowej słychać arie i przemówienia Mussoliniego. Jest też wiele ujęć włoskiego krajobrazu, który wzmaga atmosferę duszności i zepsucia. Miejsce akcji wiele mówi o samej koncepcji filmu: projektu z rozmysłem mało typowego dla rodzimego kina, historii zamkniętej w cudzysłowie, ale mieszczącej w sobie ambicję dotknięcia widza przez intensywność użytych środków. Na pytanie, dlaczego Włochy, dostajemy więc dwie odpowiedzi. Pierwsza brzmi: „dlaczego nie?”, druga, że film nie mógłby rozgrywać się nigdzie indziej.

Opowiedzenie tej starej historii na nowo dowodzi odwagi Barczyka w mierzeniu się z kulturowymi pomnikami, ale jest ważne także dlatego, że pozwala ograniczyć fabularne wyjaśnienia do minimum i od razu uczulić widza na to, by nie spodziewał się konwencjonalnego realizmu. Pozostawiono tylko podstawowe, mocne punkty opowieści – jak w pierwszych sekwencjach, gdy mąż dowiaduje się o zdradzie i planuje zemstę, czy później, gdy kochanek matki chce namówić syna do posłuszeństwa. Wszystko rozgrywa się w języku aluzyjnym, będącym częścią gry, w której słowa zawsze znaczą co innego, niż w dosłownym rozumieniu. Bohaterowie wiedzą, co się stało, jest to nazbyt oczywiste, a zarazem – nie wypowiadają niczego do końca. Wyjątkiem są dwie, bardzo ciekawie pomyślane sceny w sądzie; pierwsza
gdy syn oskarża matkę o zabójstwo ojca, druga – gdy matka oskarża syna o krwawą zemstę. W obu wyjaśnienia składa matka, w obu – wypowiedź jest łzawa, ponieważ sam konflikt nie może być opowiedziany bez melodramatycznego naddatku. Jednak przesada zdaje się nie skrywać niczego, prócz samej siebie, i bodaj to jest w „Italiani” najciekawsze.

W efekcie otrzymujemy opowieść skoncentrowaną na formie, w której widz niemal od początku rozpoznaje schemat i może czekać na kolejne rozwiązania z właściwym dystansem. Dzięki takiemu odbiorowi łatwo jest zauważyć przechodzenie od estetycznego wyrafinowania do pastiszu, eksperymentalną ambicję – jak w znakomitej scenie wizyty ojca-ducha, wreszcie konstrukcję narracji, w której w finale wracamy do początkowych obrazów filmu. Czysto filmowe cele, związane z użytymi środkami i sprytem poszczególnych rozwiązań, mieszają się tu z atmosferą elitarnej zabawy, próbą nie do końca poważną. Barczyk nie opuszcza rejonów, w których najlepiej odnajdzie się publiczność Warlikowskiego: publiczność awangardowego teatru, dająca kredyt na eksperyment, gotowa docenić urok samozwrotności filmu, w którym Barczyk, Warlikowski i reszta realizatorów gra role wyznaczone im w projekcie i zarazem – odtwarza siebie, grających te role. Reżyser filmu jest więc „tym” eksperymentującym reżyserem, a jego poprzednie projekty stanowią ważny wstęp do obecnego filmu, główny aktor – „tą” charyzmatyczną osobowością, będącą pretekstem „Italiani” i poniekąd, jego tematem. Wszystko w „Italiani” odbite jest w kilku lustrach jednocześnie.

Dla otwarcie niszowego reżysera „Italiani” jest ważnym krokiem. Być może w związaniu ze sobą nielicznej, ale mającej duże symboliczne znaczenie publiczności, być może w odnalezieniu właściwej formuły, w której ekstremalne środki znajdują wystarczające oparcie w autoironicznym trybie opowiadania.

Ten artykuł jest dostępny w wersji angielskiej na Biweekly.pl.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.