„Erratum”, reż. Marek Lechki

Rafał Marszałek

Marek Lechki dotknął ważnego problemu. Idzie o uwiąd powszedniej komunikacji między rodakami. „Erratum” jest jak wołanie, stukanie, pukanie o samą możliwość rozmowy

Jeszcze 2 minuty czytania


Czysty, idealistyczny film Marka Lechkiego opiera się na paradoksie. Treścią „Erratum” jest rekonstrukcja losu pewnego bezdomnego. Bezinteresownie podejmuje się tego człowiek, któremu brak poczucia własnej tożsamości i który ową tożsamość odbudowuje, wnikając w cudze życie. Trud zostanie sowicie nagrodzony. Bezdomny Antoni po śmierci organizuje i uszlachetnia życie zadomowionemu Michałowi. Tak oto współczucie ofiarowane czyjejś anonimowej egzystencji niepostrzeżenie wraca do samego darczyńcy. Okazuje się, że istnieją różne miary bezdomności.

W „Erratum” od razu uderza sposób filmowania i kadrowania. Plan bliski nie przybliża, ale odwrotnie –jakby oddala fotografowany obiekt.Natura obiektu wymyka się samej nazwie. To najczęściej drobiny, ułamki zamiast całości. Zbliżamy się do fragmentu czyjejś twarzy, do zarysu podbródka, do oczu i uciekającego gdzieś na boki wzroku, do rąk ułożonych nad głową, do głowy, która z trudem znajduje miejsce w lewym rogu kadru, jakby wstydziła się własnej w nim obecności. Zakłopotana powierzoną jej misją jest również kamera PrzemysławaKamińskiego. Podgląda ojca niepewnym synowskim spojrzeniem, za oparciem krzesła znajduje ledwie rys profilu znieruchomiałego, milczącego człowieka, dalej już nie śmie się posunąć bez zgody tamtego. Ta obrazowa konstrukcja ujmuje delikatnością, lecz ma też dno ukryte, coraz bardziej niepokojące. Fragmentaryczny obraz okazuje się figurą zatomizowanego świata.

Można się domyślać, że wiąże się to z odcięciem pępowiny przez bohatera. Struktura matecznika została rozbita przez ruch odśrodkowy, a maskuje ją jeszcze tradycja. Tymczasem mit macierzystego, bezpiecznego miejsca odchodzi w przeszłość. Położony na peryferiach miasta czyjś sielski domek z ogródkiem marnieje, rozpada się, zarasta liszajem i chwastem; opuszczony przez Walczaka – jutro bezdomnego – przygarnie dopiero innych bezdomnych. „Erratum” niszczy mitologię tego miejsca, zwłaszcza że i nieopodal, w kamienicy Boguszów, trudno już odnaleźć ślady rodzinnego szczęścia, czy tym bardziej obietnice młodości. Młodzi stąd uciekają, najczęściej do stolicy. Nowe środowisko ich zmienia. A czy koniecznie wykorzenia i upodabnia do bohatera „Erratum”? Wiedzą coś o tym autorzy filmu – Lechki (mieszkaniec Wołowa), Kotys (urodzony na wsi pod Kielcami), Kot (legniczanin, od dawna już przesycony metropolitalnymi słodkościami). Każdy z nich ma własne doświadczenia. Tak jak pochodzący ze szczecińskiego Golęcina teatralny guru Krzysztof Warlikowski, który mógłby być pierwowzorem bohatera „Erratum”: oddnia wyjazdu ze Szczecina też zawitał do rodzinnego miasta zaledwie kilka razy, a jak sam wyznaje, nazwa rodzinnej robotniczej dzielnicy z trudem przechodzi mu przez gardło.

„Erratum”, reż. Marek Lechki.
Polska 2010, Na DVD od 19 października 2011
„Erratum
” uchyla się odszerszej analizy tego zjawiska. O zerwaniu więzi między miejscami i ludźmi mówi się tutaj w psychologicznych, a nie społecznych kategoriach. Skądinąd nie zawsze to wystarcza, mimo że Marek Lechki jest wyjątkowo wrażliwym obserwatorem. Scenariusz nie dorównuje świetnej reżyserskiej robocie ani rewelacyjnemu aktorstwu (od kreacji Kota, Kotysa i Michałowskiego, barwnych ról Michałowskiego, Rogalskiego i Pomykały, po drugi plan, w którym brylują naturszczycy). Artystyczną rangę „Erratum” bardziej budują te pierwiastki, niż sam sposób ujęcia problematyki. Spotkanie bohatera z przyjacielem młodości, które odsyła do tylu podobnych pamiętnych konfrontacji filmowych – do „Pięknego Serge’a”, „Intymnego oświetlenia”, „Struktury kryształu” – nie ma takich konsekwencji jak tamte. Niczego nie otwiera, ani nie zawęźla. Pożar, na oczach przyjaciół trawiący ich wieżę wspomnień, jest właściwie tylko ozdobnikiem. Obaj seniorzy, Bogusz i Walczak, umierają za życia, ponoć z samotności, ale skąd to osamotnienie w małej, dobrosąsiedzkiej (Nawrocki) społeczności? Ich synów łączy ten sam zapiekły żal do starych. Czyżby taka podwójna zbieżność miała jedynie służyć efektowi symetrii? Tomasz Kot w swojej życiowej roli dostał nieproste zadanie uwiarygodnienia postaci. Michał, jak na porządnego człowieka przystało, poszukiwacz śladów po ofierze wypadku i czuły opiekun bezpańskiego psa, od początku obnosi się z wycofanym, naburmuszonym obliczem. Właściwie dlaczego? Smuteczki znudzonego biuralisty trudno nam przyswoić, skoro jest onszczęśliwym mężem i ojcem. Tu nasuwałby się raczej ironiczny dystans, który reżyser gdzie indziej objawia. „Dziwny z pana człowiek” – powiada do Kota Janusz Michałowski, sam ekscentryczny i do cna zhumanizowany komendant komisariatu, całkiem niepodobny do Porfirego Pietrowicza.

 

Twórca „Erratum” dotknął tymczasem innego ważnego problemu. Idzie o uwiąd powszedniej komunikacji między rodakami. Oznaki są prozaiczne, w każdym razie odległe od egzystencjalnej bergmanowskiej dusznicy. Lechki na serio zajął się tym, co na co dzień uchodzi za przejaw męskiego szpanu. Wdarł się tam, gdzie herosi telewizyjnych piwnych reklam, niczym Indianie z książek dla dzieci, częstują się monosylabami przy ognisku, polscy młodziankowie brną przez życie zaopatrzeni w jeden tylko pięcioliterowy wyraz, a ojcowie rodzin mylą dom z koszarami. Model konwersacyjny – „Co u ciebie słychać?” / „Nic” – pojawia się w filmie Lechkiego kilkakrotnie jako memento. Już nie tylko uprzejme, choć obojętne zdania z angielskich i francuskich rozmówek wydają się przedmiotem zazdrości, ale sztampowa odpowiedź rosyjska „wsio normalno” ujawnia swoją przewagę, bo przynajmniej nie blokuje rozmowy. Sztuczność tę dobrze wyczuwa Zbyszek, gdy powiadamia przyjaciela, że dziecko mu się  n a p r z y k ł a d  urodziło. Jednak udaje mu się otworzyć Michała dopiero którejś nocy, gdy ten – ciągle uginając się pod ciężarem nienazwanych uczuć – zapuka do drzwi jak milczący dziad proszalny. Kto wie, czy nasz bohater nie odziedziczył milczenia po nieprzystępnym ojcu, i czy w przyszłości, zupełnie bezradny, nie poszuka wsparcia w cudzym, konwencjonalnym tekście. Z myślą o takich jak on pojawiły się już przecież w masowym nakładzie, gotowe na każdą okazję pocztówki, owe protezy naturalnych uczuć. Przekazane w podobnej konwencji „pozdrowienia dla Krzysia” (Krzyś to Michała syn jedyny) nie wróżą nic dobrego.

Czarna dziura językowa nie sprowadza się do ubóstwa słownika. „Erratum” jest jak wołanie, stukanie, pukanie o samą możliwość rozmowy. O nic więcej ani syn ojca, ani Zbyszek Michała nie proszą. Niczego innego nie oczekuje chyba od bohatera jego żona. Pozazdawkowym pytaniem o szkołęi podarunkiem zpodróży, synek spodziewałby się jakiegoś ojcowskiego gestu. Jeśli nie stać nań człowieka tak dobrego jak Michał, cóż wymagać od innych. Nie tylko słów tu brakuje, ale najprostszej mowy ciała. Miłosna rozmowa może obyć się przecież bez gadania. Trzeba naprawdę niewiele. Oto w najważniejszej godzinie ich wspólnego życia syn i ojciec uczą się alfabetu Morse’a. Ściana, jak w więziennych murach, stanie się dla nich dobrym przewodnikiem ciepła.

Lechki twórczo spenetrował obszar uczuć nieczęsto i niechętnie u nas odwiedzany. Dość przypomnieć charakterystyczne skrępowanie towarzyszące kiedyś rekonesansom Stanisława Różewicza, po latach równie nobliwe, ale jednak wyosobnienie Kędzierzawskiej, czy niedawne zdziwienie, że Andrzej Barański porwał się na „Parę osób, mały czas”. Ostatnio trakt jakby się przetarł, dzięki takim autorom jak uznany już Jakimowski i pozostający jeszcze w cieniu Rosa. Film Lechkiego, o czym można się naocznie przekonać, ma swoją rówieśniczą publiczność. Widownia ogląda „Erratum” w skupieniu, czyniąc zadość intencji autora. Wymagający jako opowiadacz subtelnie tkanej historii, wystrzega się on przecież moralizatorstwa.

W ogóle rzecz sprowadza się do kilku zasad znanych już mistrzowi Mikołajowi z Nagłowicoraz doparu całkiem praktycznych porad. Pamiętaj, że są rzeczy dobre, co się złymi zdadzą. Czcij ojca swego, boś sam od niego niewiele lepszy. Nie będziesz miał szefów cudzych ponad twoją rodzinę, kochającą i kochaną. Dbaj o przyjacioły swoje. Spiesz się powoli, bo nie wiesz, co cię czeka za zakrętem drogi. Komórkę, ten gadżet bałamutny, odklej wreszcie kiedyś od ucha, odłącz od skołatanego mózgu. I bodaj najważniejsze: gdy w czasie jazdy nocą oślepiają cię światła, zmruż oczy. Dopiero wtedy dostrzeżesz człowieka na poboczu drogi.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.