Andrzej Falkiewicz, „Świetliste”

Karol Francuzik

Nie wiadomo, z czym mamy do czynienia: z wierszowanym poematem? lirycznym snem? poetycką baśnią? Tom Falkiewicza może ucieszyć tych, którzy od poezji wymagają krnąbrności i nieoczywistości

Jeszcze 1 minuta czytania

Andrzej Falkiewicz (1929–2010) należał do grona pisarzy, którzy świadomie skazywali się na banicję z literackiego establishmentu. Ten filozofujący eseista, znawca teatru i prozaik nie miał skłonności do zasiadania na salonach, trzymał się swojej, wydeptanej drogi. I właśnie odporna na pokusy odrębność, charakteryzująca się między innymi myśleniem w poprzek obowiązujących trendów, była mocną stroną jego pisarstwa. Eseje Falkiewicza – choć to lektura niełatwa – do dziś dają sporą dawkę satysfakcji, jak choćby pamiętny „Świat Tymoteusza Karpowicza” z tomu „Fragmenty o polskiej literaturze”. Każdy czytelnik zainteresowany nowoczesną literaturą znajdzie tam coś dla siebie: Gombrowicz, Karpowicz, Buczkowski to tylko kilka z wielu nazwisk.

W „Świetlistym” przykuwają uwagę osobliwości formy, pokręcone bohaterki (?) i ich surrealne opowieści. Nie wiadomo, z czym mamy do czynienia: z wierszowanym poematem? lirycznym snem? poetycką baśnią? Pojawiają się niezrozumiałe pisarskie gesty. A jednak czytelnik, który zorientował się w sytuacji, nie wymaga żadnego rozstrzygnięcia! Skoro opowieść dzieje się gdzieś poza formą, idziemy dalej. W stronę świetlistego. Czytamy:

„Byłam Nie Wiem.
Byłam samym trzecim wymiarem
– bez dwu poprzednich.”

Andrzej Falkiewicz, „Świetliste”. Biuro
Literackie, Wrocław, 96 stron,
w księgarniach od 3 marca 2011
Tytułowe świetliste nie jest (chyba) celem samym w sobie. Choć niczego nie możemy być pewni, gdy wraz z autorem wchodzimy w tę konfabulację. Być może, brnąc w opowieść, stajemy przed końcem snu, w przesmyku pamięci lub po prostu za drzwiami prowadzącymi w jasną przestrzeń. Takie postawienie sprawy oczywiście niczego nie definiuje. Prawdopodobnie jednak Falkiewiczowi nie chodzi o rozstrzyganie czegokolwiek. Bo literatura nie jest od tego, by świadczyć tego typu usługi.

Intryguje mnie formuła odmieńca, którą Falkiewicz doprowadził do granic ostateczności. Nie chodzi tylko o tak zwane własne zdanie i spojrzenie na świat, ale o przejmującą rolę samotnika literatury absolutnie pozbawionego gestu mizantropa. I nie ma w tym nic z taniego marketingowego oszustwa. Samotność odczuwania świata, izolacja literatury od życia i istnienia od aktu kreacji – taka jest twórczość autora „Polskiego Kosmosu”.  Jego pisarstwo skłania mnie do osobistego czytania; bierze w cudzysłów literackie mody, chwilowe listy przebojów, tanie świecidełka.

Tom Falkiewicza może ucieszyć tych, którzy od poezji wymagają krnąbrności i nieoczywistości. Będą wśród nich zapewne czytelnicy innego świetnego Andrzeja polskiej poezji.

Można tę książkę uznać za ironiczny gest odmieńca, policzek wymierzony liryce współczesnej. Wówczas okaże się, że największym wrogiem literatury jest ona sama, a niszczycielską siłą bywa przesadna literackość oraz poetyckość, stylistyczne uładzenie i patos. Wszystko to, czego nie ma u Falkiewicza i czego brak powoduje, że „Świetliste” jest tomem chropawym, jakby rozpadającym się. Z rozpadliny wyłania się świat po emocjonalnej katastrofie. To nie jest baśń z happy endem.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.