Inna pozytywność

Rozmowa z Maciem Morettim

Różne elementy, często też poczucie żenady, albo radości, składają się na wypełnioną bańkę, którą trzymam w ręce. I to jest to, na co chcę patrzeć

Jeszcze 6 minut czytania

Inna pozytywność. Rozmowa z Maciem i jego duchami
(rzecz na wiele osób w dwu postaciach)

Osoby:
Macio Moretti (M) – Maciej Moruś
Joanna Halszka S. (A) – pytająca
Duchy ( ) – John Lenon, J. Domagalik, mama, tata, Kasia Cerekwicka, Mitch, johnbonjovi, Shostakovich*

(*niewłaściwe skreślić, właściwe dopisać, lista powinna być nieskończenie długa)

(zdania wypowiadane szybko, może nerwowo, przeplatane wyrazami „wiesz” i „nie?”; liczne cmoknięcia)

Prolog

M: Czy już zaczynasz to?
A: No... mogę zacząć...
M: To brzdęk.
(brzdęk; odgłosy siorbania)

M: No i właśnie nie umiem mówić, jak nie jestem pytany. To jest najgorsze, że jak padają pytania, to od razu mi się uruchamia. Maszynka. Ale ja w ogóle nie lubię, nie jestem typem analitycznym. Nie próbuję rozkładać rzeczy na części pierwsze, taka jest specyfika tego, co robię. Plus mi się nie chce po prostu. Nigdy nie byłem analitycznym mózgiem. Mój tata jest informatykiem, a mama wręcz przeciwnie. Więc raczej mam połączenie... Pity wypełnia mi tata, bo ja po prostu nie ogarniam...
A: Mi mama...
M: (ś)
A: ...bo nie ogarniam.
M: No, dokładnie.
A, M: (ś)
A: Ale jesteśmy już duzi?
M: No tak, ale... wiesz… wszystkiego nie można mieć.
A: Oczywiście.
M: Można chcieć spróbować, ale mi się nie chce, no.

Macio Moretti / fot. Tomasz Dubiel

Część pierwsza: Jestem Maciuś

A: To może opowiedz o sobie.
M: O sobie? Jestem Maciuś... Mam 35 lat. Mieszkam w Warszawie. Się wychowałem w Warszawie też... Nie wiem, co mam powiedzieć... Mam dużo fajnych kolegów. I koleżanek.
A: Historię masz jakąś? Swoją?
M: Normalną.Chodziłem do podstawówki, potem do liceum. Potem mnie wyrzucili z liceum, potem skończyłem je zaocznie (cmok). Nie poszedłem nigdy na studia. Od 20 lat w sumie gram koncerty.
A: Dlaczego?
M: (śmiech) Nie wiem, zawsze chciałem grać koncerty. Zawsze bawiłem się w Beatlesów... Słuchałem Beatlesów, potem metalu – to już jak byłem starszy. Ale od kiedy pamiętam, zawsze chciałem grać muzykę, być muzykiem, i wiesz... czerpałem wielką przyjemność z udawania że gram na rakietce. Do tenisa, czy do badmintona.
M
: Wygląda na to, że wyskoczyłem w ten świat z małym programem zainstalowanym w mózgu i ten program realizuję.
A: Myślisz o tym, dlaczego właśnie taki program?
M: Nie. Faktem jest, że moi rodzice są muzykalni. Moja mama śpiewała w jakichś zespołach za młodu. Grała na pianinie... Mój tata, z tego, co wiem, próbował grać na perkusji. Oboje mają słuch, lubią muzykę i tak dalej. Wiec to jest na pewno jeden z elementów. Ale tak naprawdę ciężko mi powiedzieć. Zawsze chciałem to robić. Jak miałem parę lat, moi rodzice się rozeszli, więc tym bardziej muzyka stała się takim, wiesz, moim światem. Bezpiecznym i fajnym. I pewnie jest to pomieszanie tych elementów. W ogóle jest tak, że muzyka zawsze towarzyszyła mi w życiu, nadal towarzyszy i to jest dla mnie równie istotny element jak wdychane powietrze. I cały czas myślę o muzyce, i słucham muzyki, i tak dalej, i tak dalej. To się dzieje dlatego – w przypadku parolatka – że się chce w jakiś sposób odnaleźć swoje miejsce w świecie, który się rozsypuje. Potem żeby zaimponować kolegom i koleżankom pewnie, przy okazji...

A: Jak to się rozsypuje?
M: No wiesz, po prostu Twoi starzy się rozchodzą, a Ty nie wiesz, co się dzieje. Nie wiem, czy właśnie dlatego muzyka, ale parokrotnie sobie o tym myślałem, że gdyby wiesz... Gdyby nie „Eight days a week” Beatlesów, pewnie byłbym bardziej okaleczonym dzieckiem (ś)... A tak to mogłem sobie słuchać Beatlesów i było ekstra.
A: Terapeutycznie?
M: Terapeutycznie, no... Tak myślę. W ogóle moje dzieciństwo było dość dziwaczne. Na początku, przez pierwsze cztery lata, mieszkałem w Słupii Wielkiej, wśród naukowców i różnej maści specjalistów, którzy wiedzą więcej niż przeciętni ludzie. I są mniej więcej w równym wieku, razem imprezują... Więc wychowywałem się w takiej mini utopii... Osiedle mieszkaniowe, gdzie wszystko jest. Przedszkole, szkoła, basen, stołówka, na którą się chodzi codziennie na obiad. Jest hotel, jak goście przyjadą. Jest sklep od razu. Po prostu wiesz, takie miejsce. I nagle przenosisz się w świat, w którym wszystko się nie zgadza. Twoi rodzice ze sobą nie rozmawiają. Nie wiesz czemu, nie dają sobie z tym rady... No i tak dalej, no... (pukanie w szklankę) No. Tak to wygląda.
Muzyka bardzo mi pomogła. W temacie w ogóle utrzymania się na powierzchni, a już nie mówię, o takim... o jakimś resecie i myśleniu na nowo. O życiu. Raczej w takim sensie, że... Wiem, co chcę robić. Bez względu na wszystko, zawsze będę iść tą drogą.
(cisza...)
A: Hmm.
(cisza, tykanie zegara)
M: Ogólnie, wiesz, bycie małolatem to jest śmieszny temat. To oczywiście zależy od małolata, ale ja byłem takim klasycznym… może nie rozrabiaką, ale dzieciakiem, z którym zawsze będzie jakiś kłopot. Dość ostre skłonności przywódcze, niekontrolowane (ś). A z drugiej strony, to tak nie do końca chciałem być tym przywódcą... Strasznie dużo dziwnych, strasznych rzeczy mi się jako małolatowi wydarzyło. Strasznych może nie w sensie apokaliptycznym, ale takich, że do tej pory myślę sobie o tym i potem... jestem załamany, że coś takiego się działo.

1014

Część druga: Lubienie

A: Masz takie zapędy, żeby chodzić do filharmonii?
M
: Nie no, czasem chodzę do filharmonii. Mnie interesuje każda muzyka, nie mam czegoś takiego, że pewnego gatunku muzyki nie słucham. Tylko pewnego typu muzyki mogę nie słuchać, pewnego podejścia.
A
: No właśnie, interesuje mnie to podejście...
M: Dla mnie to jest podobny temat do tego, czy lubię jeść jabłka, czy nie lubię jeść jabłek, czy jest jakiś określony smak. Oczywiście, to bardziej skomplikowane i głębsze, ale gdzieś tam podobnie to działa. Są pewne konstrukcje logiczne, które mnie interesują, a są takie, które na mnie nie działają.
A: To jakie działają, jakie nie działają?
M: Nie zastanawiałem się nad tym nigdy (ś). Zawsze podchodzę do tego intuicyjnie. Za każdym razem, kiedy jestem w filharmonii (wszystko jedno, czy jest to kiepski utwór, czy ciekawy, dobry, pochłaniający), to zawsze siedzę i wchłaniam to, co się dzieje. Wchłaniam nawet samo to, że słyszę głosy, w jaki sposób to jest wszystko rozplanowane... Słucham wykonawców, którzy rzeczywiście w jakiś sposób odpowiadają mi swoim podejściem. Przekazem też na pewno.
Jest tak, że na przykład nigdy nie wszedłem głęboko w muzykę reggae, czy w te rzeczy nowe gitarowe. W ogóle taki prosty rock&roll mnie nigdy nie interesował... Nie niósł tego, co mógłbym odebrać na jakimkolwiek poziomie. Jestem w stanie zrozumieć, że innym ludziom się to podoba, że zupełnie inaczej do tego podchodzą i to jest piękne oczywiście. Widzisz, to jest tak, jakby ktoś mówił zupełnie innym językiem. Ten język jest komunikatywny, ma składnię, wszystko się zgadza, ale Ty go nie rozumiesz, bo po prostu nigdy się go nie uczyłeś.
Nie chcę się zastanawiać nad tym, dlaczego podoba mi się na przykład utwór Boredoms, który składa się z ośmiu minut noise’u i kończy minutowym przepinaniem crossfadera, albo dlaczego podoba mi się utwór Kasi Cerekwickiej.
A: Podoba Ci się?
M: Oczywiście, podoba mi się utwór Kasi Cerekwickiej. Bo jest tak, że... Różne elementy, często też poczucie żenady, albo radości, składają się na wypełnioną bańkę, którą trzymam w ręce. I to jest to, na co chcę patrzeć.

fot. Tomasz Dubiel

A: Czyli to nie jest tak, że Ci się to podoba, bo się z tego śmiejesz, tylko...
M: Nie! Kocham to! Za każdym razem jak jest coś, co w jakiś sposób trafia do mnie... Kasia Cerekwicka to jest po prostu idealny przykład, bo tam są teksty... (ś) No, wiadomo jakie są teksty. Plus jeszcze są transakcentacje cały czas. Plus produkcja jest mega..., wiesz..., „tak jak powinna brzmieć płyta RnB”. I to jest takie piękne i naiwne zarazem. I takie prawdziwe. Widać, że ludzie włożyli w to serce. Wyobrażam sobie, że pracując nad tym w studiu, rzeczywiście mieli totalną radość. Tak jak ja mam za każdym razem totalną radość, jak pracuję z moimi kumplami.
Więc to wszystko składa się na to, że jest to dla mnie piękne. I śmieszne, i wspaniałe. Mój stosunek do tego to tylko miłość. A wszystkie dodatkowe elementy, które się na tę miłość składają, to już jest gra balansu. I nie chcę za bardzo w to wnikać. Bo podskórnie czuję, że gdybym zaczął to analizować, straciłbym to.

A: Odbierasz to w oderwaniu od czyichś ewentualnych zamierzeń?
M: Tak. A być może właśnie dysonans pomiędzy tym, co wyobrażasz sobie, że ta osoba myśli, a tym, jak Ty to odbierasz, jest jednym z elementów tego, że jeszcze bardziej to lubisz. Kochasz. Za każdym razem, kiedy coś takiego robiłem/robiliśmy (nawet jeśli było to postrzegane jako parodia, czy tam pastisz, czy coś w tym stylu), to zawsze opierało się to na afirmacji danego zjawiska. Może w pokrętny sposób krytykującej albo wyśmiewającej słabe punkty... Ale tylko dlatego, że słabe punkty sprawiają, że to jest takie, jakie jest.

A: To co się musi stać, żebyś się na coś zdenerwował muzycznie? Nie reagujesz na coś? Odchodzisz? Czy bywa tak, że płaczesz z żenady?
M
: Raczej po prostu nie interesuję się tym, co mnie nie interesuje. Nie szukam czegoś złego na siłę. Wyznaję zasadę, że każdy może robić co chce. I jak ktoś robi gówno, no to to jest dla mnie gówno. Jest wielu artystów, którzy wydają miliony płyt i nie ma w tym nic dla mnie. I jest to wręcz obraźliwe dla słuchacza, ale wiesz... Mnóstwo innych ludzi uważa dokładnie odwrotnie. Ja szukam tam, gdzie wiem, że znajdę coś ciekawego. Nawet jeśli to będzie bardzo złe – ale to musi być złe w taki sposób, że... dotrze do mnie.
A: I Cię ucieszy, że jest złe...
M: Tak...

A: Ale to się jakoś przekłada na Twoje reakcje na świat w ogóle? Jak coś jest złe, to omijasz to? Przerabiasz to sobie na coś, co Cię i tak ucieszy...?
M
: Tak (ś), zawsze staram się patrzeć na dobrą stronę sytuacji. Wiadomo, że nie zawsze się da, ale generalnie staram się myśleć o życiu jako o fajnej rzeczy. O czymś jednorazowym, co nam się zdarza. I dobrze jest myśleć o tym, co można zbudować, a nie zastanawiać się nad tym, co zostało zniszczone i kontemplować wygląd tego. Złe rzeczy, które mnie nie dotyczą, a mogą mnie w sposób negatywny zainfekować, zupełnie mnie nie interesują. Potrafię być bardzo asertywny i dość szybko rozpracowywać zależności w relacjach z ludźmi. Jeśli widzę, że ktoś chce sprzedać mi jakiś swój patent, który po prostu mnie nie interesuje..., jeśli widzę, że jemu zrobi się dobrze, bo mi się zrobi źle, to włączam czerwone światło. Nie muszę schodzić, kurwa, pięć pięter niżej i się zastanawiać nad tym, że koleś mówi: „boli mnie głowa, jej”. Ja mówię: „kurwa, co Ty pierdolisz, po prostu chcesz, żeby mi się zrobiło przykro, żeby każdy Cię poklepał i żeby każdy Ci współczuł”. Nie ma tego tematu.
Wiem, że w jakiś sposób to się udało, że banda, z którą działamy... Wszyscy są nastawieni raczej pozytywnie do działania, do życia. I są wypełnieni swoimi pomysłami i świadomością, że jak czegoś nie zrobisz, to tego nie będzie. Najprościej rzecz biorąc.
Większość ludzi, z którymi się znam i z którymi pracuję, w jakiś sposób wiele tematów życiowych przerobiło. Nie zdarzają się ciśnienia egomańskie, że kurwa, że coś, wiesz. Po prostu jest relaks. I nie wiem, czy postrzegają świat jak ja, ale na pewno podobnie myślimy o tym, co jest istotne.

1015


Część trzecia:
Na piątym piętrze

A: Ale jest Ci czasem smutno i coś Cię boli, jeżeli ma boleć?
M: Nie no, wiadomo, że tak...
A: Czy to też starasz się szybko przerobić?
M: Staram się nie przerabiać, staram się te sytuacje przeżyć... Wiesz, są rzeczy, których nie przeskoczysz. Nie wiem... Śmierć bliskich, różne sytuacje personalne. Z tym się trzeba zmierzyć. Ale wydaje mi się, że bardzo wiele rzeczy naprawdę zależy od nastawienia i od tego, w jaki sposób wchodzisz w interakcję ze światem... Czy szukasz kłopotów, czy ich nie szukasz.
Mnie na przykład naprawdę mnóstwo rzeczy się zdarzyło, jak byłem młodszy, mnóstwo głupot popełniłem. Ale czegoś się nauczyłem i nie interesują mnie już więcej sytuacje, które „teoretycznie” mają jakiś potencjał, a o których wiem, że są nie dla mnie. I tyle. Staram się nie być w życiu złym i nie musieć się potem z tego powodu dołować. Myślę, że na świecie jest dość chujowo. I nie wygląda na to, żeby to się miało jakoś polepszyć. Ale jednak mamy swoje życie i... po prostu... musimy je przeżyć.
Z kolei artystycznie to w ogóle kocham porażkę. Wszelką porażkę uwielbiam wykorzystać i przeciągnąć na swoją stronę.

A: No właśnie. Mam wrażenie, że to, co robisz, jest raczej pozytywne... Raczej nie ma w tym tego, że ktoś przyjdzie i będzie przeżywał jakieś...
A, M
: Katharsis...
M: Nie, nie sądzę (ś).
A: Chociaż może właśnie katharsis ma się tu odbyć poprzez poczucie humoru...
M: Myślę, że mój komunikat jest dokładnie taki, jak Ci powiedziałem... Że generalnie nie ma co tracić życia na dołowanie się. Oczywiście, nie można powiedzieć komuś, kto ma depresję, żeby się nie dołował „ej, weź się wyluzuj”. Sytuacje są różne, wiadomo. Ale ogólnie to jest główny przekaz: masz jedno życie. Ja nie wierzę w to, że jest jeszcze więcej żyć.

fot. Tomasz Dubiel

A: A co z takimi dziełami, w które wchodzi się inaczej, które należy odbierać w sferze... powagi? Powagi nie w tym sensie, że robisz rzeczy „na poważnie”, to znaczy z sercem, tylko w sensie, że coś ma być...
M
: Głębsze?
A: No właśnie... Choć negatywność się z tym pewnie często łączy...
M: Mnie się wydaje, że rzeczy, które robię, też jest ciężko sklasyfikować jako „jaja”. Ktoś, kto mówi, że to są jaja, prawdopodobnie nie wie, co robię. Nie mam aspiracji, żeby ludziom mówić o demonach, które mnie męczą. Nie interesuje mnie to. Inni się tym zajmują. Dla mnie wszystko powstaje w naturalny sposób. Tak właśnie komunikuję się ze światem. Nie chcę udawać czegokolwiek. Nagle, wiesz, przeintelektualizowane tyrady sprzedawać ludziom. Bo to jest zupełnie nie moja bajka (ś)... To, co jest, jest właśnie dlatego, że tak jest. Nie ma w tym nic więcej, nic mniej. To, że masz negatywną energię w swojej bajce, dla mnie też jest okej. Ja nie jestem hipisem, który mówi: „aaa, w ogóle jest super!”. Chodzi mi tylko o to, żeby nie marnować swojego życia.

A: Inna pozytywność?
M
: No tak, to jest kwestia tego, że wszyscy umrzemy. Po prostu. Każdy. Że jesteśmy wszyscy straceni. Nie ma nas tak naprawdę. Po prostu mamy jakiś tam czas. Więc to jest taka pozytywność, wiesz... (ś), he, dość smutna, mogłaby być. Jesteśmy tu nie wiadomo dlaczego i nie będzie nas zaraz, więc... Nie ma się co martwić tym, co będzie, tylko trzeba się zastanawiać, co mamy tutaj...
A: I to „dla jaj” jest podszyte taką konstrukcją...
M: No, tak dokładnie jest. Z grubsza.
A: Doświadczenie.
M: No...
(cisza)
Hehe.


Część czwarta: Cała historia

M: Każdy element jest istotny. Niuanse, takie zdobienia też są ważne, bo one składają się na całą historię. Nie jest tak, że masz jeden zespół i potem on przestaje działać, idziesz do pracy, tylko wszystko ma swoją historię. Każda z tych rzeczy powstała z jakiegoś powodu i jest lepiona z konkretnych sytuacji, które na jej orbicie się wydarzyły. Każdy z tych zespołów jest osobnym bytem, małym miasteczkiem, w którym są ludzie, kolejni ludzie się pojawiają, kolejne dzieci się rodzą, bo kolejne pomysły się pojawiły, tu jest jakiś budynek... Możnaby stworzyć małą topografię każdego z tych zespołów, taką topografię znaczeń i pomysłów. To się pojawiło, to się zmutowało, bo tutaj spotkaliśmy kogoś/coś takiego. To jest więcej niż napisanie piosenki, zagranie jej, puszczenie w radiu i zrobienie zdjęcia promocyjnego. Mnie bardziej interesują te społeczności... Społeczności ludzi i duchów w pewnym sensie. Pojawiają się ludzie, którzy to tworzą, ale i jakieś wyimaginowane postaci, które opisujesz, z których zasobu języka korzystasz, które niby były, ale ich nie było i tak dalej. To jest ciekawe.

A: No właśnie, historia... Wydaje mi się, że jeśli miałbyś coś wyrażać w swoich dziełach (ś), to raczej wszystkich naraz. Raczej „postawą artystyczną”, niż pojedynczym projektem...
M
: Myślę, że tak.
A: I raczej nie mówisz czegoś wprost?
M: No wiesz, ja raczej niczego nie mówię wprost (ś). Mówię wprost, jak rozmawiam ze znajomymi, jak rozmawiam z moją żoną i tak dalej. Albo jak rozmawiam tak jak teraz gadamy. Ale w tym, co robię, wszystko jest raczej odwrócone, poprzestawiane.
Dzisiaj czytałem „Na co dybie w wielorybie” i skumałem, że czytanie Baranowskiego jest jedną ze składowych mojego myślenia artystycznego. Masz komiks, w którym na drugim obrazku jest sprzedany temat, że bohaterowie wiedzą, że są w historyjce obrazkowej (ś).
A: To jak w tym...
M: A na czwartym obrazku jest hipotetyczny koniec całej powieści, bo przypływa ośmiornica i „żegnamy wszystkich czytelników” i tak dalej... Czy na przykład książka „Pięć przygód detektywa konopki”.
A: No właśnie, chciałam Ci o niej powiedzieć, bo zobaczyłam ją tam na półce.
M: Masz? No! To jest dla mnie w ogóle podstawowa rzecz.
A: Pikuś Konopka...
M: To jest jeden z elementów, które wychowały mnie, jeśli chodzi o podejście do działania. To jest tylko wymysł i to jest... Nic. To tylko kwestia tego, że mamy mózgi, które pracują w pewien sposób i wymyślają rzeczy, nic więcej. Są ludzie, którzy muszą mówić poważnie o różnych sprawach. A ze mną jest po prostu tak, że czytałem Baranowskiego i wiesz, i tego Domagalika, on jest Domagalik?
A: Domagalik.
M: ... jako małolat. Czy Mikołajki! A w Mikołajkach każda opowieść zaczyna się pięknie, a kończy się katastrofą. Na początku jest radośnie opowiedziane, że tata został przywiązany do drzewa w czasie zabawy w Indian, ale potem wszyscy poszli na kolację, a on został przy drzewie. To jest dokładnie taka akcja! W Mikołajkach (kocham Mikołajki!) podświadomie czujesz, że coś jest nie tak. Za każdym razem wiesz, że to się nie uda. Ale to jest tak finezyjnie zrobione, że nie przeszkadza zupełnie.
A: Sierra Nevada.
M: Dokładnie, dokładnie, no.
(cisza)
(śmiech)


Część piąta: Duch w przedsiębiorstwie

A: Chciałbyś zrobić teatr, albo operę?
M
: Nieee.
A: Nie masz pomysłu na to, jak by wyglądała Twoja opera (ś)?
M: (ś) Nie. W ogóle. Żeby zrobić operę, musiałbym najpierw zrozumieć, czemu bym chciał ją zrobić. A pierwsza moja myśl to: zupełnie mnie to nie interesuje.
A: A czemu ludzie robili opery?
M: No kiedyś to wiadomo, taka była forma... Czemu robią teraz, oto jest pytanie! (ś) Tego nie wiem. Tak w ogóle nie znam się na operze i nie byłem chyba nigdy w życiu w teatrze na żadnej operze.

fot. Tomasz Dubiel

A: Byłbyś w stanie pisać muzykę symfoniczną, na przykład?
M
: Nie wiem. Chyba nie... Nie potrafię siedzieć sam i wymyślać muzyki, muszę to robić z kimś, zawsze jest to spotkanie. Oczywiście wymyślam sobie różne rzeczy i zdarza mi się zrobić jakiś utwór od początku do końca... Ale to jest bardzo rzadki schemat. Tak naprawdę myślę, że mam lepszy zmysł aranżerski, niż kompozycyjny. Wolę skonstruować utwór, żeby wszystkie sytuacje napięciowo-warstwowe się dobrze układały, niż siedzieć i wymyślać całość, od początku do końca i melodycznie, i harmonicznie... Nie jestem wykształconym muzykiem, więc nie mam wiedzy o harmonii jakiejś takiej, z cyklu..., że wiesz, grasz akord i od razu sobie kojarzę „dobra, to będzie skala jakaśtam”, nie? Akurat nie mam pojęcia o tym nic.
A: Czyli nie czujesz się kompozytorem?
M: Nie, nie czuję się. Skomponowałem oczywiście trochę rzeczy, że tak powiem. Ale tak, żebym był kompozytorem, który siada w domu i gdzieś tam ołóweczkiem, czy na protoolsie coś klei, to... nie. Jestem muzykiem, współ-kompozytorem bardziej. Raczej myślę o sobie jako o takiej postaci, która zarządza tematem. W jakiś sposób pomagam to wszystko kleić.

A: A czyjeś samotne klejenie jest lepsze, albo gorsze od tego, że robi się to z ludźmi? Czy te sposoby mają inną wartość?
M
: Nie, zupełnie mnie to nie interesuje.
A: „Ty tak masz” po prostu?
M: No tak. Jestem przede wszystkim takim... Trochę takim zwierzęciem. Wszystkim, co się we mnie łączy w to, czym akurat jestem... Nie potrafię określić, czy jest w tym 30% tego, 50% tego. Dlatego też nie zastanawiam się, czy na przykład kompozytor piszący muzykę powinien być na piedestale, a ktoś, kto przynosi mu kwiaty po koncercie, powinien siedzieć w piwnicy.

A: A czy to wpływa na to, co się chce stworzyć? Czy jak siedzi jedna osoba, to tworzy to samo, co stworzyłaby z grupą? Coś bardziej „prawdziwego” lub właśnie mniej?
M
: Nie można tego ocenić. Znam ludzi takich jak Janek Duszyński, którzy tylko siedzą i tworzą. Rzeczy, które robi, uważam za wartościowe. I wiem, są one wypadkową jego przeżyć, jego doświadczeń i tak dalej... Raz spotykają się cztery osoby, które nic nie zrobią, bo nie są w stanie się dogadać, a innym razem są cztery osoby, z których każda doda to, co powinna dodać od siebie. To bardziej zależy od tego, czy te osoby umieją współpracować i czy ten kompozytor umie komponować. Albo czy umie wyrazić siebie, czy nie. To ile osób nad czymś pracowało nie ma zupełnie znaczenia.
Uczymy się, przyswajamy rzeczy, są zbiorem doświadczeń. Czyli, tak naprawdę kompozytor pracuje w sto osób, bo pomaga mu i Szostakowicz, którego słuchał i pomaga mu wiesz...
A: Czyli też spotkanie, ale w innym czasie, innej przestrzeni? Czas spotkania, w którym Ty tworzysz jest po prostu „tutaj”?
M: Wiesz co, mnie bardziej interesuje to, czy coś powstaje z takiego spotkania, albo takiego wysiedzenia. Czy mi to odpowiada... A to, czy zrobił to ktoś, czy paru ktosiów, czy zrobił to komputer, to dla mnie nie ma znaczenia. Interesuje mnie to, jaki jest efekt końcowy.

A: A w trakcie koncertów, jak gracie razem, pojawia się coś ważnego?
M
: W sensie takim metafizycznym?
A: Tak.
M: No zdarza się, że tak.
A: Nie wiem, co właściwie oznacza sens metafizyczny.
M: (ś) No tak. Myślę, że chodzi o to, że czujesz coś więcej niż trzy wymiary. Na pewno, wiesz, są sytuacje... Ja nie mam w ogóle mistycznych ciągotek. Jestem totalnym realistą, jestem tu i teraz. Nie miewam jakichś uniesień. Ale za każdym razem czuje, że dzieje się coś ekstra. Za każdym razem jak gram, po prostu się cieszę.
Tak mam, że lubię się spotkać z ludźmi i z nimi grać. Oczywiście czuję, że są sytuacje, w których jest coś więcej... Nagle cztery osoby wypuszczają z siebie coś, co tworzy jeden strumień. Po prostu niesamowite. W przypadku muzyki improwizowanej tym bardziej. To interesujące, że nasze doświadczenia w jakiś sposób ze sobą korelują, tworząc kolejną jakość. Tworząc sytuacje, które mają jakiś sens. Że słuchasz i możesz coś z tego odebrać... To, że możemy grać dziwne frazy dokładnie w tym momencie tak samo, nie znając ich wcześniej. To jest magiczna sytuacja. Jakby się przedsiębiorstwo prowadziło. Masz ekstra pracowników, z których wszyscy działają na korzyść przedsiębiorstwa. Każdy chce zrobić jak najlepiej, żeby to brzmiało. Zbieranina ludzi z konkretnym wspólnym celem. Za każdym razem przeżywam to tak samo fajnie.

A: Czyli korzyścią przedsiębiorstwa jest samo granie razem? Czy coś więcej?
M
: Przebywanie razem... chyba tak. Dla mnie to jest najważniejsze.
A: Nie tam, że powstaje jakiś nowy język muzyczny, ble, ble, ble, nie ma co o tym gadać?
M: Ja nie wierzę w powstawanie nowych języków muzycznych, w to, że powstanie nowy gatunek muzyki. Raczej powstaje konkretna materia, czy konkretna galareta znaczeń..., jest w tym i muzyka, i to, że ludzie się lubią, i jakiś tekst, i to, że ktoś powie coś głupiego... To jest konkretna, nowa jakość w jakimś sensie... tylko tych nowych jakości jest... milion w tym samym czasie.
A same gatunki muzyczne... Po pierwsze: co to jest gatunek muzyczny? Wiadomo, że nikt tego nie wie... Ale z drugiej strony nie wierzę, że można coś radykalnie nowego zrobić teraz. Można mieszać w tym wszystkim, ale wartością równoważną jest właśnie spotkanie. Bo powstaje jakiś świat, o którym opowiadasz.

A: A jak ważni są odbiorcy i medialność takich światów?
M: Wiesz, są i ważni, i nieważni zarazem. W przypadku muzyki odbiorca jest mniej istotny niż w przypadku akcji koncertowej. Jeśli chodzi o koncerty, to w Kwadratowych cała opcja opiera się na oszukaniu – na ile ludzie są w stanie uwierzyć w coś, co się nie dzieje. W Mitch & Mitch jest jeszcze warstwa sprawdzania, ile można przegiąć (ś) – to jest raz. A po drugie – na ile możesz oszukać sam siebie w tym, kim jesteś. Więc w tym przypadku ludzie są ważni. Bardzo ważni. Za każdym razem coś się dzieje, pewne eksperymenty się toczą na odczuciach, przyzwyczajeniach czy oczekiwaniach.
Przy tworzeniu najważniejsze jest to, jak ja to widzę. A raczej słyszę… Czy chciałbym włączyć płytę i sobie siedzieć, i tak słuchać. Ja lubię słuchać swoich płyt... Czytałem kiedyś wykłady Lutosławskiego i tam było dokładnie o tym. Że tworząc, zawsze myśli o odbiorcy, a tym odbiorcą jest on sam. Mam dokładnie to samo, zawsze chcę zrobić coś takiego, co sam chciałbym usłyszeć...



1013

Epilog

A: Są jakieś sytuacje, które Cię krępują? W kontakcie z ludźmi?
M
: Nie mam z tym problemu, ale jeśli chodzi o głębszy kontakt, to nie jest łatwo i szybko. Żeby wejść w głęboką relację i gadać o wszystkim na odpowiednim poziomie. To nie zdarza się zbyt często. W sytuacji, w której rozmowa schodzi na dobry tor, momentalnie się włączam i lubię gadać. Ale trzeba dokopać się. Jak nie ma czegoś takiego, że ktoś pyta się i zaczyna konwersację, to ja sam tego nie zaczynam, bo jestem właśnie skrępowany.

(Cisza)

A, M: (ś)
A: To co byś chciał powiedzieć jeszcze?
M: (ś) Nie no, nie wiem, tak po prostu sobie gadać, wiesz, o wszystkim.
B: Ale bardziej o Beatlesach, czy o śmierci?
M: Nie no, bardziej o śmierci. Oczywiście, że tak (ś). O śmierci Beatlesów.