Wolę popychać literaturę

Rozmowa z Arturem Bursztą

Zaczynając działalność w Biurze Literackim, zadałem sobie pytanie: czy literatura i czytanie tekstów mogą być jeszcze komuś do czegoś potrzebne? Teraz powtarzam je sobie, wystawiając publiczność na kolejne próby. Misją nie jest utrzymanie „oglądalności”, ale rozwój literatury

Jeszcze 3 minuty czytania

MICHAŁ RAIŃCZUK: „Co roku Burszta zaskakuje, ale tym razem przeskoczył chyba samego siebie” – to cytat z literackiego bloga „Kącik z książkami”.
ARTUR BURSZTA: Zaskakiwanie publiczności to nasz znak rozpoznawczy. Rutyna i przewidywalność są nudne. Szufladki są dobre dla krytyków i dziennikarzy, nie dla widzów.

Port kończy szesnaście lat. Wiek jest balastem?
Impreza wśród krajowych festiwali literackich jest jedną z najstarszych. Od pewnego czasu przechodzi więc małą metamorfozę. Dla jednych to dojrzewanie, dla innych profesjonalizacja.

Podjąłeś z publicznością ryzykowną grę. Zmieniłeś sprawdzone miejsce na kameralną, bardzo surową przestrzeń i zrezygnowałeś z atrakcyjnej, wypracowywanej przez ostatnie lata formuły wieczoru autorskiego.
Zaczynając swoją działalność, zadałem sobie pytanie: czy literatura i czytania tekstów mogą być jeszcze komuś do czegoś potrzebne? Teraz powtarzam je sobie, wystawiając publiczność na kolejne próby. Misją nie jest utrzymanie „oglądalności”, ale rozwój literatury. Nie waham się powiedzieć, że Portowa widownia to najbardziej inteligentna, wrażliwa i otwarta na wyzwania grupa odbiorców wydarzeń kulturalnych w Polsce.

To dlatego Port stawia na autorów od lat funkcjonujących na marginesie głównego nurtu? Krystyna Miłobędzka, Andrzej Sosnowski, Eugeniusz Tkaczyszyn-Dycki, Piotr Sommer...
Jaki może być pożytek z festiwalu, który opiera swój program wyłącznie na znanych, docenionych i rozpoznanych? Od pierwszej edycji interesowało mnie głównie to, co na antypodach. „Wolę popychać literaturę, aniżeli ją ciągnąć”.

Artur Burszta

Właściciel i redaktor naczelny wydawnictwa Biuro Literackie. Od 1996 roku dyrektor festiwalu literackiego Port Wrocław. Współtwórca (wraz z Jolantą Kowalską) filmu „Dorzecze Różewicza” oraz programu telewizyjnego „Poezjem”. Wyróżniony m.in. Nagrodą Ikara za „odwagę wydawania najnowszej poezji i umiejętność docierania z nią różnymi drogami do czytelnika” oraz Nagrodą Biblioteki Raczyńskich „za działalność wydawniczą i żarliwą promocję poezji”.

Tadeusz Różewicz, jeden z głównych bohaterów 16. Portu Wrocław, jest wyjątkiem od tej zasady. Jest „znany, doceniony i rozpoznany”.
Owszem, znany. Doceniony i rozpoznany? Nie mam już takiej pewności. Wszystkie festiwalowe działania związane z twórczością wrocławskiego poety to takie małe „mąciwody”. Począwszy od debaty „Czy Nobel zasłużył na Różewicza”, poprzez projekt „Dorzecze Różewicza”, skończywszy na konkursie „Nakręć wiersz”.

Czemu mają służyć te „mąciwody”?
Zapraszamy do bardziej wnikliwego czytania i tym samym odkrywania na nowo literackiej spuścizny wrocławskiego poety. „Nakręć wiersz Tadeusza Różewicza” wciąga w świat poezji przedstawicieli innych dziedzin sztuki (i nie są to bynajmniej tylko filmowcy, ale także muzycy: metalowi, hiphopowi, rockowi), a także zachęca do dialogu z tekstem poprzez obraz i dźwięk. Film „Dorzecze Różewicza” to nie tyle opowieść o autorze „Niepokoju”, ale o poetach przyznających się do związków twórczych z nim.

Akcja „Czy Nobel zasłużył na Różewicza” doprowadziła do tego, że powstał społeczny komitet na rzecz przyznania nagrody autorowi...
Skoro nabrało się na nią tak wiele osób, to nasza najbardziej spektakularna prowokacja i zarazem... porażka. Ponownie górę biorą narodowe kompleksy. Na tak postawione pytanie można tylko odpowiedzieć słowami jednego z uczestników naszej debaty: „Na co komu Nobel, a szczególnie komuś takiemu jak Tadeusz Różewicz? Żeby okazało się, że nieprzejednany krytyk kultury może zostać przez tę kulturę zaadoptowany do jej celów i rytuałów? Żeby poeta przestał nas boleć? Żebyśmy upewnili się, że jest wybitny naprawdę? Żeby zaleczyć nasze kompleksy? Jeśli ktoś potrzebuje do tego wszystkiego Nobla, to nie zasługuje – ten ktoś, nie Nobel – na Różewicza”.

 Artur BursztaWszystkie cztery książki Tadeusza Różewicza, które Biuro Literackie przygotowało na festiwal, to nietypowe publikacje.
Zgadza się. „Margines, ale...” zbiera rozproszone szkice, listy oraz inne teksty prozatorskie. „Wycieczka do muzeum” to pierwszy od lat zbiór opowiadań. Wreszcie faksymilia „Kartoteki” i pięciu wierszy w bibliofilskim wydaniu. Chcieliśmy pokazać czytelnikowi trochę innego Różewicza. 

Na festiwalu ponownie „zagości” Rafał Wojaczek. Nie zapominacie o niedawno zmarłym Andrzeju Falkiewiczu. Usłyszymy też teksty Władysława Broniewskiego, Mari Konopnickiej i Adama Ważyka.
Literaturę, nawet tę najbardziej znaną, warto czytać „od nowa”. Taka jest też seria, w ramach której uznani współcześni poeci dokonują wyboru 44 wierszy klasyków. Piotr Matywiecki, Andrzej Sosnowski i Dariusz Suska proponują nam inne spojrzenie na mniej (Ważyk) i bardziej (Broniewski i Konopnicka) znanych poetów. Publikacja „Sanatorium” Rafała Wojaczka była jednym z najważniejszych wydawniczych wydarzeń ostatnich miesięcy. Niedoceniona za życia twórczość Andrzeja Falkiewicza – za sprawą „Świetlistego”, nad którym autor pracował przed śmiercią – zostanie wreszcie dostrzeżona.

Port Wrocław 2011

Tegoroczny Port będzie trwał od 8 do 10 kwietnia. Program jest dostępny na stronie Biura Literackiego.

Teksty obu autorów przeczytają wnukowie Andrzeja Falkiewicza i Rafała Wojaczka. Skąd taki pomysł?
Liczyłem, że żona pana Andrzeja zgodzi się na czytanie. Krystyna Miłobędzka zaproponowała jednak: „a dlaczego nie mógłby wystąpić Maciek?”. Szybko odpowiedziałem: „dlaczego nie?”. Radek czytał już „Sanatorium” podczas grudniowego spotkania z okazji wydania książki. Sporo osób przyszło zapewne tylko po to, żeby zobaczyć wnuka Wojaczka, który jest mniej więcej w wieku, w którym poeta napisał tę książkę, w zamian otrzymało świetnie czytanie i ciekawe, rodzinne opowieści. Wierzę w związek tekstu i osoby. Obecność wnuków obu autorów to namiastka obecności ich samych.

Tylu zagranicznych twórców jeszcze w Porcie nie było. To przypadek?  
Wystarczy przywołać listę tegorocznych zagranicznych gości, by szybko zorientować się, w jakim kierunku rozwijać się będzie teraz Port: Ingmāra Balode (Łotwa), Sanna Karlström (Finladia), José Ángel Leyva (Meksyk), Eduardo Lizalde (Meksyk), Michael Longley (Irlandia), Ambar Past (Meksyk), Brian Patten (Anglia), Ana Pepelnik (Słowenia), Zoë Skoulding (Walia) i Sigurbjörg Thrastardóttir (Islandia). Do tego muzyczny Port Songwriter Festiwal: Entertainment For The Braindead (Niemcy), João (Portugalia) oraz Vuk (Finlandia). Nie chodzi jednak o ilość zacnych nazwisk, raczej o różnorodność i otwarcie na inne literackie obszary. Potrzebują tego czytelnicy, krytyka literacka, również sami piszący. Prezentacja literatury latynoamerykańskiej, by użyć mocnego argumentu, to powiew naprawdę czegoś innego. Nie tyle nowego, co dotąd nieodkrytego.   

Jednym z najciekawiej zapowiadających się punktów programu jest Metropoetica.
Port od lat nie potrzebuje ustawy parytetowej, aby rezerwować w programie miejsce dla kobiet. Siedem poetek z różnych europejskich krajów zawita do Wrocławia kilka dni przed imprezą. Czy spacer po mieście może mieć skutki poetyckie? Czy istnieje jakiś rodzaj analogii pomiędzy eksplorowaniem zapomnianych miejskich zaułków, zagubionych szlaków, zakodowanych w mieście znaczeń a pisaniem – i tłumaczeniem – wierszy? W jaki sposób pisanie i tłumaczenie poezji sprzyja odnajdywaniu takich właśnie zagubionych i nieznanych połączeń pomiędzy obrazami i znaczeniami? Oto niektóre z pytań, jakie stawiają sobie uczestniczki projektu Metropoetica.

Niektórzy zarzucają ci, że na Porcie pojawia się wciąż to samo grono autorów.
Jak niesprawdzony jest to zarzut, widać po ostatnich edycjach imprezy. Więcej aniżeli połowa zaproszonych autorów czytała tutaj po raz pierwszy. Dotychczas przez Port przewinęło się blisko 300 twórców.

Niektórzy z autorów związanych od lat z festiwalem wydali ostatnio swoje książki w innych oficynach niż Biuro Literackie. Dlaczego?
Jak wspomniałem już na początku, Port i wydawnictwo po szesnastu latach działalności wymagają mniej lub bardziej radykalnych zmian. Fakt pojawienia się nowych oficyn okazał się jak zwykle zbawienny. Mogliśmy grzecznie podziękować niektórym z autorów i rozkręcić kolejne swoje inicjatywy, np. serię „Proza”, która na tegorocznym festiwalu reprezentowana jest aż 8 książkami. Nasz plan wydawniczy sięga 2016 roku. Okręt nabiera szybkości, po prostu na jego pokład trudniej się teraz dostać.

Mówi się, że Biuru wyrosła konkurencja. W tym kontekście wymienia się inicjatywy wydawnicze z Poznania i Mikołowa.
Każda inicjatywa, która sprawia, że zamiast dwóch tysięcy maszynopisów do wydawnictwa przychodzi tysiąc osiemset, musi być cenna. W poezji nie ma konkurencji. Autorzy będą mieć więcej miejsc do publikowania. Łatwo wydać książkę, trudniej sprawić, żeby dotarła ona do wszystkich zainteresowanych czytelników. Kiedy zaczynaliśmy były jeszcze biblioteki „bruLionu”, „Czasu Kultury”, „Kresów”, „Nowego Nurtu”. Potem pojawiła się Pomona, Zielona Sowa i kilkadziesiąt innych projektów. Oby kolegom udało się stworzyć bardziej trwałe projekty wydawnicze aniżeli te wymienione przed chwilą.

W tym roku przyjąłeś nietypową strategię promocji festiwalu. Zrezygnowałeś z wielu standardowych działań, nie ma medialnych patronatów.
Księgarze zarzucają nam ignorowanie działań reklamowych i świętych zasad sprzedaży książek, a część środowiska – nadmierny marketing. Trzeba było coś z tym zrobić. Potrzebny był gest uwiarygodnienia (śmiech). Nie oznacza to, że nie lubimy już „Polityki”, „Gazety Wyborczej” czy „Wirtualnej Polski”. Wręcz odwrotnie. Teraz polubimy jeszcze bardziej, jeśli w tych mediach, mimo braku patronatu, znajdzie się miejsce dla festiwalu i naszych książek.

Stawiasz na odrębność i niezależność?
Kiedy tylko pojawiło się widmo utraty niezależności, zwolniłem się z teatru, który jako instytucja wspierał pierwsze edycje imprezy. Gdy zagrożony był dalszy rozwój festiwalu, bez wahania zdecydowałem się na przeniesienie z Legnicy do Wrocławia. Gdyby dzisiaj pojawiła się identyczna sytuacja, bez chwili zastanowienia zacząłbym szukać miejsca gwarantującego odpowiedni „napęd” dla Portu. Tam, gdzie chodzi o postęp, nie ma miejsca na sentymenty.

/strong). Nie oznacza to, że nie lubimy już „Polityki”, „Gazety Wyborczej” czy „Wirtualnej Polski”. Wręcz odwrotnie. Teraz polubimy jeszcze bardziej, jeśli w tych mediach, mimo braku patronatu, znajdzie się miejsce dla festiwalu i naszych książek.