BŁĄD: Projektowanie (z) błędem
fot. Agata Nowotny

BŁĄD: Projektowanie (z) błędem

Agata Nowotny

Przyzwyczailiśmy się myśleć o błędzie jako o czymś negatywnym. Tymczasem błąd można wykorzystać konstruktywnie – do budowy i tworzenia. Glitch art wykorzystuje momenty niedoskonałości, błędów – chwile kiedy rozpada się oczywistość narzędzia

Jeszcze 3 minuty czytania

Ważnym kryterium projektowania jest precyzja. Oznacza to planowanie rozwiązań (niezależnie od tego, czy są nimi stabilne krzesła, nietrzaskające drzwi czy systemy operacyjne komputerów) tak, by działały zgodnie z założeniami. Czasem rzeczywistość wymyka się jednak zamiarom, a nasze działania wobec niej jesteśmy skłonni uznać za niewłaściwe – błędne.


Umiejętność opanowania materiału pozwala na kształtowanie go tak, by poddał się woli twórcy, co staje się wyznacznikiem stopnia kompetencji zawodowych rzemieślnika lub projektanta. Błąd temu zagraża, bo wprowadza do pracy nieprzewidywalne. Podobnie jest w innych dziedzinach, w których działania podlegają projektowaniu. Pamiętam, że zaczynając pracę badaczki społecznej często zadawałam sobie pytanie: „A co, jeśli to badanie nie wyjdzie?“. Jak poradzić sobie z błędem? Polski system edukacji tego nie uczy, rzadko – środowisko pracy. Ktoś doświadczony w końcu mi powiedział, że w badaniach jakościowych są różne rodzaju błędów – mogą to być błędy metodologiczne, wtedy warto szkolić warsztat i uczyć się elastycznego reagowania na porażki. Ale badania społeczne to przede wszystkim praca z ludźmi, którzy bywają nieprzewidywalni. Jeśli pytamy ich o coś, o czym nie potrafią nam powiedzieć, niekoniecznie jest to błąd scenariusza, może to być także ważna informacja dotycząca horyzontu wiedzy badanych. Dlatego nawet jeśli coś nie wychodzi, traktujemy to jako wynik i poddajemy interpretacji.

rys. surdabsPodobnie jak badacze pracują z „materiałem ludzkim“, projektanci i rzemieślnicy pracują z materią innego typu. Niezależnie od tego, czy jest to glina, drewno czy blacha, praca na płaszczyźnie czy w przestrzeni – narażeni są na błędy różnego rodzaju. Na co dzień muszą radzić sobie z nieprzewidywalnością materiału, ale wiedzą, że nie musi to oznaczać destrukcji.

Przyzwyczailiśmy się myśleć o błędzie jako o czymś negatywnym. Błąd to rodzaj nieprawidłowości, niepowodzenia, to coś, co wypacza plan i grozi projektowi. Tymczasem jest nie tylko niezbędnym elementem procesu dochodzenia do rozwiązań (co obrazuje przysłowie, że człowiek uczy się na błędach), ale przede wszystkim może stać się integralnym elementem danej realizacji. Błąd można wykorzystać konstruktywnie – do budowy i tworzenia.

Estetyka błędu

Różnego rodzaju błędy można wykorzystać jako efekty estetyczne. Wielu przykładów dostarcza fotografia. Przeterminowane klisze do polaroidów dają zaskakujące efekty. Robiąc zdjęcie – nigdy nie można być pewnym czy i jak wyjdzie. Takim niezaplanowanym efektem technicznego błędu jest wiszący u mnie na ścianie tryptyk, składający się z polaroidów, które nie wyszły. Dwa z nich są całkowicie monochromatyczne, a na trzecim dodatkowo rozpływa się malowniczo jasna plama. Niektórzy mówią, że w kształcie tiary. Inni widzą w niej jezioro. A dla mnie te trzy obrazki pełną podwójną funkcję – estetyczną i sentymentalną (jak tradycyjna fotografia). Pamiętam dokładnie, gdzie i kiedy były zrobione i jaką sytuację miały utrwalać.

rys. surdabsPrzypadkowe efekty są przede wszystkim znakiem rozpoznawczym lomografii. W przeciwieństwie do profesjonalnej fotografii, gdzie liczy się umiejętność osiągnięcia zamierzonego efektu, lomografia jest niedoskonała. Początki lomografii to robienie zdjęć starymi aparatami, przez co uzyskiwano zaskakujące efekty prześwietleń, dziwnych kolorów i przesunięć w kadrze. Fotograf zastanawia się nad przesłonami, czułością kliszy, długością czasu naświetlania itp., szacując jaki efekt zdjęcia pozwoli mu to osiągnąć. Lomograf robi zdjęcia na ślepo – nigdy nie wie, jak wyjdą. Cała zabawa polega właśnie w tym, żeby poddać się medium i dać się zaskoczyć.

Elektroniczny poślizg

To wszystko jednak jest niczym wobec sztuki opartej wyłącznie na błędach (glitch art). Glitch to w języku elektroniki krótkotrwały błąd systemu. Pochodzi z niemieckiego, oznacza poślizg i pomyłkę zarazem. Drobne błędy dają różnego rodzaju efekty – zaburzenia obrazu albo dźwięku. Dlatego glitch odnosić się może zarówno do sztuki wizualnej, jak i gatunku muzyki elektronicznej. Komuś, kto nie wie jak wygląda taki błąd, najlepiej wytłumaczyć, że jest to zdeformowany obraz, rozpadający się na tysiące jakby źle złożonych elementów, które przestają pełnić funkcję przedstawiania, sprawiają, że obraz traci czytelność, jest rozedrgany. Kontrastowe często zestawienia rozjeżdżających się pikseli dają wrażenie ruchu. Niemal słychać ich drżenie. Podobieństwo do muzyki, komponowanej ze zgrzytów, trzasków, zapętleń spowodowanych złym odtworzeniem ścieżki dźwiękowej jest oczywiste i dla kogoś obdarzonego choć odrobiną synestetycznej wrażliwości natychmiast zauważalne.

rys. surdabsCo ciekawe, glitch art powstała na skraju technologii – jest z nią nieodłącznie związana, a jednocześnie wypacza jej istotę. Technologia jest narzędziem postępu; dąży do perfekcji, opiera się na jasnym, uporządkowanym i logicznym systemie. Nic nie jest w niej przypadkowe, wszystko – przewidziane, zaplanowane, skalkulowane. Jej kryteria to funkcjonalność i dobre działanie. Glitch art to dokładna odwrotność tego paradygmatu – wykorzystuje momenty niedoskonałości, błędów – chwile kiedy rozpada się oczywistość narzędzia. W codziennym życiu takie efekty budzą lęk. Zgrzyty i trzaski zacinającego się dźwięku albo rozmazany obraz zdjęcia czy obrazka ładowanego z Internetu irytują i niecierpliwą użytkowników nastawionych na funkcjonalność.

Dostrzeżenie specyficznej estetyki usterek i uczynienie z nich sztuki wymaga dystansu do rzeczywistości. Nie świadczy jedynie o zmyśle estetycznym, ale jest postawą wręcz etyczną. Oznacza poluzowanie kontroli, odpuszczenie rzeczywistości i pokorę, która pozwala się poddać medium.

... wgnieceń nie projektuję

Łatwo zrozumieć, że taką postawę reprezentują artyści, zdecydowanie trudniej przenieść ją na projektowanie technologii, mebli czy pewne rodzaje rzemiosła. Wydaje się, że w tych dziedzinach precyzja i dobre szacowanie końcowych efektów stoją w sprzeczności z przyzwoleniem na błąd. Na wystawie „Amazing Life” w ramach Łódź Design Festival 2010 w jednym narożniku ogromnej pofabrycznej hali, w której prezentowano eksponaty pochodzące z pracowni Oskara Zięty, leżały w nieporządku trudno od siebie odróżnialne nieudane wyroby. Stołki, których nogi pozaginały się w złych miejscach, zdeformowane elementy. Błędy produkcji. Ich wystawienie i pokazanie było ważnym gestem. Pozwalało zrozumieć przyświecającą projektantowi ideę, wedle której błąd jest nie tylko marginesem działania projektowego, ale jego istotą, na której można się oprzeć i z którą trzeba się układać.

rys. surdabsDmuchane blaszane stołki Oskara Zięty stały się już jego znakiem rozpoznawczym. Z daleka wszystkie wyglądają podobnie. Gdy popatrzymy na nie z bliska lub – jeszcze lepiej – jeśli będziemy siadać kolejno na różnych egzemplarzach, zauważymy i poczujemy, że każdy jest nieco inny. Różnią się detalami – głębszymi lub płytszymi zagięciami blachy, z której są wykonane, nieco inaczej ukształtowaną linią konturu. Mimo że powstają w procesie mechanicznym, w liczbie hurtowej. Te różnice zawdzięczają technologii FIDU, czyli dmuchanej blachy. W skrócie polega ona na tym, że wycina się dwie blachy o identycznych konturach, spawa na brzegach i pompuje pod ciśnieniem. Z czegoś płaskiego, dwuwymiarowego zamieniają się w obiekt trójwymiarowy. Ich formę przestrzenną determinują pierwotne kontury. Kąt załamania zależy od głębokości wcięcia w obrysie. Dlatego tak łatwo o błąd. Milimetrowe różnice decydują o stabilności całości.

Taki materiał i taka technologia wymaga specyficznego podejścia: „Staramy się pracować bottom-up. Poznajemy materiał i technologię obróbki tego materiału. Ja nie projektuję tych małych wgnieceń, tych zagięć. To materiał pokazuje swoją prawdziwą twarz. To jest bardzo ciekawe – rozmawiamy o procesie, który jest w stu procentach skomputeryzowany, a końcowy efekt jest unikalny (por. Blow and Roll)”. Czy jest to sposób pracy artysty, rzemieślnika, projektanta czy architekta? Zięta sam przyznaje, że nie wie i że ma problem z przypisaniem się wyłącznie do jednej dziedziny. Dlatego woli nazywać to, co robi, projektowaniem procesu, wpisując się tym samym we współcześnie (szeroko) rozumiany dizajn.

To kontekst dizajnu pozwala mu na eksperymenty i testy oraz na pracę z błędami. Zięta pokazuje nie tylko ostateczne wykonanie, nie tylko efekt opatentowanej technologii, ale także sam proces, którego finał zawsze jest niewiadomy. Z technologii uczynił niemal sztukę. Jego wystawy albo prezentują nieudane wykonania, albo polegają na happeningach odsłaniających kulisy pracy – na oczach widzów blaszane elementy są dmuchane i rozwijają się w trójwymiarowe formy. Sam przyznaje, że: „niektórym się to podoba, innym nie. Inżynierowie dążą do precyzji, artystom podobają się bardziej powyginane kształty”. Napięcie między czystą od błędów i precyzyjną technologią, a nieprzewidywalnością, która żyje własnym życiem, raz jeszcze się ujawnia.

Potencjał błędu

Takie napięcie jest z resztą udziałem nie tylko artystów, projektantów, rzemieślników, architektów i innego rodzaju inżynierów, ale wszystkich, których działania podlegają projektowaniu. Współcześnie jest to coraz szersza grupa osób. Na zasadach projektów działają już nie tylko pracownie dizajnerskie i studia graficzne, ale także badacze rynku, badacze społeczni, organizacje pozarządowe, instytucje naukowe i administracja państwowa.

fot. Agata NowotnyJeden z zeszłorocznych numerów prestiżowego magazynu „Harvard Buisness Review” poświęcony jest w całości porażkom i błędom. Nowe filozofie działania przewartościowują te oparte na zdroworozsądkowym przekonaniu, że błąd w strategii prowadzi do porażki, pokazując potencjały niepowodzeń.

Niedawno otwarcie mówiła o tym także socjolożka Joanna Erbel, opowiadając o realizacji międzynarodowego projektu miejskiego KNOT. Erbel wskazywała szereg niepowodzeń, błędów i spięć, które prowadziły do nieuchronnej porażki dużego przedsięwzięcia. Opowiedziała też, jak zespół, który przy nim pracował, kolejno radził sobie z dysfunkcjami. Jej opowieść jest gestem porównywalnym z tym, którego dokonał Zięta, wystawiając zepsute realizacje na wystawie.

Konstatacja, że błąd jest potrzebny, nieodzowny i że ma potencjał konstruktywny, bo pozwala nam się uczyć i ulepszać nasze projekty i rozwiązania, jest banałem, na którym nie należy poprzestać. Prawdziwie ciekawe jest pytanie o to, w którym momencie błąd przestaje być błędem, a wchodzi w planowany proces pracy, jako bezpieczny margines – i staje się innowacją. Czy coś, co było przypadkowym błędem, nieplanowaną reakcją materii, może z powodzeniem zostać skolonizowane technicznym planem, wejść w proces technologiczny? Czy wtedy nadal możemy mówić o błędzie?



korzystałam z:
„The Aesthetic of Failure”, Kim Cascone, dostęp: http://www.mediamatic.net/page/5901 (06.05.2011)
„Harvard Busines Review”. On Failure. September 2010
„Siła porażki. Rozmowa Bogny Świątkowskiej z Joanną Erbel”, Notes na 6 Tygodni #64
„Glitch. Designing imperfection” (2009) Iman Moradi, Ant Scott, Joe Gilmore & Christopher Murphy
http://www.lomography.org
„Błąd ma znaczenie. Notes na 6 Tygodni #42”
„Blow and Roll”, http://vimeo.com/15731169 (dostęp 04.05.2011)

przykłady glitch art:
http://www.sodeoka.com/
http://recyclism.com/