Skrzynia wspomnień (fragment)

Hella S. Haasse

Gdyby nie ten list, nigdy bym do tego nie wróciła

Jeszcze 3 minuty czytania

Tak, znałam ją, Adèle, Adé, Dee Mijers, która później chciała się nazywać Wychinska, jak jej matka Polka, a Dee zmie­niła na Milę, żeby jej nazwisko nie budziło żadnych „holen­derskich” czy „wschodnioindyjskich” skojarzeń. Obawiam się jednak, że to, co mogłabym o niej opowiedzieć, na nic się temu dziennikarzowi nie przyda. Zarówno jej, jak i moje

ży­cie zdeterminowały czynniki, które moim zdaniem nieod­wołalnie utraciły znaczenie. Czy jest sens sięgać do czegoś, co już do nikogo nie przemawia?

Od dawna zdaję sobie sprawę, że odległy świat mojej młodości był w dużej mierze iluzją. Przeszłam przez wszystkie stadia pożegnań i odzwyczajania się. Doznania, jakich w rodzinnym kraju dostarczyły mi zmysły i emocje, leżą zakotwiczone na dnie mojej świadomości, określają mnie, lecz nie mogę już ich wydobyć na powierzchnię. Za naturalny stan rzeczy przyjmu­ję to, że nigdy nigdzie w pełni nie czuję się jak w domu. Zy­skuję dzięki temu wolność i w zależności od potrzeb jestem w stanie dopasować się bądź zachować dystans. Dee – nie­słusznie – uważała tę cechę za typową dla Belanda, który, jak się kiedyś wyraziła, potrafi się zachowywać jak kameleon, aby podporządkować sobie otoczenie, w którym chce dominować. Może później zrozumiała, że to był mój – i jej! – sposób na ży­cie z wewnętrznym rozdarciem, które cechuje nas obie.

Czy mam prawo do „objaśniania” Dee? Czy mogę to robić, sama nie będąc przedmiotem dyskusji? Boję się rozterek, dwuznaczności oporu, jaki czuję. Nie chcę, choć właściwie jednak chcę pochylić się nad prośbą zawartą w tym liście.

Z mojego wkładu w odrestaurowanie snycerki tych kilku osiemnastowiecznych domów w Dżakarcie Moorland robi coś niezwykle ważnego. Tymczasem nie ma tam już za bardzo czego odnawiać. Ileż czasu minęło, zanim (w Holandii) znalazły się pieniądze, a potem Indonezja przyjęła tę ofertę? Dla władz w Dżakarcie ratowanie kolonialnych zabytków nie sta­nowi priorytetu, chyba że mogą one pełnić jakąś funkcję w życiu gospodarczym i społecznym miasta.

„Skrzynia wspomnień”

Najnowszą powieść Helli S. Haasse, wydaną w 2002 roku, krytyka niderlandzka uznała za jedną z najlepszych w jej twórczości. Autorka kolejny raz wraca w niej do Holenderskich Indii Wschodnich, w których się urodziła, dojrzewała i które w silny sposób wpłynęły na jej wyobraźnię. Akcja „Skrzyni wspomnień” rozgrywa się na pograniczu dwóch kultur. Pochodząca z rodziny holenderskiej Herma Warner, na prośbę dziennikarza piszącego o zachodnich działaczach walczących o prawa człowieka i o ochronę środowiska w Azji Południowo-Wschodniej, opowiada kolejne etapy swej trudnej przyjaźni z urodzoną w rodzinie o korzeniach indonezyjsko-europejskich Dee Mijers. Rozmowa z dziennikarzem sprawia, że kobieta ponownie przeżywa zdarzenia z młodości; wspomnienia te są niezwykle intensywne, niektóre z nich Herma przywołuje wręcz niechętnie.

Książka ukazała się w lutym 2011 r. w wydawnictwie Noir sur Blanc w tłumaczeniu Alicji Oczko.

Ale niech i tak będzie, pan Moorland chciał mi przesłać komplement.
Nie wiem, czy go przyjmę. Również pisemna odpowiedź sprawi mi problem. Tu, w moim wiejskim zakątku, żyję jakby poza czasem. Stare buki i kasztanowce na trawniku przed domem, w którym niegdyś mieszkali moi dziadkowie, prawie w ogóle się nie zmieniły od chwili, gdy jako dziecko bawiłam się w ich cieniu podczas jedynego urlopu ojca w Europie, sie­demdziesiąt lat temu. Te ciężkie pnie, szerokie, rozłożyste li­ściaste korony dawały mi takie samo poczucie rzeczywistości, a mianowicie pokrewieństwo z naturą, jak zniewalająca zie­leń Jawy.

Latem, przy ładnej pogodzie, spędzam całe dnie w mojej altanie z frontową werandą, ukrytej pośród gęstych drzew. Po­dobnie jak wtedy, gdy Taco jeszcze żył. Nazywaliśmy to biwa­kowaniem w pondoku. W moim odczuciu Taco już nigdzie nie jest tak obecny, jak tam.

W ten sposób żyję ku śmierci, w harmonii z niepojętym porządkiem rzeczy. Książki i muzyka potęgują to poczucie spo­koju. Na bieżąco śledzę aktualności, lecz przyjmuję je z dy­stansem, który często zadziwia mnie samą. Przeszłość niknie pośród mgieł, pozwalając się interpretować tylko na podsta­wie teraźniejszości, której także nie mogę ujrzeć w jej praw­dziwej postaci.

Od śmierci Taco, prawie siedemnaście lat temu, nie podniosłam wieka hebanowej skrzyni z miedzianymi okuciami, w której przechowuję to, co wciąż nazywam „Indiami Wschodnimi”. Kiedyś zamierzałam zniszczyć te listy, doku­menty i zdjęcia. Teraz mogą się przydać.

Zgubiłam jednak klucz. To klucz o rzucającym się w oczy nietypowym kształcie. Języczek, który pasuje do skomplikowanego zabytkowego zamka skrzyni, składa się z szeregu nad wyraz dziwacznych ząbków, a ucho stanowi pozłacany owal z otworem pośrodku. Na jego wewnętrznej stronie znaj­duje się ornament ze splecionych linii, przypominający pismo arabskie. Muszę odnaleźć ten klucz. Całe dnie spędziłam na poszukiwaniach, opróżnianiu szuflad, wywracaniu pudeł, przeciąganiu palcami po zakurzonych półkach, a jedynym re­zultatem była rozpacz ogarniająca mnie na widok rupieci, które zgromadziłam z biegiem czasu.

Jak podnieść to wieko? Szczelnie przylega do brzegu skrzyni. Będę musiała wezwać pomoc, specjalistę, ślusarza od drob­nych prac, o ile w tej okolicy uda się znaleźć kogoś takiego.

Pytanie tego dziennikarza poruszyło coś, co nie daje mi już spokoju. Nie mogę się dostać do zawartości mojej skrzyni, lecz odnoszę wrażenie, jakby otworzył się zamek w mojej głowie. Będę zapisywała refleksje, które mi się nasuną.

Hella S. Haasse

Wybitna powieściopisarka holenderska. Urodziła się w roku 1918 w Batawii (obecnie Dżakarta) w Indiach Holenderskich. Ze względu na pracę ojca rodzina często się przeprowadzała – mieszkała w Batavii, Buitenzorg, Surabaji, Bandungu. W domu było bardzo dużo książek, które Hella chętnie czytała. Swoją pierwszą powieść napisała w wieku 12 lat, w szkole średniej aktywnie działała w kółku literackim. W roku 1938 wyjechała do Amsterdamu, i rozpoczęła studia na filologii skandynawskiej, które jednak w 1942 roku porzuciła w proteście przeciwko nadużywaniu przez nazistów mitologii germańskiej i skandynawskiej. Zdała wtedy do szkoły teatralnej, którą z powodzeniem ukończyła, jednak po śmierci pierwszej córki zrezygnowała z kariery aktorskiej. Jednocześnie, w roku 1945, zadebiutowała tomikiem poezji. W roku 1938 wyjechała do Amsterdamu, gdzie studiowała skandynawistykę, a także ukończyła szkołę teatralną. Zadebiutowała w roku 1945 tomikiem poezji. Pierwsza jej powieść „Urug” (wyd. polskie Noir sur Blanc, 1997) ukazała się w roku 1948 anonimowo, jako upominek rozdawany w trakcie Tygodnia Książki. Od tego czasu Hella S. Haasse opublikowała kilkadziesiąt książek, przeważnie powieści, z czego w Polsce ukazały się: „Niebezpieczny związek albo listy z Daal en Berg” ( Noir sur Blanc, 2002), „Drogi wyobraźni” (Noir sur Blanc, 2004), „Panowie herbaty” (Noir sur Blanc, 2010). Wiele z nich oparła na kanwie zdarzeń historycznych, a tematem uczyniła skomplikowane więzi między ludźmi. Zajmowała się również eseistyką i krytyką literacką. Uzyskała tytuł doktora honoris causa uniwersytetów w Lowanium oraz w Utrechcie. W roku 1981 otrzymała Nagrodę Literacką im. Constantijna Huygensa za całokształt twórczości, w 1984 – prestiżową Nagrodę P.C. Hoofta. W 2004 roku uhonorowana została Prijs der Nederlandse Letteren. W latach 1981-1990 mieszkała z mężem we Francji i w roku 2000 otrzymała Order Legii Honorowej. Jej nazwisko pojawia się często wśród przewidywanych kandydatów do literackiej Nagrody Nobla.

Gdy myślę o Dee, najchętniej widzę ją przed sobą taką, ja­ka była jako dziecko: ruchliwa, szybka jak strzała, gibka i już wtedy obdarzona tym iskrzącym się mrocznym spojrzeniem, które ku mojemu oburzeniu wielu ludzi uważało za bezczelne i fałszywe. Byłam przekonana, że nikt nie zna jej tak dobrze jak ja. Wiedziałam na przykład, że stawała się niecierpliwa, a czasem robiło jej się wręcz fizycznie niedobrze, gdy jakaś zabawa czy sytuacja w domu albo w szkole jej zdaniem trwa­ły zbyt długo. Z czystego znudzenia potrafiła być nieznośna, dokuczać i dręczyć lub wręcz przeciwnie, ukryć się za zasłoną upartego milczenia. Inni nie widzieli tego, co ja, ciekawości i potajemnej radości w spojrzeniu, jakim oceniała efekt swojego zachowania. Oczywiście rozumiała, że w ten sposób mo­że w pewnym sensie sprawować władzę, a równocześnie uwa­żała za idiotyczne, że dorośli i głupie dzieci pozwalają się jej wodzić za nos. W jej oczach skrzyła się pogarda.

Ponieważ nigdy nie miałam wrażenia, że należę do tych, którzy w oczach Dee uchodzą za „innych”, nic sobie nie robiłam z jej tinka. Ni stąd, ni zowąd z powrotem zmieniała się w zwykłą, wesołą, zarażającą entuzjazmem dziewczynę, jaką była. Nic się nie stało.

Później, gdy byłyśmy nastolatkami, nie potrafiłam już z takim naturalnym opanowaniem reagować na nieprzewidywalne zmiany nastroju i zachowania Dee. Również w moim odczuciu sposób patrzenia Dee szkodził czasem jej urodzie.

Bo Dee była ładna. Miała matową, lekko smagłą cerę, szczupłą twarz i krótki prosty nos, i oczy, które z wiekiem nabrały zielonkawobrązowego blasku. Nosiła się z dumą, przez co wydawała się wyższa, niż była.

Nawet ślusarzowi z Zutphen, który był tak uprzejmy i przyjechał do mnie w wolne niedzielne popołudnie, nie udało się otworzyć mojej hebanowej skrzyni. Chętnie wstawi inny za­mek, to jednak oznacza, że będzie musiał zniszczyć dużą, przepięknie wykonaną miedzianą płytkę, która za pomocą tuzinów ledwie widocznych, zatopionych w metalu gwoździków jest umocowana wokół dziurki od klucza. Nie chcę takiej nie­odwracalnej szkody. Nie porzucam nadziei odnalezienia klu­cza, który przecież nie mógł zaginąć.

Wybory, jakich Dee dokonywała w ciągu swojego życia – o kilku z nich wiem, innych muszę się domyślać – można, jak sądzę, wytłumaczyć głęboko zakorzenionym poczuciem niepewności. Dawniej nigdy tego nie dostrzegałam, wręcz przeciwnie, uważałam, że jest wyzywająco pewna siebie, a drwina wynosi ją ponad uprzedzenia ówczesnego wschodnioindyjskiego społeczeństwa.

Teraz jednak rozumiem, że ta postawa była kamuflażem. Nawet przy mnie nosiła maskę. Za dumą i zuchwalstwem skrywało się poniżające przekonanie, że nie uznaje się jej za osobę pełnowartościową. Szukała oparcia w narastającej ura­zie. To ona ją zahartowała.

Pomiędzy Dee a mną stoi coś mrocznego i nieprzeniknionego, czego wolę nie dotykać. Nie wiem, gdzie ona jest. Nie wiem nawet, kim jest w tej chwili - jeśli jeszcze żyje.

Dziś razem z moją wierną Stien znowu na próżno szukałyśmy klucza. Dokładnie sprawdziłyśmy również pokoje, któ­rych nie używam, choć nie mam pojęcia, jak klucz miałby się tam znaleźć. Stien przyprowadziła ze sobą kuzynkę, szesna­stoletnią uczennicę o krytycznym spojrzeniu, która od razu mi powiedziała:

– To nieprzyzwoite, mieszkać tak jak pani.
Przyznałam, że sama też to zauważyłam i przeprowadzę się, gdy tylko zwolni się dla mnie miejsce w tutejszym domu starości Het Hoge Bos, gdzie już od kilku lat figuruję na liście oczekujących. Nie złagodziło to jej nastawienia, choć ener­gicznie pomagała w poszukiwaniach, zwłaszcza na strychu, gdzie leżą najróżniejsze drobiazgi należące jeszcze do moich dziadków.

Zanim wyszła – obdarowana miedzianym lichtarzem i emaliowanym nocnikiem w kwiaty – usłyszałam, jak mówi:
– Shit, pół dnia w plecy. Tego klucza oczywiście w ogóle nie ma.
– Jest stara, nie pamięta już – usprawiedliwiła mnie Stien.

Starzy ludzie często mówią sami do siebie albo do nieistniejących obecnych. Czy pisanie, którym się teraz zajmuję, należy do tych nawyków? W takim razie do kogo się zwracam?


Dziękujemy wydawnictwu Noir sur Blanc za udostępnienie fragmentu.