Portrety podwójne

Tadeusz Dąbrowski

Poeci rozmawiają z poetami: Matywiecki z Konopnicką, Suska z Broniewskim, Sosnowski z Ważykiem. Książki z serii „Poezja polska od nowa” są kluczami do prywatnych mieszkań, w których trenuje się niełatwą sztukę słuchania

Jeszcze 3 minuty czytania

Nie przepadam za antologiami poezji najnowszej, które są prawie zawsze areną środowiskowych potyczek, świadectwem zranionych ambicji redaktorów, działaniem w imię zasady, że rację ma ten, kto trzyma mikrofon. Nie przepadam też za antologiami poezji konkretnej epoki, bo epoka na ogół przygniata w nich poezję; z wierszy, które mają ilustrować „kluczowe problemy swojego czasu”, ucieka najważniejsze – ponadczasowy egzystencjalny niepokój, dramatyczna bezprogramowość, nieutematycznione piękno. A skoro jesteśmy przy temacie – antologii tematycznych z zasady nie dotykam, bo nie wierzę, że istnieje w poezji coś takiego jak temat, a tym bardziej, że wybitny wiersz może mówić wyłącznie o miłości, śmierci lub kocie w pustym mieszkaniu. Sporadycznie sięgam po antologie wierszy klasyków, na trwałe obecnych w programach szkolnych i świadomości każdego wykształconego nie-idioty. Dlaczego? Ponieważ to marnotrawstwo papieru. Nie lepiej zajrzeć do dzieł zebranych poety i samemu dokonać wyboru? Nie ostatecznego, ale adekwatnego do pory dnia i roku, koloru nieba, zewnętrznej i wewnętrznej (nie)pogody.

Maria Konopnicka, „Złotniejący świat”,
wybór i posłowie: Piotr Matywiecki.
Biuro Literackie, Wrocław, 106 stron,
w księgarniach od października 2010
Z powyższych powodów nieufnie otwierałem paczkę z pierwszymi trzema tomami antologijnej serii Biura Literackiego pt. „Poezja polska od nowa”, lecz dość szybko zorientowałem się, że moje obawy były niesłuszne, że to ma sens, że być może tylko takie literackie remanenty mają sens. Antologia jako świadectwo żywej lektury, jako dialog dwóch twórców, mówiący równie dużo o antologizującym, co o antologizowanym. Poeci rozmawiają z poetami: Piotr Matywiecki z Marią Konopnicką, Dariusz Suska z Władysławem Broniewskim, Andrzej Sosnowski z Adamem Ważykiem, i jest to rozmowa intymna, wielowątkowa, pełna nieoczekiwanych zwrotów, wolna od łatwych rozstrzygnięć, tocząca się między okładkami, ale i poza nimi; odnosi się wrażenie, że te książki są kluczami do prywatnych mieszkań, w których zaprzyjaźnieni pisarze trenują niełatwą sztukę słuchania. Znikają granice epok, światopoglądy, mody, towarzyskie animozje, pisemka i festiwale, uczone krytycznoliterackie syntezy i uczniackie regułki, zostają osobowości, obrazy i melodia zdania.

Konopnicka, jaką pokazuje nam Matywiecki, to prawdziwa mistrzyni „Tańca z gwiazdami” czy „Mam talent”; takiej elastyczności, takiej skali głosu, takiej różnorodności formalnej po autorce „Ludzi i rzeczy” się nie spodziewałem. Mamy tu Konopnicką chłopską i światową, zaangażowaną i parnasistowską, ascetyczną i wylewną, zadumaną i dowcipną, rzymską i katolicką, liryczną i epicką, a nawet – w ścisłym tego słowa znaczeniu – dramatyczną (komediowa miniatura filozoficzna „W pirejskim porcie”). Cel, jaki stawia sobie Matywiecki – wskrzeszenie „najbardziej zniszczonej przez szkołę poetki” – został osiągnięty: Konopnicka stoi przed nami jako poetka żywa i na wskroś współczesna, świetna warsztatowo i do bólu uczuciowa. To właśnie siła autentycznego uczucia równoważy, a raczej przełamuje konwencjonalność tych wierszy. Celnie (i ładnie) określił Matywiecki źródła czy może szerzej – istotę pisarstwa Konopnickiej: „duchowa dotkliwość”; posłuchajmy, jak i skąd wywodzi poeta ów termin: „Patos i sentyment to nie są dzisiaj cenione wartości. W dodatku wydają się sprzeczne. Ale ich przeciwieństwo tworzy wartość trzecią, której i obecnie chętnie dalibyśmy się w poezji poprowadzić: dotkliwość duchową. Bardzo to wieloznaczna cecha. Przez to zaciekawia. Dotkliwość, czyli uwrażliwienie, czułość. I dotkliwość, czyli coś trudnego do zniesienia, bo zarówno patos, jak i sentyment są odpychające! Dotkliwość, czyli przenikliwość obserwacji i oceny faktów, ich obiektywizacja. – Te rozmaite właściwości powodują, że literacki świat Konopnickiej rozwibrowany jest niepokojem”. Niepokój ten obecny jest choćby w wierszu „I groby umrzeć mogą…”, jednym z najwybitniejszych w książce, racjonalnie metafizycznym, heroicznym w swoim zamiarze wykrzesania ducha z materii, czułego zbliżenia się do ludzkiego truchła, pokochania prochu; maestria tego tekstu jest przedłużeniem natchnienia, prostota i wyrafinowanie są tutaj jednym, żadnego podziału na formę i treść, na sytuację liryczną i realizację artystyczną, język nie wyraża już doświadczenia, nie opisuje. Sam staje się doświadczeniem.

Adam Ważyk, „Wiersze i dwa poematy”,
wybór i posłowie: Andrzej Sosnowski.
Biuro Literackie, Wrocław, 116 stron,
w księgarniach od marca 2011
Poszukiwanie języka, który potrafi wchłonąć świat, lub nawet go wytworzyć, to bez wątpienia imperatyw poezji Andrzeja Sosnowskiego. I jak się okazuje – główne kryterium, jakim kierował się przy wyborze wierszy Adama Ważyka, zamieszczonych w antologii „Wiersze i dwa poematy”. W posłowiu – świetnie portretującym autora „Semaforów” – zauważa Sosnowski: „Ważyk lubi (…) specyficznie podmiejską katarynkową melodyjność i niestabilne tempa, bawi się eufoniami i celnie serwowanymi zgrzytami. Być może najbardziej cieszą go nawroty zdań, większych struktur i fraz, a więc wariacje, jakie pociągają za sobą nagłe cięcie i zmienny montaż, zestawienie stałego elementu powracającego z czymś zaskakująco innym i nowym”. A więc lubią to samo. Powiedziałbym nawet, że również następujące kilka stron dalej rozpoznanie dotyczy w równym stopniu Ważyka, co Sosnowskiego: „Późne wiersze cechuje pewien stan rozluźnienia świadomości, wytwarzający półsenny, wspomnieniowy, nieciągły tok obrazów”. Utwory takie jak „Ars Poetica” czy bardziej jeszcze „Niewiedza” (kończąca się słowami: „Nie wiadomo do czego wrócić / Nic nie wiadomo / Wróćmy do piosenki”) mogłyby być (i pewnie są) mottem (jednym z wielu) pisarstwa antologisty, który w „Wierszu (Trackless)” pisał przecież: „Wiersz traci pamięć za rogiem ulicy// (…) Wiersz wychodzi z domu i nigdy nie wraca”. U obu poetów – choć u Sosnowskiego w dużo większym stopniu – temat staje się tematem muzycznym, ulega estetyzacji, uwalniając utwór od jakichkolwiek ideologicznych powinności. Strategia ta może być całkiem skuteczną metodą walki o tożsamość, o wewnętrzną suwerenność, bo czy jesteśmy w stanie czytać serio „Poemat dla dorosłych” albo „Widokówkę z miasta socjalistycznego” z kapitalnym finalnym obrazem: „A jej tylko drgała warga, / gdy ranną racją oliwy / maściła czuła kolejarka / tłoki lokomotywy”?

Wybór Sosnowskiego z całą siłą uświadamia nam, że Ważyk to poeta nowoczesny, a nie – jak wielu innych awangardystów – relikt nowoczesności, ofiara eksperymentu, niewolnik programu, suchy formalista. „Wiersze i dwa poematy” są ucztą dla oka, ucha i podniebienia, nie zaś książką z przepisami kuchni fusion. Intryguje i zachwyca w tych wierszach równowaga między szaleństwem a dyscypliną, skupieniem i rozchełstaniem, zawartością świata w języku i języka w świecie. Tekstualizm Ważyka przekonuje właśnie dlatego, że żywi się konkretem, wyrasta z podejrzeń i podsłuchań. Że jest donosem na rzeczywistość. Tylko na bazie nieufności, podwójnej nieufności – wobec rzeczy i wobec języka, którym się o nich mówi – może się zrodzić wiarygodna poetycko tęsknota za spójnością, za przestrzenią błogiej przyległości, w której słowa i rzeczy stanowią jedno, jak w wierszu (przypominającym nieco „Liryki lozańskie”) „Przystań”: „Niezmącona woda u przystani / czarnym grzebieniem odtwarza dziób statku / Tu każda rzecz się przyznaje do siebie / wysoki brzeg na nim zmurszałe mury / żelazna brama ogrodu zamknięta / i pałająca na samotnym krzewie / różowa róża rozkwitła tożsamość”.

Władysław Broniewski,
„Wykrzywiam się na ten wszechświat”
,
wybór i posłowie: Dariusz Suska.
Biuro Literackie, Wrocław, 64 strony,
w księgarniach od stycznia 2011
Mam pewien problem z trzecim tomem „Poezji polskiej od nowa” – z Broniewskim Dariusza Suski. Bo za tym wyborem stoi założenie (wprawdzie – jak twierdzi autor – umotywowane artystycznie, ale niezbyt przekonujące): pokazać poetę z ostatnich lat jego życia, gdyż – czytamy – „umarł poeta młodego i średniego pokolenia – Broniewski wojenny i rewolucyjny, uwikłany w politykę, poezję i patriotyzm. Natomiast wciąż poruszający jest poeta stary, poeta straty, poeta osobisty”. W przeciwieństwie do Matywieckiego i Sosnowskiego zdaje się Suska uważać, że istnieją tematy poetyckie i niepoetyckie, oraz że niepopularny czy przebrzmiały temat z góry przesądza o fiasku wiersza. Dziwi mnie to o tyle, że historię czy politykę traktuję w poezji jako rekwizyt, element scenografii, co więcej – jako topos, znak, pretekst do poruszania problemów ponadhistorycznych, uniwersalnych i zarazem najbardziej osobistych. „Nie ma tu znanych, a niegdyś bardzo znanych wierszy Broniewskiego. Nie ma na przykład wiersza «Bagnet na broń» z wampirycznym poniekąd wezwaniem «trzeba krwi»” – podkreśla Suska z nutą triumfu w głosie. A ja bym zdecydowanie wolał ten utwór zamiast chociażby słabiutkiego „Mniejsza o to”, skądinąd koszmarnie politycznego (więc jakim cudem znalazł się w książce?). Nie podzielam też opinii antologisty, jakoby nieporadność (kolejne kryterium wyboru) sporej części zamieszczonych w tomie wierszy świadczyła o ich autentyczności. Pisze Suska: „Te późne wiersze to są niemal bez wyjątku wiersze pisane jakby niedbale, nieporadnie, bez troski o poprawność językową, składniową, jakąkolwiek – to wiersze rzucone jakby mimochodem, nawet wbrew woli, jakby wcale nie chciało się, albo nie mogło ich pisać i napisać. Często denerwujące ucho nadmiarem trzykropków i wykrzykników. Te wiersze to, jak mi się wydaje, najlepsze wiersze poety”. Takie „odpuszczenie” miałoby wartość i moc, gdyby było punktem dojścia w wędrówce ku artystycznej bezpośredniości. Pięknym kłamstwem. W tym przypadku mamy do czynienia raczej z rozprzężeniem, rezygnacją z formy, a w sztuce to niemożliwe. Chyba najtrudniej jest zagrać właśnie niedbałość, nieporadność, bezradność. Artystycznie skonstruować rozpacz. Tym bardziej, jeśli trzeba się z nią zmagać w codziennym życiu. Dariusz Suska miał do takiego wyboru pełne prawo i nawet rozumiem jego intencje. Jednak celu, jakim jest pokazanie prawdziwego, bo potłuczonego duchowo Broniewskiego, tymi wierszami – przynajmniej ze mną w roli czytelnika – nie osiągnął. Kto wie, czy nie szuka Suska u autora „Troski i pieśni” takich ujęć śmierci, do jakich tęskni śmierć z jego własnych wierszy, zrytmizowanych, precyzyjnych, pedantycznych.

Antologie Biura Literackiego przekonują dlatego, że pozbawione są apodyktyczności i rozrachunkowych pretensji. Będąc subiektywnymi portretami poetów nieżyjących, układają się we wcale obiektywną serię portretów przedstawicieli poezji najnowszej.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.