Alain Badiou, „Byt i zdarzenie”

Greta Julianna Wierzbińska

W podzielonym na 37 medytacji opus magnum Badiou proponuje nam rewizję dotychczas obowiązującego jedynego słusznego projektu myślenia bytu, czy może raczej, jak sam uściśla, nie-myślenia nie-bytu

Jeszcze 1 minuta czytania

Cesar Luis Menotti powiedział kiedyś, że jest futbol lewicowy i prawicowy. Podobnie z filozofią: bezpieczna jest prawicowa, w filozofii lewicowej bywa jeszcze trochę postmodernistycznej przygody, chęci, żeby dla igraszki przeforsować jakiś pomysł.

Postać, która łączy trzy symbole rewolucji naukowej, estetycznej, politycznej (matematyka, Mallarmé i Mao), uczeń Sartre'a, jeden z najważniejszych myślicieli radykalnej lewicy, członek Lacano-Althusserowskiej grupy intelektualistów zgromadzonych w latach 60. wokół „Cahiers pour l'analyse”, Alain Badiou stawia tezę radykalną. W podzielonym na 37 medytacji opus magnum o tytule odwołującym się do Heideggerowskiego „Bycia i czasu”, proponuje nam rewizję dotychczas obowiązującego jedynego słusznego projektu myślenia bytu, czy może raczej, jak sam uściśla, nie-myślenia nie-bytu. Pisać o byciu inaczej niż poetycko i za Deleuzem post-fenomenologicznie – oto stawka.

Alain Badiou: „Byt i zdarzenie”. Tłum.
Paweł Pieniążek, Wydawnictwo Uniwersytetu
Jagiellońskiego, Kraków, 532 strony, w
księgarniach od grudnia 2010
„Ontologia, jeśli istnieje” – pisze Badiou – „jest sytuacją”, w której ukazuje się bycie-jako-mnogość bez ryzyka przemyconej u jej podłoża Jedności. Począwszy od czasów presokratyków tylko matematyka jest w stanie taką mnogość opisać. Ona bowiem, zdaniem Badiou, odpowiada na fundamentalne od czasów Parmenidesa pytanie ontologii „jak pomyśleć/opisać nie-byt?", zaś współczesną wersją takiej matematyki jest Cantorowska teoria mnogości. Ustanawiając nową przestrzeń dyskursu na określenie „tego, co nie jest bytem”, Badiou wprowadza rewolucyjne pojęcie „zdarzenia”, tj. przekroczenia, które nie może zostać zredukowane do pozytywnego porządku bycia, ponieważ ma charakter radykalnie subiektywny. Pojawiać się ono może jedynie w sferze sztuki, nauki, polityki i miłości, zaburzając zastany porządek, fundamentalnie i nieodwołalnie zrywając z jego status quo. Badiou wyprowadza swoje przykłady z konwencjonalnego repertuaru: francuska, rosyjska i chińska rewolucja, poezja Mallarmégo, serializm Schoenberga, kubizm Braque'a i Picasso oraz matematyka Cantorowska.

Jeśli, jak chce francuski myśliciel, matematyka jest ontologią, pytaniem nie jest już kantowskie „jak możliwa jest matematyka?”, ale raczej „jeśli matematyka jest nauką o bycie, to jak możliwy jest podmiot?”. Wbrew poststrukturalizmowi i narratywizmowi z ich hasłami śmierci podmiotu, Alain Badiou rekonstruuje koncepcję post-Kartezjańskiego (i nawet post-Lacanowskiego) podmiotu, który uwolniony z pułapki języka przestaje być nośnikiem prawdy czy transcendentalnym warunkiem doświadczenia (miejsce takiego podmiotu zajmuje zagadkowy proces „liczenia-za-jedno”), stając się pewną lokalną instancją. Francuski filozof pogrywa celowo i prowokacyjnie z językiem religijnym, potwierdzając opinię, iż nawet zdeklarowanym ateistom nie jest łatwo uniknąć tego dyskursu. To właśnie osadzona w akcie podtrzymywania ciągłości wydarzeń – które w historyczno-społecznej rzeczywistości stają się zdarzeniami w uprzywilejowanym sensie – „wierność” zdarzeniu jest, zdaniem Badiou, gwarantem naszej podmiotowości.

Przywołując przypadek serializmu Schoenberga, Badiou sugeruje, iż np. kwartety smyczkowe Bartóka i Szostakowicza w jakimś sensie sprzeniewierzyły się zdarzeniu, którym była „destrukcja systemu tonalnego”. Podstawowa trudność myśli Badiou – i zarazem jedna z przyczyn jego sukcesu – tkwi w niejasnym operowaniu terminologią. Badiou tęskni za radykalną, pełnokrwistą (i ma tu na myśli prawdziwą krew) filozofią, która niestety grzęźnie pod ciężarem dogmatyzmu oraz pogardy wobec wszystkiego, co nie jest filozofią Badiou, oraz momentami naprawdę mętnej, napuszonej retoryki zdarzenia i możliwości, pozbawionej znanej z pism Derridy czy Deleuze'a błyskotliwości. Badiou zachęca nas do zainteresowania się matematycznymi pomysłami Lacana i Kartezjańskim cogito (czytanym przez Lacanowskie nieświadome) i obwieszcza: „wszyscy jesteście sofistami”. Dlatego trudno za radą Žižka czytać Badiou „z odpowiednim dreszczem, będąc świadomym, że czyta się klasyka, zaś postać tej miary co Platon czy Hegel przechadza się wśród nas!”.

„Byt i zdarzenie” może okazać się pozycją interesującą dla każdego, komu – od czasów rozgrywającego swą gigantyczną grę w Nic Heideggera – ontologia wydaje się nudna. Oraz dla tych, którzy nie dali przekonać się tezie Deleuze'a, zgodnie z którą alternatywne sposoby uprawiania ontologii prowadzą donikąd. Beztrosko łączące politykę, Lacanowską psychoanalizę i teorię mnogości dzieło Badiou miało być dowodem bezzasadności opozycji między filozofią analityczną i kontynentalną. Zakłócając pewien porządek, jego publikacja istotnie okazała się być zdarzeniem par excellence, ale zarazem stała się dowodem tezy przeciwnej i potwierdziła bankructwo pewnej modnej francuskiej filozofii.