PAKT DLA KULTURY [1]: Paragrafy 1-5

„Dwutygodnik” włącza się do dyskusji nad PAKTEM DLA KULTURY. Wśród komentujących m.in. Alina Gałązka, Mirosław Filiciak, Karolina Ochab, Marcin Król, Michał Merczyński... Za dwa tygodnie kolejne paragrafy (6-10). Zapraszamy do czytania i pisania!

Jeszcze 5 minut czytania

Pełen tekst „Paktu dla kultury” (projekt do dyskusji) znajduje się na stronie Obywateli Kultury.

PAR. 1
Wydatkowanie środków publicznych podlega zasadzie powszechnego i równego dostępu do kultury i jej instytucji.



Tomasz Cyz, red. naczelny www.dwutygodnik.com
Jeśliby Pakt dla kultury traktować jako rodzaj konstytucji o kulturze – i jeśliby serio (a ja tak to traktuję), bardzo serio traktować zasadę Jerzego Pilcha co do „pierwszego zdania”  jako zdania naznaczającego, po którym albo czyta się dalej, albo wyrzuca z pamięci – to pierwsze zdanie Paktu, a właściwie pierwsze słowo… rzuca cień. „Wydatkowanie”. Coś z ekonomicznej nowomowy, coś ze słownika wyrazów obcych kultury, coś z kruchty (taca, datki). „Litwo, ojczyzno moja…”; „Pani Dalloway powiedziała, że sama kupi kwiaty…”; „Przyglądałem się tej twarzy w osłupieniu”. „Wydatkowanie”. Brrrr. Nie, nie chodzi o to, żeby „na początku było słowo” jak „definicja kultury”. Ale to „wydatkowanie” kierunkuje. Zawęża. Jasne, że kultura nie może się bez pieniędzy obejść. Ale najpierw jest kultura, potem jest wydatkowanie.


Marcin Król, historyk idei
Na pierwszy rzut oka zasada ta wydaje się oczywista. Jednak w istocie ma charakter „socjalistyczny”, to znaczy mówi się o równym dostępie, a nie o szansach na równy dostęp. Różnica ta jest zasadnicza, bowiem drugie sformułowanie ma charakter „liberalny”, czyli dotyczy tych, którzy chcą mieć dostęp do kultury, a nie wszystkich. Kultura ma zawsze charakter hierarchiczny i elitarny. Jej część zawsze nie jest dla wszystkich, więc nie wszyscy muszą mieć do niej równy dostęp. To by mogło na przykład oznaczać wydawanie tomików poezji w olbrzymich nakładach, czy też teatr w każdej gminie. W zupełności wystarczy, że będzie szansa na lekturę poezji czy wyprawę do teatru, a zarówno nasza wolność będzie zaspokojona, jak i nasze ewentualne potrzeby. Nie warto sugerować, że wszyscy chcą dostępu do kultury, bo to nie jest zgodne z rzeczywistością.

rys. NiczeroJakub Majmurek, filmoznawca, członek zespołu „Krytyki Politycznej”
Pierwszy punkt przede wszystkim zmusza nas do odpowiedzi na pytanie, co właściwie oznacza „powszechny dostęp do dóbr kultury i jej instytucji”? Pierwsza, intuicyjna odpowiedź brzmi: możliwość kontaktu z produktami (tekstami) kultury i instytucjami zajmującymi się jej produkowaniem i rozpowszechnianiem. Musimy jednak uwzględnić także wymiar produkcji kultury. Dostęp do dóbr i instytucji kultury oznaczałby więc również dostęp do wszelkich instytucji i narzędzi pozwalających produkować teksty kultury i budować społeczne uznanie dla nich, jako tekstów kultury właśnie.
Dalsza intuicja sugerowałaby, że zasada ta ma jak najszerzej zapewnić dostęp twórcom kultury do pozwalających produkować ją narzędzi, a odbiorcom kultury do efektów tej produkcji. Być może jednak w ogóle należałoby zakwestionować tu podział na „twórców” i „odbiorców” kultury. Kultura tworzona jest społecznie, jest produktem nie tyle pojedynczych jednostek, co złożonego pola tworzonego przez twórców, komentatorów, odbiorców. Moment produkcji określonego tekstu kultury jest więc częścią szerszej praktyki społecznej, momentem waloryzacji (kapitalizacji) długiego, „symbolicznego łańcucha towarowego”.
W tym znaczeniu zasada „równego dostępu do dóbr i instytucji kultury” oznaczałaby taką politykę, która umożliwiałaby jak najszerszej liczbie osób wejście w pole, w którym społecznie produkowana jest kultura. Realizująca ją polityka kulturalna państwa musiałaby być częścią szeroko zakrojonej polityki społeczno-ekonomicznej, zapewniającej odpowiednią ilość wolnego czasu i środków do tego, by móc uczestniczyć w polu kultury, pomnażając jego wartość jako twórca-odbiorca.



PAR. 2
Podniesienie poziomu finansowania kultury w budżecie państwa do co najmniej 1% wszystkich wydatków budżetowych, poczynając od roku 2012.
oraz
PAR. 3
Coroczna korekta poziomu finansowania kultury o co najmniej 1% powyżej wskaźnika inflacji.

Mirosław Filiciak, medioznawca
W tych punktach ogniskuje się główne przesłanie Paktu – podkreślenie, że kultura jest ważna, że państwo nie może jej zaniedbywać. Wzrost nakładów do – mocno arbitralnego, przyznajmy – poziomu 1%, to przecież nakłonienie władzy do deklaracji: tak, zaniedbywaliśmy, trzeba to natychmiast zmienić. Efektowny „jeden procent” i spektakularne poparcie dla tej idei sprawiły, że o finansowaniu kultury w ostatnich miesiącach dyskutuje się więcej, niż w ciągu kilku wcześniejszych lat. To wartość sama w sobie. Ale nie udawajmy, że nie ma w tym odrobiny populizmu. Kultura bez wsparcia państwa sobie nie poradzi – ale nie tylko ona. Politycy nie dość dobrze dbają o kulturę. Ale nie dość dobrze dbają też o pielęgniarki, przedszkola etc. – ta lista nie ma końca, sami ją sobie uzupełnijcie. Żeby dać więcej jednym, trzeba zabrać drugim, i nagle przestaje już być tak przyjemnie. Trochę dlatego, że – co aż nazbyt dobrze widać w komentarzach na stronie Paktu – sygnatariusze rozumieją kulturę na różne sposoby. Konflikty są nieuniknione, bo problemem są dziś nie tylko ograniczone środki przeznaczane przez państwo na kulturę, ale też mechanizmy ich dzielenia. I nie chodzi mi o to, że biurokracja, że nie zawsze transparentne zasady, itd. Raczej o to, że część podatników – a więc fundatorów tego jednego procenta – za kluczowy problem kultury uważa cenę biletów do teatru. Innych z kolei teatr zupełnie nie interesuje, za to martwi fakt, że przez ściąganie muzyki i filmów z BitTorrenta może mieć problemy z policją. To są różne światy, różne wizje, różne kultury, a równocześnie równe prawa do współdecydowania o kształtowaniu polityki kulturalnej państwa. Niestety, dyskusja o priorytetach nie jest już tak prosta, jak samo stwierdzenie, że mamy problem. Dobrze jednak, że od czegoś zaczęliśmy – nawet jeśli od końca. Być może Kongres Kultury pokazał, że nie da się inaczej.
I jeszcze tylko jedna uwaga, już nie do tego punktu, lecz do całej dyskusji wokół Paktu. Rozmawiajmy o pieniądzach, bo kultura kosztuje. Ale nie fiksujmy się na ekonomicznej atrakcyjności kultury, bezkrytycznie grzęznąc w niejednoznacznym przecież dyskursie przemysłów kreatywnych. To nie może być kluczowy element legitymizacji łożenia na kulturę. Bo nagle okaże się, że najlepszym przykładem na zasługi sektora kultury dla kraju zostanie radząca sobie nieźle, pomimo niedofinansowania, Telewizja Polska.


rys. Monika ZawadzkiPaweł Dobrowolski, ekonomista
Podniesienie wydatków publicznych na kulturę to mrzonka. Jesteśmy w przededniu kryzysu finansów państwa. Rozumiem tych, którzy pomiędzy burdami górników a głodówkami pielęgniarek chcą wydobyć więcej pieniędzy od współobywateli na twórczość. Ale to się nie uda. Polacy od czasów Gierka konsumują więcej niż wytwarzają. Polska należy do krajów, których obywatele ponad przeciętnie dużą część wypracowanego dochodu przejadają. W Polsce udział konsumpcji prywatnej w PKB to blisko 62%. W Chinach 37%. W bliższych nam Niemczech to 56%, czy 52% w Austrii. U braci Czechów 49%, a u Estończyków 55%. Co gorsza, ostatnie trzy lata dały rekordowe deficyty budżetowe. Jeszcze w 2007 roku dług publiczny na głowę każdego obywatela wynosił ok. 13 tys zł. Teraz jest to już ponad 20 tys. zł. Zielona wyspa kupiona była na kredyt. Niespłacone rachunki za nadmierną konsumpcję niedługo nas dogonią. Mając do wyboru pieniądze na benzynę do karetek i radiowozów, a dotowanie sztuki, wiadomo, co woleć będą wyborcy i co wybiorą politycy.
Każdy chciałby zarabiać powyżej średniej krajowej. A każda grupa zawodowa żyjąca z budżetu chce zagwarantować sobie rosnący udział w wydatkach budżetu. Jednak tak jak istotą średniej jest, że aby ktoś był powyżej średniej, to ktoś musi być poniżej, tak istotą budżetu jest, że by komuś dać więcej to komuś trzeba zabrać. Zrealizowanie zawartego w paragrafie 3 postulatu corocznej korekty poziomu finansowania kultury o co najmniej 1% powyżej wskaźnika inflacji oznacza albo podwyższenie podatków, albo zwiekszenie długu publicznego albo zabranie komuś pieniędzy budżetowych. Propozycji nie można traktować poważnie bez wskazania komu podwyższyć podatki lub komu zabrać budżetowe złotówki. Ponadto żądanie stałego lub rosnącego udziału wydatków budżetowych nakulturę jest antydemokratyczne. Jeśli coroczne wydatki na szkoły, szpitale i policję podlegają politycznemu targowi i ocenie bieżących możliwości wspólnej kasy, to nie ma powodu by wydzielanie pieniędzy podatników na kulturę wyjęte było z corocznego politycznego osądu.



PAR. 4
Ustawowo zagwarantowane zrównanie w prawach podmiotów publicznych, społecznych i prywatnych prowadzących działalność kulturalną, z uwzględnieniem zasady pomocniczości.


rys. Janek KozaAgata Diduszko-Zyglewska, Inicjatywa Warszawa 2020
Ten punkt jest bardzo istotny, ponieważ choćby na przykładzie Warszawy widać, jak zmieniają się proporcje dotyczące tworzenia kultury. Z jednej strony instytucje publiczne (teatry, domy kultury etc.), które borykają się z przerostem zatrudnienia i wysokimi kosztami związanymi z infrastrukturą, a do tego w wielu wypadkach są anachronicznie zarządzane (niewykorzystywanie zasobów, brak długofalowego merytorycznego programu etc.), co wpływa na jakość ich oferty, a z drugiej – dynamiczny rozwój twórczości uprawianej przez indywidualnych artystów, nieformalne grupy twórcze i organizacje pozarządowe. Warto dodać, że z 300 mln, które Miasto Warszawa przeznacza rocznie na kulturę, organizacje pozarządowe otrzymują około 20 milionów, a niezrzeszeni artyści i nieformalne grupy są pod tym względem w jeszcze trudniejszej sytuacji.
W najprostszym ujęciu sytuacja wygląda tak, że instytucje nie mają czym zapełniać swoich przestrzeni (bo po opłaceniu kosztów utrzymania i etatów, nie mają już środków na realizację programów: premier, wystaw, zajęć i tak dalej), podczas gdy organizacje nie mają gdzie realizować swojej twórczości, a nieformalne grupy twórcze i niezależni artyści, bez względu na swój profesjonalizm, mogą działać głównie jako eteryczni (bo odżywiający się świeżym powietrzem) hobbyści. Po części kłopoty wszystkich wymienionych wyżej wynikają z prawa, które obecnie pomija milczeniem możliwość współpracy międzysektorowej.
Nierówność wobec prawa wynika z tego, że instytucje działają obecnie na podstawie ustawy o działalności kulturalnej, a organizacje na podstawie ustawy o działalności pożytku publicznego i wolontariacie – co oznacza m.in., że organizacje muszą się bardzo szczegółowo rozliczać z wydawania publicznych pieniędzy (co jest dobre), a instytucje już nie (dobrym przykładem świeci stołeczny Teatr Dramatyczny, który na własną rękę publikuje raporty na temat tego, co robi z pieniędzmi podatników – warto ich za to pochwalić, ale generalnie nie tędy droga).
Pracuję obecnie w powołanym przez Miasto zespole, który tworzy ostateczną wersję (wypracowywanego w wielu środowiskach od 3 lat) warszawskiego programu rozwoju kultury do roku 2020 o znamiennym tytule „Miasto kultury i obywateli” – postulat zrównania wobec prawa różnych podmiotów tworzących kulturę jest istotnym punktem Programu. Realizacja tego postulatu jest uzależniona od ogólnokrajowego ustawodawstwa i żeby doprowadzić do koniecznych zmian potrzebny jest lobbing ze strony różnych środowisk, dlatego cieszę się, że również Obywatele Kultury umieścili taki punkt w swoim Pakcie – tym bardziej, że w tym ruchu działa wielu dyrektorów instytucji, dla których zrównanie podmiotów będzie oznaczało konieczność przeprowadzenia poważnych i zapewne bolesnych reform.
Jak trudnym procesem będzie zrealizowanie tego cennego postulatu pokazuje niedawna debata w sejmie na temat zmian w ustawie o działalności kulturalnej – postulat o zrównaniu podmiotów został zmieciony, bo żeby wszystkim było lepiej, niektórym musi być przez chwilę gorzej, a jak przekonać do tej tezy prężną armię urzędników sztuki czyli uprzywilejowanych posiadaczy etatów?


Alina Gałązka, portal organizacji pozarządowych www.ngo.pl, Stowarzyszenie Klon/Jawor
Najpierw myśl ogólna. „Przyszłość Polski zależy od wolnych, twórczych, rozumiejących się wzajemnie obywateli i obywatelek oraz skutecznych działań w sferze publicznej. Polska potrzebuje nowoczesnej wizji rozwoju, wskazania jego celów i czytelnych zasad ich realizacji akceptowanych przez większość obywateli i obywatelek”. Upominam się o kobiety… Jeśli myśli się o pakcie długofalowo, jeśli ma się on nie zestarzeć, to należy wpisać formę żeńską, gdyż taka jest moim zdaniem tendencja odzwierciedlająca proces zyskiwania samoświadomości przez kobiety. Coraz rzadziej mówią i myślą one o sobie, używając określeń w rodzaju męskim. Trzeba dla nich zrobić w Pakcie miejsce.
Teraz paragraf 4. Świetny pomysł, ale należy pamiętać o niebezpieczeństwach. Zrównanie praw oznacza konkretnie przede wszystkim dostęp do funduszy publicznych oraz możliwość prowadzenia działalności kulturalnej na równych prawach. A zatem postuluje się tym samym konkurencję trzech sektorów – np. podczas ubiegania się o środki na projekty kulturalne w konkursach dotacyjnych. Jednakże potencjał trzech sektorów nie jest identyczny. Jednych stać na wynajęcie firmy consultingowej, która doradzi, jak na przykład napisać wniosek, innych nie; jedni mogą zagwarantować wkład własny w postaci nieruchomości, inni nie. Jedni mają zwyczaj i prawo współpracować z wolontariuszami, inni nie. Przy ocenie ofert należy oprócz efektywności brać pod uwagę wartości społeczne.


rys. TwożywoKarolina Ochab, dyrektor naczelna Nowego Teatru w Warszawie
Rozumiem, że to hasło kryje w sobie pragnienie równego dostępu do finansowania działalności kulturalnej. Nasz polski, czy post-blokowy model finansowania jest przeniesiony z czasów, gdy jednostki inne niż podlegające administracji publicznej nie istniały… Mamy więc do czynienia z sytuacją, gdy stary model finansowania spotyka się z nową sytuacją wielości podmiotów na „rynku” kultury. Możemy sobie wyobrazić, że ten postulat niesie w sobie rewolucyjną tezę likwidacji podmiotów kultury podlegających administracji. Taki model istnieje w Holandii, gdzie właścicielem budynków jest sfera publiczna, a wszystkie podmioty kultury aplikują o środki finansowe publiczne swoimi programami. Pytanie, czy o takie rozwiązanie nam chodzi?


Jan Sowa, socjolog, Instytut Kultury UJ, Spółdzielnia Goldex Poldex
Potencjalnie bardzo niebezpieczny postulat. Widzieliśmy już wielokrotnie, jak w ramach neoliberalnych reform likwiduje się sektor publiczny pod pretekstem wspierania społeczeństwa obywatelskiego i oddolnej aktywności. Zrównanie mogłoby oznaczać transfer publicznych pieniędzy na kulturę do kieszeni prywatnych przedsiębiorców prowadzących działalność gospodarczą zorientowaną na zysk (np. producentów filmowych). Sektor publiczny powinien być finansowany z publicznych pieniędzy właśnie po to, aby realizować projekty, których nie da się przeprowadzić w oparciu o mechanizmy wolnorynkowe w sektorze prywatnym. Przedsięwzięcia komercyjne prywatnych podmiotów, które są w stanie same zarobić na siebie, nie zasługują na wsparcie ze strony państwa lub samorządów właśnie dlatego, że mogą poradzić sobie bez niego. Przekazywanie im dotacji oznaczałoby odebranie ich tym, którzy nie mogą utrzymać się na wolnym ryku. Rozumiem, że w teorii zabezpieczałaby przed tym zasada pomocniczości, jednak co w praktyce miałoby oznaczać jej stosowanie? Czy prywatna firma działająca w przemysłach kultury miałaby dostarczyć zaświadczenie z banku, że odmówiono jej kredytu na realizację jej pomysłu? Zamiast wzmianki o zasadzie pomocniczości bardziej sensowne byłoby tu zastrzeżenie „przy wykluczeniu możliwości finansowania z budżetów publicznych przedsięwzięć o charakterze komercyjnym”.



PAR. 5
Wprowadza się zasadę partnerstwa publiczno-społeczno-prywatnego wraz z konieczną zmianą regulacji prawnych, które umożliwią podmiotom gospodarczym przekazywanie 1% podatku od dochodów z działalności gospodarczej (CIT) na rzecz instytucji kultury.



Alina Gałązka, portal organizacji pozarządowych www.ngo.pl, Stowarzyszenie Klon/Jawor
Proponuję dodać: dla publicznych i niepublicznych instytucji kultury, gdyż tak powinien brzmieć ten punkt ze względu na postulat 4.
I jeszcze jedna uwaga ogólna już do całego Paktu. Brak w nim zaakcentowania twórczości – nie ma żadnego zapisu dedykowanego wspieraniu rozwoju twórczości. Jest edukacja, czytelnictwo, dziedzictwo, prawa autorskie… Ale gdzie jest czysta kreacja? Rozsmarowane po całym Pakcie, prawie niezauważalne napomknienia. A kultura nie będzie innowacyjna i nie będzie – tak jak się od niej oczekuje – „ciągnąć gospodarki”, jeśli nie będzie stawiać się na twórców, na ich prawo do poszukiwania, eksperymentowania, ponoszenia porażek, prowokowania i  długiego oczekiwania na natchnienie. Amen.


rys. Rene WawrzkiewiczMichał Merczyński, dyrektor Narodowego Instytutu Audiowizualnego, dyrektor Malta Festival
Kiedy w początku lat 90. pytałem jednego z ówczesnych posłów – członka komisji kultury – o możliwość wprowadzenia systemu motywacji podatkowej dla instytucji biznesowych wspierających kulturę wysoką, usłyszałem, że to za wcześnie, że Polska musi spłacić swoje zadłużenie jeszcze z czasów pożyczek Edwarda Gierka itd. W pierwszej dekadzie XXI wieku (poza nagrodami dla mecenasów Ministra Kultury) nadal nic systemowego w Polsce nie powstało. Tymczasem jest bardzo potrzebna, wręcz wymagana, ustawa o mecenacie – ureguluje ona system prawny, stworzy ogólne zasady, wreszcie zbuduje kulturę dobrych praktyk w relacjach biznes – kultura, sport itd. Unikniemy wówczas nieporozumienia i zakłamania, w którym tkwimy od lat: często sponsorom wydaje się, że wspierając tanią rozrywkę stają się co najmniej Fundacją Gulbenkiana; a ludzie kultury może przestaną z wyższością perorować: dajcie nam wasze pieniądze, a my już wiemy najlepiej, co z nimi zrobić… Legislatorom MKiDN polecam model francuskiej ustawy o mecenacie. Od momentu jej wprowadzenia dotacje na kulturę, pochodzące z sektora prywatnego, wzrosły o 20%. W tym roku program kulturalny Polskiej Prezydencji w Unii Europejskiej jest jedną z najlepszych okazji do zbudowania modelowych relacji miedzy światem kultury i światem biznesu. Pracujemy nad tym…


Jan Sowa, socjolog, Instytut Kultury UJ, Spółdzielnia Goldex Poldex
Doświadczenia instytucji kultury trzeciego sektora z istniejącą już możliwością otrzymywania 1% podatku od osób fizycznych nie wywołują entuzjazmu. W konkurencji z dziećmi chorymi na białaczkę, hospicjami, kalekami i sierotami instytucje kultury wypadają słabo, jeśli chodzi o pozyskiwanie pieniędzy od podatników. Ale może to dobrze i może w tego rodzaju konkurencji nie powinny w ogóle stawać.
Posiadanie statusu Organizacji Pożytku Publicznego, niezbędne do uzyskiwania 1% PIT, nakłada na instytucje kultury szereg uciążliwych, a czasem również kosztownych biurokratyczno-prawnych zobowiązań (raporty, audyty, dostosowywanie statutów do nowych praw itp.). W perspektywie krytycznej zaproponowanej przez Michela Foucault odczytywać je można jako próby podporządkowania organizacji obywatelskich kontroli i logice narzuconej przez rząd („urządzanie” czy też „rządomyśloność”, jak tłumaczy się francuski termin gouvernementalité). Rozszerzenie 1% na CIT wiązałoby się prawdopodobnie z zaostrzeniem tego rodzaju regulacji.
Pojawia się też pytanie, jak rozwiązanie to działałoby w praktyce. Czy nie wyglądałoby to tak, że koncerny typu Heineken lub Coca-Cola zamiast płacić ten 1% w podatku do budżetu założyłyby swoje fundacje, którym przekazywałyby pieniądze i organizowały za ich pośrednictwem wydarzenia „kulturalne” w stylu Coke Live Music Festival lub Open'er Festival? Pieniądze odciągnięte z budżetu wsparłyby nie kulturę, ale rozrywkę i pośrednio promocję prywatnych firm.

Kuba Szreder, Wolny Uniwersytet Warszawy
Można się zgodzić z ekonomicznym banałem, że zwiększenie wydatków na kulturę musiałoby się wiązać albo z obniżeniem innych wydatków z budżetu państwa, albo z koniecznością zwiększenia wpływów, poprzez podwyższenie podatków. Propozycja przekazywania 1% z podatku CIT na kulturę może doprowadzić do realizacji pierwszego scenariusza. W wyniku takiego posunięcia w kasie państwa znajdzie się mniej pieniędzy, które następnie muszą zostać zaoszczędzone w innych resortach, czy jest to budowa dróg, edukacja czy pomoc społeczna. Nie ma ani moralnego uzasadnienia, ani tym bardziej społecznego poparcia dla takich żądań. Wysuwając je, ludzie kultury stawiają sie w roli kolejnej korporacji zawodowej, domagającej się kolejnych przywilejów w czekającej nas erze fiskalnej brutalności. Dlatego powinniśmy myśleć o alternatywie, którą byłoby dodatkowe opodatkowanie przemysłów kultury.
Dosyć ciężko jest udowodnić ogólny wpływ kultury na powiększanie PKB, a podejmowane próby są zazwyczaj wątpliwej klasy. O wiele łatwiej jest wykazać, jak komercyjna kultura żeruje na pomysłach wytworzonych na scenie niezależnej. Style muzyczne, sposoby ubierania, mówienia, czy myślenia są bezwstydnie zawłaszczane przez kreatywną przedsiębiorczość. Moda, reklama, duża część rynku muzycznego i wydawniczego jest opanowana przez kartele i monopole, które eksploatują wykonawców, żądają zaporowych cen od konsumentów i ustanawiają nieuczciwe warunki konkurencji dla mniejszych graczy. Jest to tylko przykład ogólnej, strukturalnej tendencji w dystrybucji zasobów, które obecnie są transferowane z dołu do góry drabiny społecznej. Znalezienie alternatyw dla tych systemowych wypaczeń jest jednym z ważniejszych zadań stojących przed współczesnymi społeczeństwami.
Można się obawiać, że odpis z CIT-u jedynie doprowadziłby do zwiększenia oligarchicznej dynamiki na polu kultury. Prowizorycznym, chociaż sprawdzonym w przypadku PISF, sposobem byłoby mikro-opodatkowanie reklamy w mediach drukowanych czy innych przemysłów kreatywnych. Zasoby w ten sposób wygenerowane mogłyby być wykorzystane na wspieranie bardziej inkluzywnej, demokratycznej i egalitarnej kultury.