Jeszcze 1 minuta czytania

Małgorzata Łukasiewicz

ALFABET CZARODZIEJSKIEJ GÓRY:
U jak uwiedzenie

Małgorzata Łukasiewicz

Małgorzata Łukasiewicz

Kławdia Chauchat raczej drażni, niż się podoba; rosyjskie pochodzenie osnuwa ją aurą egzotyzmu; działa pod osłoną nonszalanckiej obojętności; specjalnie zaakcentowano jej koci chód i spojrzenie z ukosa – wszystko to są znamiona uwodzicielskiej femme fatale, tak drogiej wyobraźni końca XIX w. Castorp przyjechał do Davos tylko z wizytą i tylko na trzy tygodnie. Ale wystarczyło parę spojrzeń z ukosa, parę irytujących trzaśnięć drzwiami, a już zawiadamia rodzinę, że zostaje w Davos na czas nieokreślony. Podwyższona temperatura, wyniki auskultacji i zdiagnozowana wilgotna plamka w płucach to tylko preteksty, tzw. racjonalizacje, żeby coś, co samo w sobie nie ma rozsądnego usprawiedliwienia, usprawiedliwić przed innymi i przed samym sobą. Castorp na górze wcale nie czuje się dobrze, ma kłopoty z oddychaniem, cygaro mu nie smakuje, sanatoryjne towarzystwo nie całkiem mu odpowiada. A jednak zostaje. Rezygnuje z wygód i kariery w Hamburgu. Czeka pory następnego posiłku, by znowu zobaczyć panią Chauchat. Aranżuje okazje, by się do niej zbliżyć. Po jej wyjeździe czeka znowu na jej powrót. Wszystko to bez gwarancji jakiejś premii, nagrody, rekompensaty: jak gdyby samo czekanie wystarczało, by nadać sens upływowi czasu.

Podobny schemat fabularny ma „Śmierć w Wenecji”. Aschenbach robi sobie mały urlop, na krótko wyrywa się z kolein zwykłego życia, i urlop ten rozrasta się bez granic, zajmuje miejsce tamtej, porzuconej egzystencji, wywraca dotychczasową hierarchię ważności. Aschenbach też nie od razu przyznaje się przed sobą, że to z powodu Tadzia zostaje w Wenecji. Najpierw zresztą wcale nie pojechał do Wenecji, tylko do Puli. A potem wcale nie zamierza zostać w Wenecji. Pogoda nie zapowiada się dobrze, laguna śmierdzi, więc Aschenbach gotów jest wyjeżdżać, już się spakował i dopiero „poręczne nieszczęście”, jak wyraża się narrator – kufer wyekspediowany nie tam, gdzie trzeba – dostarcza pretekstu, by zrezygnować z wyjazdu. Aschenbach pozostanie w Wenecji, ze wszystkimi tego konsekwencjami.

Przewrotną glosą jest uwaga rzucona niby to marginalnie w noweli „Mario i czarodziej”. Rodzina spędza wakacje w Torre di Venera. Wszystko układa się fatalnie. Wszędzie tłok, hałas, i przygnębiające odgłosy polityki. Najpierw nieznośny upał, potem parne sirocco. Cudzoziemców traktuje się nieprzychylnie. Na plaży spokój mąci okropny bachor. I jeszcze awantura o obrazę moralności, zakończona mandatem. Doprawdy, nieudane wakacje. „Czy nie powinniśmy byli wyjechać? Gdybyśmy to byli uczynili!” Ale zostają.

„Pewien poeta rzekł, że w bolesnych stanach utrzymuje nas lenistwo – można by tę uwagę przytoczyć dla wyjaśnienia naszej wytrwałości. […] Aby już rzec wszystko: pozostaliśmy także dlatego, że pobyt ten stał się dla nas dziwny, a dziwność sama przez się oznacza wartość, niezależnie od przyjemności i przykrości. Czyż należy ściągać żagle i wymijać przygodę, skoro nie obiecuje tylko pogody i zaufania? Czy należy odjeżdżać, skoro życie zapowiada się trochę niesamowicie, niezupełnie bezpiecznie lub trochę przykro i chorowicie? Przecie nie, właśnie przy tej sposobności można się czegoś nauczyć.”

Zostać albo wyjechać, czyli wdać się w przygodę albo dać sobie spokój, ulec urokowi dziwności albo się wycofać. Prawie jak być albo nie być. W każdym razie, gdyby Aschenbach uciekł z zapowietrzonej Wenecji, nie byłoby noweli; gdyby Castorp po trzech tygodniach wyjechał z Davos, nie byłoby powieści. Dopiero gdy pozwolą się uwieść, gdy dadzą się sprowadzić z tamtej, wydawałoby się – właściwej dla nich drogi, warto będzie o nich opowiadać.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.