BACKSTAGE:  Dzicy z krainy Szarej Strefy
fot. Bartek Warzecha / arch. NT

BACKSTAGE:
Dzicy z krainy Szarej Strefy

Marcin Cecko

„Rozrzuceni po plaży jak fragmenty przezroczystej meduzy, niewidzialni, bezwolni, pozbawieni środowiska. Dzicy szykowali się do teleportacji” – tekst powstał w czasie prób do „Życia seksualnego Dzikich” w reż. Krzysztofa Garbaczewskiego

Jeszcze 3 minuty czytania


Wprowadzenie

Poniższy tekst powstał pod koniec pierwszego etapu prób do „Życia seksualnego Dzikich”. Był zamierzony jako tekst wewnętrzny, jako podsumowanie pewnego okresu pracy i próbował nazwać, opisać proces tej pracy dla nas samych. Choć to jedynie moja subiektywna, stylizowana narracja. Każdy, kto brał udział w próbach, mógł (i większość tak zrobiła) zareagować swoim tekstem.

Pracowaliśmy od października do końca grudnia 2010 i wiedzieliśmy, że następny etap prób będzie miał miejsce od połowy marca 2011 do premiery w połowie kwietnia 2011. W pierwszej połowie marca przygotowywaliśmy serię wydarzeń związanych ze spektaklem, ale umieszczonych w przestrzeni sztuki/performensu, czyli „Dzikich” na festiwalu TEMPS D'IMAGES w CSW.

„Życie seksualne Dzikich” w reż. Krzysztofa Garbaczewskiego
scenariusz, dramaturgia: Marcin Cecko
przestrzeń: Aleksandra Wasilkowska
muzyka: Jan Duszyński
kostiumy: Ania Kuczyńska
asystentka reżysera: Liubov Gorobiuk
występują: Justyna Białowąs, Dominika Biernat, Mateusz Kościukiewicz, Jacek Poniedziałek, Paweł Smagała, Maciej Stuhr, Justyna Wasilewska, Krzysztof Zarzecki
premiera: 14 kwietnia 2011, godz. 20:00
miejsce: Dom Słowa Polskiego w Warszawie, ul. Miedziana 11
Kolejne spektakle: 15, 16, 17 kwietnia 2011, godz. 19:00
Produkcja: Nowy Teatr w Warszawie
Koprodukcja: CSW

 

Dzicy z krainy Szarej Strefy

Dzicy. Było takie plemię. Pamiętam. Byłem jego częścią.

Przede wszystkim trzeba się cieszyć. Cieszyć się, że odzyskaliśmy słowo „dziki”.

BACKSTAGE

Nowy cykl w dziale teatru, stworzony z myślą o tym, „czego nie widać” (pamiętacie głośną farsę Michaela Frayna?). W tym wypadku mniej chodzi o to, co dzieje się za kulisami i w garderobach, bardziej o intelektualne zaplecze powstających przedstawień.

Czego zazwyczaj nie widzą widzowie i recenzenci? Tygodni prób, czyli procesu dyskutowania, czytania, oglądania, słuchania, projektowania, burzenia, budowania na nowo. Myślenia. BACKSTAGE ma być miejscem, gdzie autorzy spektakli (reżyserzy, dramaturdzy, muzycy, scenografowie, choreografowie, aktorzy i cała reszta) będą mogli ten proces, jego fragmenty, dokumentować. Pokazać marginesy i przypisy, konteksty, źródła. W formie notatek, esejów, dzienników, opowiadań, może zapisów nutowych, albo rysunków przestrzeni.

W pilotażowym odcinku serii BACKSTAGE – tekst Marcina Cecki, dramaturga spektaklu „Życie seksualne Dzikich”.

„Dziki” był okupowany przez cywilizację jako jej negatywny punkt odniesienia z całym pejoratywnym bagażem, który obrósł lękiem, jaki lepi się do innego, nieprzewidywalnego, nieobliczalnego i być może zwierzęcego.

Nie było w tym wiele zwierzęcia.

„Dziki” stał się nasłuchiwaniem, odkrywaniem tego, co zasypane żwirem i zalane asfaltem społecznych nakazów. „Dzikość” stała się afirmacją alchemiczną. Odnaleźć pominięte składniki, uwolnić ekspresję reakcji chemicznych, mieszać, odzyskiwać receptury, ale przede wszystkim inaczej żyć.

W dużym, w miarę nowoczesnym mieście, w jego tkance albo maszynerii, są zakamarki obfite w potencjalność. Szara Strefa, czyli siedziba Dzikich, żerując na zastanych strukturach ekonomicznych, mogła stać się polaną lub łąką, wokół której żyła osada zbiegów, poranionych i przebiegłych istot pragnących wycofać się w istnienie pozbawione produkcji, reprodukcji, stałych relacji oraz, poza nielicznymi wyjątkami, kontaktów z tzw. światem zewnętrznym.

I byliśmy tam. Tym. Jednym. Siecią. Siecią splątanych zmysłów, czułych i leniwych ciał, głodnych stymulacji umysłów. I nie dało się żyć poza.

Ile nas było – trudno to określić, równie trudno jak odpowiedzieć na pytanie – co robiliście, ile to trwało, jaki jest efekt? Okres ten wydaje się szarą mazią, znaną z lęków przed samopowielającymi się nanomaszynami, które, zdolne przetwarzać podstawowe struktury materii, zerwawszy się ze smyczy kontroli, zamieniają w olbrzymim tempie wszystko wokół właśnie w tę szarą kupę (grey goo). Czyli w pamięci to się rozszerza, pochłania obszary sąsiednie – jest niemierzalne i ruchliwe.

Wiadomo natomiast, czym „Dzicy” uwielbiali się zajmować. Niczym. Kontemplacją. Darmową wymianą. Zadowalali się podstawowymi środkami do przetrwania, prądem, internetem, odrobiną jedzenia i skromną paletą środków odurzających.

fot. Bartek Warzecha / arch. NT

To, co dla kogoś z zewnątrz mogłoby wydawać się letargiem i znużeniem, było w istocie najwyższą aktywnością Dzikich. Oddawaniem siebie. Wyłączeniem się spod panowania czasu i jego konsekwencji (czyli następstw). Ponieważ czynności były zminimalizowane, niepotrzebna była hierarchia, inicjatywa jednostki (która, choć rozmyta w monadzie plemienia, istniała) była impulsem wyższej wagi niż cel, jakiemu miała służyć. W gruncie rzeczy istniało głównie wypuszczanie i przyjmowanie impulsów, dzielenie się reakcjami, dyskusja.

Dzicy wielbili swój ekran. Ekran był ich ochroną przed niepokojącym, jednak, nie-dzianiem się. Na Ekranie zawsze działo się dużo i gęsto. Ponieważ Dzicy nie znali pojęcia własności, przywłaszczali sobie cudze i dzielili swoim, nie robiło im dużej różnicy to, że dzieje się na Ekranie, a nie bezpośrednio wśród nich. Ekran był niejednokrotnie źródłem zachwytu. Dawał też szansę na odniesienia negatywne. Dzicy mówili: tak! tak! tak!, albo też: nie! nie! nie!, zależnie od poziomu i kierunku swojego zachwytu.

Jak każdy sztuczny twór, zaszczepiony na nieznanym terenie przez nieznających się osobników, tak i ten potrzebował czasu, by wysłuchać swojej własnej definicji. Są to rzeczy niezwykle subtelne i płoche, a największym grzechem, jaki można w takim momencie popełnić, jest potrzeba 'dziania' się i wypreparowania wydarzenia. Więc te chwasty zostały usunięte na pierwszym miejscu. W ich miejscu pojawiła się zabawa. Nie zabawa jako przeciwieństwo pracy, jako czynność niepoważna i relaksująca, ale zabawa jako etyka. Otwórz się. Czuj się dobrze. Nie wprowadzaj więcej chaosu niż to konieczne. Dbaj o siebie i otoczenie. Zamiast produkować, baw się sensem i jego kumplem znaczeniem. Zrezygnuj z władczych instynktów, obserwuj, karm. Wypowiedziane, brzmi to jak nakazy, ale Dzicy prawie nigdy o tym nie mówili.

Za każdym razem, kiedy opuszczałem Szarą Strefę, odczuwałem silny niepokój. Przede wszystkim muszę przyznać, że pobyt w Szarej Strefie przedłużałem do maksimum, do wyczerpania, do cna. Potem próbowałem wlec się do domu. Ale czy ten pusty szałas, śmierdzący zamieszkującym go kiedyś indywiduum, był moim domem? Raczej przestrzenią przeczekania. Albo namiotem osobistego chaosu. Kiedy rozmawiałem z innymi ludźmi, trudno mi było pojąć ich słowa, były abstrakcyjne i zawieszone w dziwnej, bolesnej rzeczywistości. Ciała tych ludzi były zblokowane i nieczułe, nie chciały nic dostać i nie umiały niczego dać. Wejście do knajpy, nawet tej niegdyś wielce przyjaznej, stało się ponurym rozczarowaniem. Tak jakbym chodził do więzienia i oglądał ryczących do siebie, skutych ze sobą samców i samice. Można było od tego albo uciec, albo robić dziki show. Wyzwalać się, rozbierać się. Śmiać, ale bardzo głośno. Śpiewać inny krzyk.

fot. Bartek Warzecha / arch. NT

Szara Strefa oferowała czułość, której nie znałem, ponieważ całe swoje życie spędziłem w świecie wymiany handlowej, umów, które decydują o posiadaniu kogoś lub byciu posiadanym. Umów, które mniej lub bardziej precyzyjnie opisują zobowiązania i przywileje. To nie było też, jak można by pomyśleć, rozpustne rozpasanie, czyli uwolnienie żądz, i działanie nastawione na czysto egoistyczną realizację potrzeb dominacji i zagarniania. To raczej płynność. Byliśmy konglomeratem przerzucających się myśli i odczuć, akceptowałem więcej niż byłem w stanie pomyśleć. To, co znajdowało się na zewnątrz mnie, było mi dostępne w doświadczeniu i czuciu, chociaż nie należało do mnie. Moje ciało było instrumentem, tak jak reszta instrumentów wrzuconych do tej przestrzeni, każdy mógł ten instrument wziąć, spróbować na nim grać, ale nikt nie mógł go brać do domu. Podobnie można to przełożyć na doświadczenia cielesne.

Wiele, wiele rąk silnych lub szczupłych, wiele, wiele nóg owłosionych lub aksamitnych, wiele, wiele piersi wypukłych, sterczących, płaskich, umięśnionych, brzuchy twarde, brzuchy pełne i miękkie, włosy długie, szorstkie, gęste, czasem tak krótkie, że trudno porządnie je złapać. Zapachy, które można wchłaniać całym ciałem po prostu je z siebie nawzajem ścierając. Czasami wystarczy centymetr kwadratowy dotyku, żeby być z kimś w pełnym kontakcie, żeby odbierać jego całość, komunikować się bez dźwięku.

Spojrzenia. Nigdy nie widziałem bardziej uderzających spojrzeń, niż te należące do zwierząt, które wybierają patrzenie na czułość. Nie chcą przez chwilę w niej uczestniczyć, więc przysiadają z boku i patrzą. Szeroko otwarte oczy promieniujące biernym zadziwieniem, zgodą i brakiem jakiegokolwiek lęku.

Ale trudno nie ulec pokusie spełnienia pożądania. Jeśli dasz mi nieoczekiwanie swoją bliskość, mogę w niej utopić się, mogę dać się wciągnąć, głębiej i głębiej. Te wszystkie subtelne poruszenia. To czynienie poza jakimkolwiek zmęczeniem jednak rozbudza. Seks jako penetracja, wniknięcie, jako burza i gwałt jest spoza porządku Dzikich. Dzicy żyją, dopóki nie mają seksualnego życia. Seksualne życie niszczy życie Dzikich. Ponieważ silna, nawet chwilowa namiętność, dąży do separacji, do oddzielenia podmiotu i przedmiotu pożądania od reszty otoczenia. Domaga się cichości. Chce być osamotniona w swojej konfiguracji, ponieważ napięcie daje jej przedmiotom poczucie pełni i nie potrzebują już towarzyszy, obserwatorów. Bliskość Dzikich podsunęła im całą paletę namiętności, a brak zakazów umożliwił naturalny jej rozwój. Dzicy zaczęli wynosić swoją seksualność poza obręb plemienia. Zaczęli zużywać na to energię. A kiedy byli razem, każdy z osobna pochłonięty był analizowaniem tego, co wytworzyło się poza granicami ich wioski. Co wydarzyło się w ciemności i nieobecności. Zaczęli więc być osobno.

I tak to, co otwarte, zaczęło się zamykać i kurczyć. A przestrzeń wspólna została przestrzelona kilkukrotnie na wylot i powietrze radości wyparowało. Był to ciężki moment ponurego stuporu. Ponieważ Dzicy nie mieli języka, za pomocą którego mogliby opisać problem i mówić o tym między sobą, atrofia ich niehierarchicznej struktury postępowała. Ci, którzy byli w Szarej Strefie rzadziej, karmili się tą trucizną nie wiedząc, skąd pochodzi.

Przyszła zima. Twarda jak kastet i ostra jak błysk kosy w rozrastających się ciemnościach. Wzbudzane drgawkami ciała leżały niemo otulone kocami. Oczy patrzyły w dół lub w bok. Dzicy zależni od instytucji zewnętrznych, zmuszani byli opuszczać co jakiś czas swoją Szarą Strefę. Musieli demontować swoje domy i zanosić je do magazynu, by potem rozkładać je od początku. Szara Strefa była wtedy gwałcona przez najeźdźców z zewnątrz, a może tak się tylko Dzikim wydawało, bo to jej właściciele wykorzystywali ją do swoich prawowitych celów. Ale to subtelne, to eteryczne, jedyne, co Dzikim udało się jednak wytworzyć, rozpadało się wtedy na drobiazgi, a energia zużyta na przywrócenie przestrzeni do oddalała ich od pierwotnego założenia. W końcu Szarą Strefę należało opuścić.

Znaleźliśmy się wtedy jako plemię bez domu i bez siebie. Rozrzuceni po plaży jak fragmenty przezroczystej meduzy, niewidzialni, bezwolni, pozbawieni środowiska. Dzicy szykowali się do teleportacji. Mieli przenieść się niebawem do dziwnego świata, z którego nie będzie można się wydostać. Do świata struktury i scenariusza. Każdy z Dzikich zostanie zmuszony do podjęcia odpowiedzialność za swoją indywidualność. Coś, z czego korzystali, jednak chcieli się tego pozbyć. Każdy z Dzikich zostanie zmuszony, by czytać i działać według scenariusza. Każdy z Dzikich zostanie zmuszony, by doprowadzić do wydarzenia. Każdy z Dzikich przeprowadzi to wydarzenie przez swoje ciało i umysł. I każdy będzie oglądał się za plemieniem jak za ogonem, który niepotrzebnie utracił w drodze ewolucji.