Polemika z Kingą Dunin

Joanna Tokarska-Bakir

Kinga Dunin nie dyskutuje z diagnozą Zaremby, dotyczącą okoliczności sukcesu eugeniki w poszczególnych krajach, tylko z wnioskami, jakie mogą z niej wynikać

Jeszcze 2 minuty czytania


Tekst Kingi Dunin „Pochwała eugeniki” rozpoczyna się od ukrytej, ale trudnej do przeoczenia sugestii, że ci, którzy posługują się piętnującym terminem „eugenika”, warci są tyle, co krytycy in vitro. Następnie autorka wyraża obawę, że praca Macieja Zaremby-Bielawskiego o eugenice „nie tyle urealni ją nam, ile raczej potwierdzi potoczne intuicje”. W międzyczasie jednak dokłada starań, by samą eugenikę kompletnie odrealnić.

Kinga Dunin nie dyskutuje z diagnozą Zaremby, dotyczącą okoliczności sukcesu eugeniki w poszczególnych krajach, tylko z wnioskami, jakie mogą z niej wynikać. Pisze: „Trudno spierać się z ustaleniami autora, które wydają się trafnym wylistowaniem czynników warunkujących pojawienie się rozwiązań prawnych umożliwiających sterylizację z powodów motywowanych eugeniką. Diabeł tkwi jednak w szczegółach, w retoryce, rozłożeniu akcentów, we wnioskach wykraczających swoją ogólnością poza prezentowany materiał. W «Higienistach» sterylizacja i jej kompromitujące uzasadnienia – mimo czynionych zastrzeżeń – stają się miarą oceny społeczeństw i przyjmowanych przez nie rozwiązań politycznych. To, co sprzyjało takim praktykom, jest złe, zatem to, co nie sprzyjało, jest dobre”.

Wprawdzie Zaremba nigdzie takiego rozumowania nie przeprowadza, ale to szczegół. Z jakichś powodów Dunin odmawia namysłu nad owym „trafnym wylistowaniem” przez autora warunków eugenicznej możliwości. Spieszno jej do dyskusji o złym liberalizmie. Buduje więc fałszywą implikację, a kosztami usiłuje obciążyć Zarembę.

„Czytając pracę Zaremby odnosimy wrażenia, że głównym oskarżonym jest w niej państwo opiekuńcze” – pisze dalej Dunin. Na co odpowiadam: to złe wrażenie. Zaremba nigdzie nie napisał, że dobry jest brak pomocy społecznej. Opisał skutki społecznej przemocy. Nie państwo opiekuńcze, tylko Volkgemeinschaft, stara idea narodowosocjalistyczna przebrana w szaty szwedzkiego Domu Ludu, stanowi przedmiot oskarżenia tej książki.

Drugim przedmiotem oskarżenia jest w „Higienistach” nauka – od lat z górą dwustu  jedyna dziedzina kultury (tak!), której finansowania nikt nie kwestionuje (w Polsce próby są w toku). Z postępami nauki i techniki wszyscy wiążemy wielkie nadzieje. Niektórzy jednak pokładają w nich jeszcze wiarę. W wielu środowiskach tradycyjne wyznania zastępuje scjentyzm w wydaniu kulturowym (tak określa go Neil Postman, autor wydanego i u nas „Technopolu”), a także, jak go nazywa John Gray, „liberalny humanizm, będący nieświadomą wiarą skądinąd bardzo świadomych ludzi”. Wiarę tę trudno sobie uświadomić, jako że w dzisiejszych czasach, „religia wypierana jest ze świadomości powszechnej w sposób przypominający wyparcie seksu w czasach wiktoriańskich”.

Maciej Zaremba-Bielawski, „Higieniści.
Z dziejów eugeniki”. Przeł. Wojciech Chudoba,
Czarne, Wołowiec, w księgarniach od 10 maja 2011
W swoim tekście Kinga Dunin wypowiada szereg zdań, z których wynika, jak bardzo ona sama wierzy w Naukę (byłaby zatem liberalną humanistką?): „Naukowe podbudowanie dla sterylizacji jako sposobu dbania o jakość społeczeństwa było [w czasach, o których pisze Zaremba] niezwykle słabe, niewiele jeszcze wiedziano o dziedziczeniu, a mgliste idee naukowe czy filozoficzne pozostawały na usługach interesów politycznych, klasowych, genderowych; dopasowywały się do mentalności i kultury używających ich społeczeństw”.

Co Kinga Dunin chce nam przez to powiedzieć? Czy nie to, że w czasach, o których pisze Zaremba, nauka nie była jeszcze prawdziwą nauką, że dopiero teraz nią będzie, kiedy jacyś nowi „my” ją taką uczynimy? My, korona stworzenia, wyemancypowani ze wszystkiego: z interesów klasowych, genderowych, z wyścigu zbrojeń i rywalizacji o finansowanie nauki. Nikomu się to dotąd wprawdzie nie udało, ale nam uda się na pewno!

Jeszcze bardziej zaskakującym wyznaniem Kingi Dunin jest jej wiara w moc centralnego planowania w dziedzinie zdrowia i szczęścia ludzkości, tytułowa pochwała „struktur mentalnych i politycznych, które kiedyś umożliwiły przymusową sterylizację, w przyszłości mogą przyjąć formę priorytetów w służbie zdrowia”. Zaremba przed nimi ostrzega. Dunin w nich właśnie pokłada nadzieję.
Autorka, która przyzwyczaiła nas do krytyki ideologii, tym razem zachowuje się jak ideolog raczej bezkrytyczny: „Diagnostyka płodu będzie dostępna dla wszystkich, a manipulacje genetyczne będą dokonywane w ramach możliwości wobec najbardziej potrzebujących, a nie po to, by realizować fanaberie najbogatszych. Sam Zaremba przytacza historię dwóch niesłyszących lesbijek, które włożyły wiele wysiłku w to, by ich dziecko urodziło się głuche. Pozostawia ją bez komentarza. A ja mogę powiedzieć, że w ramach priorytetów powszechnej opieki zdrowotnej byłoby to niemożliwe”. Zapewnienie to jest równie wiarygodne, jak odpowiedź, jaką na kongresie pisarzy komunistycznych w 1930 roku uzyskał André Malraux, zapytawszy: „a co w socjalizmie będzie z człowiekiem, który wpadnie pod tramwaj?”. „W doskonałym socjalistycznym systemie transportowym nie będzie już wypadków” – usłyszał.

Kinga Dunin następująco kończy swój wywód: „Pytanie nie brzmi dziś, czy eugenika jest potrzebna – ona po prostu istnieje, chociażby w wersji pozytywnej: leczenia, tworzenia warunków rozwoju, kontroli urodzeń, opieki prenatalnej itp. Pytanie brzmi, jaka eugenika i dla kogo”.
Rozumiem że polemika Kingi Dunin jest wyprzedzającym atakiem na tych wszystkich, którzy będą oklaskiwać książkę Zaremby, chociaż tak naprawdę wcale nie ona ich obchodzi, tylko zakaz in vitro, aborcji i związków partnerskich. Oklaski z niewłaściwej strony nie mogą być jednak usprawiedliwieniem dla adiaforyzacji, jak Zygmunt Bauman nazywa praktyki, zmierzające do „ustawienia pewnych typów działań [...] jako moralnie neutralnych i nie podlegających ocenie w kategoriach moralnych”. Kinga Dunin normalizuje eugenikę, zanim uzyskała ona szansę stać się pojęciem zrozumiałym w przysługującym mu, historycznym zakresie, ostrzeżeniem przed przemocą społeczną ubraną w szaty nauki.

Gdyby nie książka Zaremby, zapewne tak by już zostało. Poza świetną pracą Magdaleny Gawin „Rasa i nowoczesność” (2003), w polskiej literaturze przedmiotu nie ma ani jednej monografii zagadnienia. O tym nie dowiecie się w szkole. Poza luźną sugestią związku z nazistowskimi wypaczeniami nauki, zjawiska, które ukształtowało nowoczesne nauki o człowieku, nie odnotowują żadne polskie programy nauczania antropologii, jakich na sobie doświadczyłam. Dopiero amerykańskie prace pisane w latach 80. i 90. XX wieku (do Polski dotarła tylko popularna „Wojna przeciw słabym” Edwina Blacka) poprawiły wątłą krajową recepcję pojęcia. Przy okazji sporu o rośliny genetycznie modyfikowane, jaki kilka lat temu przebił się do prasy mainstreamowej, wciąż jednak trudno było znaleźć zainteresowanych dyskusją o nadużyciach światopoglądów z przymiotnikiem „naukowy”. Bez porównania wygodniej zaszufladkować eugenikę do wypaczeń brzydkiego nazizmu niż widzieć w niej to, czym jest naprawdę: świadectwo dyspozycyjności nauki, która uważa się za Katona, z reguły jednak karnie podąża za Zeitgeistem.

Nemesis, którą przywołują krytycy eugeniki, co oburza Kingę Dunin, to nie jest zwykła moralna maczuga, którą wymachują wrogowie postępu (na przykład Grzegorz Braun, reżyser filmu o eugenice, bardziej znany z tego, że ostatnio naubliżał zmarłemu arcybiskupowi). To idea, którą od starożytności przywołują ludzie ostrożni i sceptyczni. Dunin może ich nazywać konserwatystami (słowo brzydkie), ale czytelnik winien zauważyć, że w tym gronie znajduje się osoby tak różne, jak Guido Ceronetti, George Orwell, Odo Marquard czy Zygmunt Bauman.

Ich obawy, niesprowadzalne do tępego oporu przeciw nowoczesności, wypowiada Jürgen Habermas, który zagadnieniu poświęcił książkę „Przyszłość natury ludzkiej”. Filozof pyta w niej na przykład, „czy genetyczną autotransformację gatunku możemy uznać za drogę spotęgowania autonomii jednostki”, czy wręcz przeciwnie – „na tej drodze podważamy normatywną samowiedzę osób, które wiodą własne życie i wzajemnie obdarzają się jednakowym szacunkiem?”. I wzywa, by „środkami prawnymi zapobiec pełzającej normalizacji eugeniki liberalnej oraz zapewnić jakiś udział czynników przygodnych albo spontanicznych w płodzeniu”. W tej próbie, którą nazywa „politycznym aktem działania moralnego”, filozof widzi obronę etycznej samowiedzy gatunku.

Kinga Dunin pisze, że praca Zaremby zawiera ukryte założenia ideologiczne i przesłanki aksjologiczne, które „nie zostały poddane refleksji”, jakby istniała jakakolwiek praca (włączając w to jej własną), o której czegoś podobnego powiedzieć nie można. Nasuwa się w związku z tym pytanie, jakie jawne i ukryte „założenia ideologiczne czy przesłanki aksjologiczne” stoją za jej własnym postulatem normalizacji eugeniki. Sądzę, że napędem obszernej polemiki Kingi Dunin są sprzeczności, w jakie wikła się każda społeczna utopia, która ze względu na przyszłość odmawia przemyślenia przeszłości.

Można atakować krytyków eugeniki za to, że osłabiają naszą wiarę w Postęp i gloryfikują czarną reakcję. Jest to jednak czynność równie bezsensowna, jak uprawiane po drugiej stronie sceny politycznej atakowanie Grossa za to, że szkaluje Naród Polski.

Lekarstwo? O hańbie eugeniki trzeba mówić na lewicy zanim zaczną robić to jej wrogowie.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.