FORMY CHOPINA DLA JASIA:
Mazurek (2)
– Wspomniałeś już, Jasiu, o „nastrojach”… Mieliśmy, jak pamiętam, wrócić do tego tematu. W związku z muzyką romantyczną pojawia się on nieuchronnie, oczywiście kiedy mowa o Chopinie również, ale… Właśnie jest i ale.
Słowo „nastrój” odnosi się do różnorodnych, zmiennych i ulotnych, stanów psychicznych, możemy je łatwo spostrzec w liryce muzycznej XIX wieku, ale zarazem odnosimy wrażenie, iż dla wielkiej sztuki ta kategoria może się okazać zbyt wąska, a może też zbyt powierzchowna.
Tymczasem muzyka zna stany nie tak labilne, ugruntowane w warstwie głębszej, niezależne od naszej woli jak tamte, a jeszcze niepokojące nas swą tajemniczością i niezrozumiałością. One już nie są „lokalne”, nie są jakąś dość oczywistą reakcją na coś, co się wydarzyło, więc i nie można do woli wpadaćw taki nastrój lub odwrotnie, podjąć zamiaru wyzbycia się go natychmiast.
Nie rządzimy nim, to on rządzi nami. Dlatego muzykę nazywamy poważną. I właśnie w związku z tym fenomenem filozofowie przeczuwają u człowieka jego związek z kosmosem. Język niemiecki nazywa takie zjawisko „Stimmung”, które po polsku mogłoby zostać nazwane „nastrojeniem” duszy. Czuję, że mazurki Chopina mają taki stały, zasadniczy i wspólny fundament, choć kiedy są ze sobą porównywane, wydają się bardzo różne.
– Zatem Stimmung i ten zwykły nastrój to dwa odmienne stany, ale muzyka zna je przecież oba.
– Tak, nastrój zmienny, nastrojenie stałe, to znaczy na dłuższy i nieokreślony czas.
– Walc wiedeński ma więc całkiem odmienną Stimmung.
– Trafiłeś. Jakże słynną i właściwie nie do podrobienia; to się poza wiedeńczykami nie może udać nikomu, a dlaczego – nie wiadomo, mimo iż walc jest tańcem powszechnie uprawianym.
– Czy aby z mazurkami Chopina nie było podobnie?
– Wyobraźmy je sobie jako jakąś zaczarowaną wyspę muzyczną. Nie było jej, wyimaginował ją sobie, żył na niej, z nią, chyba też dzięki niej. U Fryderyka Schillera jest taka piękna fraza: „jak długo kochali, żyli”. Wszyscy inni żyjący wówczas kompozytorzy czuli, że ta wyspa jest im niedostępna. Później było wiele prób, a najlepiej rzecz udała się Karolowi Szymanowskiemu. Do dzisiaj zresztą trwa dyskusja, może nawet połączona z oczekiwaniem, czy Japończyk jest w stanie napisać „prawdziwego” mazurka, a nawet go zagrać…
– Cóż znowu!
– Zresztą, czy ja wiem? Ale Polak czuje, co to jest ten słynny„żal chopinowski”. Ale już do rumuńskiego dor nie ma dostępu.
– Dziwy folkloru?
– Może nie tylko folkloru. Ten „smutek” rumuński jest osobliwy. A warto jeszcze pamiętać o ich poecie Lucianie Blaga i jego „przestrzeni miorytycznej”, i o dor przezeń opiewanym.
– Jakiej przestrzeni?
– Miorica to słynna ballada ludowa, która owładnęła powszechną rumuńską świadomością artystyczną. Ciekawe, że w XX wieku nie tylko George Enescu, ale całej muzyce rumuńskiej przypisano to fundamentalne „nastrojenie” na dor.
– Ale muzyki Enescu nie można raczej u nas usłyszeć.
– Że też zawsze musisz coś powiedzieć nie na temat…
– Przepraszam, wydawało mi się, że właśnie na temat. Ale czy powiedziałem nieprawdę?
– Wróćmy do Polski. Najlepiej o „przestrzeni mazurkowej” umiałby powiedzieć Karol Szymanowski, bo sam napisał wspaniałe mazurki i przedłużył nimi tradycję Chopina.
– I przedłużył „żal”?
– Ani trochę. Masz nieco racji, że to słowo jest trochę zdyskredytowane, ale zawsze lepsze od „rozdzierającego bólu”, jak to nazwała George Sand. Inna zresztą była to epoka i innymi słowami opisywano jej treści. Następnym razem pokażę ci taką próbkę z 1845 roku.
Wracając jednak do Szymanowskiego… Przedłużył inwencyjność, jaką dysponuje teraz artysta Nowej Muzyki, wynalazł nową wrażliwość artystyczną na tak znanym terenie, jakim jest w Polsce mazurek. A dlategowłaśnie, że była ona nowa, pozwoliła nam lepiej zrozumieć charakter dawniejszej muzyki Chopina.
– Jedna muzyka nie konkuruje z inną, tylko jej służy?
– Twoje zdziwienie bierze się z sytuacji rynkowej. Ale w dobrej sztuce nie mamy sprzedaży towarów. Porównanie służylepszemu uchwyceniu istotyi tylko słabeusze się go boją. Metoda porównawcza to wysokoprocentowy nektar metodologów.
Ale zmieńmy temat. Z omawianych przez nas kategorii muzyki romantycznej weźmy kolejną, siódmą. Wygląda ta klasyfikacja na pedantyczną, ale jest właśnie odwrotnie. Kto w słuchaniu muzyki nie umie jej doświadczyć, nie umie w ogóle słuchać muzyki.
Już mówiliśmy poprzednio, że „ruch muzyczny” jest w różnych epokach różny – to bardziej stały, to bardziej zmienny, z silnymi akcentami lub bez takich przeciwstawień, „motoryczny” (jak w baroku) lub z zaburzeniami stałości i równowagi (jak często w romantyzmie). I tak dalej.
Nasza siódma kategoria to tak zwana „strefa dojścia” czyli sposób kończenia frazy czy jakiejś innej całości. W klasycznym okresie (jak u Haydna czy Mozarta) „dojścia” są jasne, częste, silne, punkty kadencyjne zostają szczególnie wyróżnione; w romantyzmie kadencje są mniej jasne, „dojścia” zaś często mniej oczywiste, zatarte. Świat ostro dotąd zarysowany staje się miękki, bardziej tajemniczy, wieloznaczny.
– Romantyczny.
– Taki, jaki jest, widziany nie z zewnątrz, ale od wewnątrz.
– Odkryli wnętrze? Tego już w dyskotece im nie powiem.
– Dopóki nie spojrzysz sam w siebie, nie ma sprawy. To znaczy: sprawy nie ma z tobą. Przy niezapisanej jeszcze mapie drogowej muzyki, drogi prowadzące do świata realnego, zewnętrznego, zostają jakby niewyznaczone, a niektórzy powiadają, że ich w ogóle nie ma; te zaś, które prowadzą w głąb, zawsze się zarysowują, tyle że zen mówi, iż żeby dojść do celu, trzeba ruszyć w drogę.
Słuchając dobrej muzyki, mówią, trzeba ją kontemplować, inaczej tak naprawdę jej się nie usłyszy. W dyskotece myślisz sobie o czymś innym, o mazurku Chopina – jak wiesz – wcale. Ale gdyby ci się wydarzyła katastrofa morska i bezludna wyspa, weź tam z sobą wszystkie mazurki Chopina. Dla nostalgii to dobra, romantyczna lektura. Chopin to wiedział.