Nocturine (fragment powieści)

Łukasz Drobnik

Śpieszyłem się do domu, myślałem sobie, że od czasu wybudowania nowej trasy tramwajowej miasto wyładniało, chciałem jeszcze zdążyć do domu

Jeszcze 7 minut czytania

Naczynia krwionośne rozszerzały się, pęcherzyki płucne miarowo napełniało i opuszczało powietrze, biegłem wzdłuż torów tramwajowych, niebo było jeszcze czyste, biegnąc, widziałem budynek Kupca Poznańskiego, byli ludzie, w kieszeniach dzwoniły klucze i monety.

Śpieszyłem się do domu, myślałem sobie, że od czasu wybudowania nowej trasy tramwajowej miasto wyładniało, chciałem jeszcze zdążyć do domu, zanim Kazik wyjedzie, bo miał wyjechać, na niebie były białe chmury, niebo było niebieskie, było nawet trochę słońca, Kazik miał jechać na chwilę do innego miasta.

Park Szopena, różowy kościół, biegłem wzdłuż torów, niebo było czyste, pojawiały się gdzieniegdzie czarne, idealnie symetryczne sześciany, na różnych wysokościach, ale wtedy jeszcze znacznie wyżej niż dachy kamienic, myślałem sobie, pamiętam, że to kampania reklamowa nowej sieci komórkowej, śmiać mi się chce, jak teraz o tym myślę, że nad całym miastem pojawiają się czarne lewitujące sześciany, które budzą konsternację, zdziwienie, niepokój, czy co tam jeszcze, ważne, że budzą, a po dwóch tygodniach okaże się, że to po to, byś kupił sobie nowy telefon, w nowej sieci, z nowym aparatem i odtwarzaczem mp3.

Chciałem zdążyć spotkać się z Kazikiem, wcześniej miałem oddać książkę Mirce, zanim też wyjedzie, białe chmury, na tle białych chmur kwadraty, takie dwuwymiarowe wydawały się z ziemi, choć to były sześciany, zanim wyjedzie, bo Mirka też miała wyjechać, niedługo, nie wiedziałem, czy się z nią jeszcze zobaczę, nie wiedziałem, czy naprawdę wyjedzie, bo już kilka razy miała wyjechać, a nie wyjechała, pomyślałem, że jest mgła, mimo że powietrze było czyste i było niebieskie niebo.

Mgły nie było, tylko tak pomyślałem, ale gdyby była mgła, przykrywałaby dokładnie wszystkie budynki: kamienice, sklepy, i nic nie byłoby widać, i tylko bym tak biegł w tej bieli, i biel byłaby zimna.

„Nocturine. Cunninghamella”

„Nocturine. Cunninghamella” to dwie minipowieści. Pierwsza z nich opowiada o stworzonym z nieskończonej ilości identycznych kondygnacji budynku pozbawionym wyjścia, o domu nawiedzanym przez manekiny i o tym, jak jeden z głównych bohaterów przedostaje się do sieci naczyń krwionośnych, by uratować swą ukochaną. Opowieść ta snuje się wokół sześciu dwudziestoletnich osób, z których każda jest narratorem jednego z rozdziałów. Łączą ich przyjaźnie, zdrady, a przede wszystkim Poznań pożerany przez amebę rodem z ośmiobitowych gier. Bohaterką drugiej minipowieści jest czterdziestoletnia kobieta, która wraz ze swoim bezrobotnym i niestroniącym od alkoholu mężem, mieszka na jednym z kilku tysięcy pięter ogromnego bloku. Jej życie podporządkowane jest pracy w call center oraz najzwyklejszym domowym obowiązkom. Nagle jednak rytm tej codzienności ulega zmianie, ponieważ kobieta odkrywa, iż posiada zdolności paranormalne. I to w momencie, w którym coraz więcej lokatorów bloku zaczyna umierać w makabrycznych okolicznościach, z powodu rozrastania się w ich płucach morderczych roślin. W obu minipowieściach Łukasza Drobnika można odnaleźć wiele nawiązań do popularnych piosenek, gier komputerowych, filmów klasy B i obyczajowych seriali. Szczególnie w „Cunninghamelli”, która została „sklejona” z popkulturowych i literackich cytatów.

Książka ukaże się na jesieni 2011 w wydawnictwie Forma.

Byłem już spóźniony piętnaście minut, bywało gorzej, Mirka czekała na mnie gdzieś na Garbarach, nie wiem, dlaczego akurat tam się umówiliśmy, może lubiła oglądać sklep z perukami, choć pewnie był jakiś istotniejszy powód, jak biegłem, patrzyłem czasem na sześciany, choć bardziej mnie interesowało to, co przede mną i pode mną, tak żebym nie wypierdolił się przy pierwszej wystającej chodnikowej płycie.

Mirkę ujrzałem już z daleka, była na tyle miła, że nie spoglądała ostentacyjnie na zegarek, były nad nami dachy kamienic, było niebo, na niebie sześciany, przybiegłem do niej taki zasapany i przepraszałem ją oczami, a ona się tylko uśmiechnęła i pocałowała w policzek, i potem poszliśmy gdzieś, nie pamiętam gdzie.

Pamiętam, że to była jakaś gówniana kawiarnia, a na ścianach tej kawiarni były nieporadnie namalowane sylwetki aktorów, już sobie przypominam, co to była za kawiarnia, Mirka przegarniała raz po raz swoje jasne włosy, miała je rozpuszczone, choć zwykle nosiła spięte, a jej oczy tego dnia były jakieś smutne.

Oddałem jej książkę, a ona powiedziała, że jeszcze nie wyjedzie, że zostanie trochę w tym pierdolonym mieście, pierdolonym kraju, a ja pomyślałem, że mgła w tej chwili wypełnia całą kawiarnię i wszyscy w niej toną, kelnerka posuwa się zupełnie po omacku, a może ma specjalny przeciwmgielny skafander i światła przeciwmgielne, Mirka nadal przegarniała palcami włosy.

Powiedziałem, że się spieszę, że chcę jeszcze zdążyć, zanim Kazik wyjedzie, więc mam jakąś godzinkę albo półtorej, zdążyłem już zapomnieć, kiedy dokładnie ma pociąg.

Mirka mówiła przez tę mgłę, choć żadnej mgły nie było, a ja słuchałem jej, ale przy okazji myślałem sobie o ośmiobitowych grach, jak „Boulder Dash”, bardzo w takie ośmiobitowe gry na ośmiobitowych komputerach lubiłem grać, jak byłem mały, i tylko siedziałem w swoim żółtym pokoju na piętrze, i używałem śrubokręta, żeby regulować głowicę w magnetofonie, a na ekranie pojawiały się sprajty szerokie na dwadzieścia cztery i wysokie na dwadzieścia jeden pikseli.

Mirka była smutna, nie dziwię się jej, że taka była, i choć tak naprawdę nie chciałem, żeby wyjeżdżała, to wiedziałem, że gdzie indziej będzie jej lepiej, po tym wszystkim, co jej się zdarzyło, bo Mirka przeszła parę lat temu śpiączkę, a jej facet, Przemek, w tym czasie gdzieś się ulotnił, ale zamiast mówić o tych smutnych rzeczach, które cały czas gdzieś tam w niej siedziały, mówiła o nowej płycie Björk, że bardzo podoba się jej piosenka „Wanderlust”, mnie też się podobała i opowiadałem jej, jak podobają mi się te rogi, trąbki i co tam jeszcze dętego grało, i ten beat, który podejrzewałem, że jest beatem z automatu perkusyjnego z lat dziewięćdziesiątych, a w tym samym czasie myślałem o sześcianach, bo sześciany nawet mi się śniły, choć wtedy myślałem jeszcze, że to kampania reklamowa.

Śniły mi się, że rosną, że są jak ameba z „Boulder Dash”, bo w „Boulder Dash” była ameba, która się cały czas rozrastała i była złożona z wielu kwadratowych, pulsujących elementów, i że sześciany rozrastają się tak samo jak ta ameba, tyle że w trójwymiarze, i że przy sześcianach pojawiają się kolejne sześciany, i jeszcze kolejne, choć na niebie wszystkie sześciany były jeszcze pojedyncze.

I nie wierzyłem w to, że może być inaczej, bo to wtedy była dla mnie jeszcze kampania reklamowa, tak jak wtedy, kiedy w mieście pojawiały się czerwone łapy, Mirka miała chude nadgarstki i blade dłonie, bawiła się serwetką, czy może podstawkiem do piwa, mówiła o tym, że znalazła jakąś pracę i może na razie nie wyjedzie, to znaczy to jeszcze nic pewnego, propozycja po prostu, myślałem o mgle, która wchodzi do uszu, do ust wchodzi i przesyca wszystkie kanały w środku ciała.

Łukasz Drobnik

Urodził się w 1982 r. w Kaliszu. Prozaik. Przez lata związany z Poznaniem, obecnie mieszka w Krakowie. Publikował opowiadania w „Lampie” i „Ricie Baum”. W przygotowaniu w serii CITY wydawnictwa Forma powieść „Nocturine. Cunninghamella”.

I o nukleotydach myślałem, które pewnie w tamtej chwili w wielu miejscach mojego ciała łączyły się w pary i pewnie powstawały różne mutacje, a każda taka mutacja mogła prowadzić do złośliwego nowotworu, i pozostało mi liczyć na mechanizm obronny każdej komórki, powiedziałem Mirce, że dziwnie jest ostatnio między mną a Kazikiem, że w ogóle nie uprawiamy seksu, bo on ciągle praca i praca, a ja siedzę taki bezrobotny w domu i tylko gram na swoim emulatorze Commodore 64, i wysyłam CV-ki, i sprawdzam pocztę, czy nikt mi nie odpowiedział.

Mirka powiedziała, żebym przeczekał, że spokojnie, że Kazik jest taki trochę zamknięty w sobie i pewnie go ta cała nowa sytuacja trochę rozwala, chociaż nie da tego po sobie poznać, i że na pewno będzie dobrze, a potem mówiła o nowych butach, które zobaczyła na wystawie, ale na które nie miała pieniędzy.

I potem mówiła coś o „Nagim lunchu”, ja już przeczytałem wcześniej tę książkę, ale jak ją czytałem, uciekałem myślami gdzie indziej, bo to było wtedy, jak podejrzewałem Kazika o romans, chociaż nie miał pewnie romansu, tylko neuroprzekaźniki w moim mózgu jak zwykle działały tak, jak nie powinny działać, więc z tej książki za wiele nie pamiętam, a potem Mirka mówiła jeszcze o gościu, którego poznała, ale po tym wszystkim jakoś za bardzo nie chciało jej się z nikim wiązać, a może już nie potrafiła.

Książka, którą jej oddałem, to była „Siekierezada” Stachury, przeczytałem właściwie fragmenty, bo jakoś ostatnio nie miałem serca do czytania książek, a było w tej książce wiele genialnych fragmentów, w tym i fragment o mgle.

Siedzieliśmy jeszcze trochę, a potem czas był na mnie, zapłaciłem, choć Mirka nalegała, że to ona zapłaci, wyszliśmy, pożegnaliśmy się, uścisnąłem ją mocno i umówiliśmy się na jakiś inny dzień, cieszyłem się, że na razie nie wyjeżdża.

„Let your body go with the flow”, nuciłem sobie w środku głowy, pędząc na tramwaj.

+ + + + +

Wysiadłem z tramwaju, przeszedłem przez ulicę, przed sobą miałem osiedle Pod Lipami, moje osiedle, z lewej strony wyłaniały się niebieskie wieżowce osiedla Kosmonautów, z lewej strony za plecami rozciągało się osiedle Wichrowe Wzgórze, pełne prostopadłościennych bloków jak z późnych obrazów Malewicza, niebo było już mniej niebieskie, a bardziej chmurne, ale niezmiennie wisiały na nim czarne sześciany na białym tle, najniższe prawie dotykały dachów wieżowców, było ich dość dużo, wtedy wszystkie były jeszcze pojedyncze i dzieliły je spore odległości.

Szedłem wzdłuż czteropiętrowego bloku, były drzewa, był parking, i myślałem o Mirce, dlaczego zdecydowała się zostać, bo przecież bardzo chciała wyjechać, i chyba nie chodziło tylko o tę propozycję pracy, którą dostała, coś innego musiało ją trzymać w tym mieście, najwięcej jednak miałem w głowie myśli o tym, czy Kazik już wyjechał, czy jeszcze nie i czy zdążę się z nim pożegnać, i jak długo będzie poza miastem, i jak bardzo nie lubię spać sam.

Kiedy wchodziłem na klatkę swojego bloku, przypomniała mi się historia Mirki o tym, jak dostawała jakieś absurdalne mejle, że została wybrana i że ma jakąś misję, w końcu chyba przestała te mejle dostawać, bo nic o nich już jakiś czas nie mówiła, a ja wtedy myślałem, że może ona te mejle wymyślała, bo to bardzo dziwna była historia, i bałem się, że może powoli wariuje, że może to przez tę śpiączkę, bo ja też bym pewnie po czymś takim zwariował, zwłaszcza że ten dupek Przemek ją zostawił i śladu po nim nie było, uciekł gdzieś, bo nawet rodzice nie mieli z nim kontaktu, a może mu się coś stało, nie pamiętałem nawet, kiedy go widziałem po raz ostatni, zresztą to pewnie nieważne, tak sobie o tym chyba myślałem, żeby nie myśleć o tym, czy Kazik jest, czy nie, bo dzieliło mnie kilka kroków od naszego mieszkania na parterze i trochę się denerwowałem.

Drzwi były zamknięte na oba zamki, zły znak, otworzyłem i rzeczywiście mieszkanie było już puste, nie było Kazika, ech, zmartwiłem się, zamknąłem drzwi i poszedłem do łazienki, bo pęcherz po tym piwie trochę mnie uwierał, a stojąc nad muszlą, zauważyłem, że w kubku na umywalce nie ma szczoteczki Kazika.

No jasne, że nie ma, bo w innych miastach też trzeba myć zęby, ale się wtedy zdenerwowałem i wydawało mi się, że mnie opuścił, potem byłem wnerwiony na swój mózg i wszystkie substancje, które nim rządzą, że tak łatwo panikuję, cokolwiek się stanie, nawet jeśli nic się stanie.

Później poszedłem do kuchni zrobić sobie coś do jedzenia, otworzyłem szafkę i były tylko moje kubki, tylko moje talerze i garnki w drugiej szafce były, poszedłem do dużego pokoju, a w szafie nie było ubrań Kazika, nie było jego książek i płyt na regale, w małym pokoju, w którym stało biurko, nie było jego papierów.

Pamiętam, że myślałem wtedy o zawieszonych w białej przestrzeni czarnych sześcianach, które mnożą się przez dwa, to znaczy obok nich, ścianą w ścianę, wyrastają kolejne sześciany i tworzą się agregaty złożone z dwóch, trzech, a nawet czterech sześcianów, a potem te sześciany tworzą coś na kształt trójwymiarowej ameby z „Boulder Dash” i pochłaniają coraz więcej białej przestrzeni.

Sześciany na niebie były wtedy jeszcze pojedyncze i nic nie wskazywało na to, że mają się mnożyć, a ja usiadłem na łóżku i nie wiedziałem, co mam myśleć, i czułem, jak adrenalina uwalnia się do krwi, jak w mózgu zaczyna nagle brakować serotoniny i dopaminy, i wszystkich narkotyków, które są potrzebne do tego, żeby się nie załamać.

Siedziałem tak długo i wydaje mi się, że zaczęło się ściemniać, a ja trwałem tak zupełnie bez ruchu i miałem pustkę w głowie, chyba nie myślałem o niczym, lecz już dłuższy czas widziałem, że na stole leży jakaś karteczka, ale nie miałem siły wstać, a może po prostu bałem się wstać i przeczytać.

Było na niej napisane, dowiedziałem się tego, jak w końcu odważyłem się wstać i podejść do stołu, żebym nie miał żalu, że Kazik musi odejść, i że mnie kocha, że ma nadzieję, że jeszcze uda nam się odnaleźć, ale na razie to niemożliwe, i żebym na niego nie czekał, że ma bardzo ważną misję, od której bardzo dużo zależy, i że to teraz ważniejsze od wszystkiego innego, i żebym nie próbował się z nim kontaktować.

Od razu spróbowałem się z nim skontaktować, ale nie odbierał telefonu, potem jeszcze raz spróbowałem, z zastrzeżonego numeru, żeby nie widział, kto dzwoni, ale i tak nie odbierał.

Był już wieczór, kiedy się poddałem, miałem pustkę w głowie, a może po prostu nie pamiętam teraz, o czym myślałem, może w mojej głowie był straszny mętlik, poszedłem do łazienki i nalałem do wanny porządnie gorącej wody.

Zanurzyłem się w niej, przez chwilę nie chciałem o niczym myśleć, naczynia krwionośne rozszerzały się i mimo że nie chciałem, w mojej głowie ciągle były myśli o Kaziku, o tym, dlaczego odszedł, i gdzie mógł odejść, pomyślałem, że muszę zadzwonić do wszystkich jego znajomych, a potem pomyślałem o dniu, kiedy czytałem „Nagi lunch” i byłem gdzieś w połowie, Kazik powiedział, że musi iść do radia i wróci za parę godzin, było popołudnie, to było jakieś dwa lata temu, nie mogłem skupić się na książce, więc uznałem, że wyjdę na miasto i długo po mieście łaziłem, wtedy na niebie nie było jeszcze sześcianów, doszedłem do centrum, do Starego Browaru i ze słuchawkami na uszach, piosenka nazywała się „Hajnal”, chodziłem po korytarzach i oglądałem witryny sklepowe.

I wtedy go zobaczyłem, Kazik siedział przy stoliku, jedząc jakąś ciabattę czy inne świństwo, a naprzeciw niego siedział mężczyzna, młody, chyba dość niewysoki, miał ciemne włosy i małe oczka, też coś tam jadł, rozmawiali, nie powiedziałem później Kazikowi, że ich widziałem.

Kiedy wyszedłem z wanny, od razu chwyciłem za telefon, stanąłem przy oknie, było już prawie całkiem ciemno, sklep Społem, szkoła podstawowa, wieżowiec, na niebie było mimo wszystko widać czarne sześciany na prawie czarnym tle, drżały mi nogi.

Zadzwoniłem do wszystkich znajomych Kazika, których miałem numery, nie było ich dużo, zadzwoniłem też do tych z radia, dowiedziałem się, że Kazika od miesiąca w radiu nie było, inni mówili, że nie mieli od niego żadnej wiadomości przez jakieś dwa tygodnie, pewnie po prostu kłamali, pewnie gdzieś się u kogoś ukrywał, rodzice Kazika nie żyli, nie miałem już więcej pomysłów.

Więc położyłem się na łóżku i było ciemno, i leżałem w ciemności, moja tapeta też była w małe czarne kwadraty, wiedziałem, że tej nocy nie zasnę, ucisk w piersi, prawie nie mogłem oddychać, musiało być jeszcze całkiem wcześnie, przewracałem się z boku na bok.

+ + + + +

Jednak jakoś zasnąłem, obudziłem się wcześnie rano, zimno mnie obudziło, bo nie przykryłem się kołdrą, było jasne zimne światło, widziałem czarny geometryczny wzór tapety, pomyślałem, że muszę zobaczyć się z Mirką, ale było za wcześnie, żeby jej wysłać esemesa.

Zacząłem myśleć o Kaziku, że może wpakował się w jakieś tarapaty, bo przecież by tak nie odszedł, może zadarł z mafią i musiał uciekać z miasta, albo po pijanemu w jakimś darkroomie zaraził się wirusem HIV, dlatego w trosce o moje dobro nie chciał uprawiać seksu, a teraz musiał wyjechać za granicę, żeby zarobić pieniądze na kosztowną terapię.

Chociaż cały czas w mojej głowie był obraz tego mężczyzny, z którym w Starym Browarze jadł ciabattę czy inne świństwo.

Umyłem się, zjadłem coś, wziąłem odtwarzacz mp3 i wyszedłem na zewnątrz, a idąc wzdłuż bloków, wyobrażałem sobie, że jestem bohaterem gry „Montezuma’s Revenge” i przechodzę przez kolejne levele w barwach od fioletu przez pomarańcz, zieleń, czerwień, czerń do różu, ale miasto było zupełnie szare, na niebie były szare chmury, były szare bloki i szare ulice, były czarne sześciany na niebie, popatrzyłem uważnie, gdzieniegdzie po dwa, trzy sześciany przylegały do siebie bokami, przypomniałem sobie wtedy sen, i przypomniałem „Boulder Dash”, i dreszcz mi przebiegł po plecach.

Większość sześcianów była wtedy jednak pojedyncza, przerzucałem szybko piosenki w odtwarzaczu, ale żadna nie odpowiadała mojemu nastrojowi, aż w końcu trafiłem na piosenkę „How to Disappear Completely” i zostawiłem ją, bo też chciałem zupełnie zniknąć i w kółko zupełnie jej słuchałem, skończyły się bloki, zaczęły domy jednorodzinne, jakiś plac budowy, jakiś salon samochodowy, a potem tory tramwajowe skręcały, bo szedłem wzdłuż torów, i przechadzałem się Winogradami, patrzyłem po niebie, ale sześciany w tamtej chwili nie zaprzątały mi głowy tak, jak Kazik.

Przecinając Armii Poznań, koniec z mazgajstwem, czas na „Army of Me”, przypomniałem sobie w końcu ostatnie spotkanie z Przemkiem.

To było zaraz po tym, jak Mirka zapadła w śpiączkę, pierwsze tygodnie tego strasznego pół roku, poszedłem do bloku na Wichrowym Wzgórzu, w którym Przemek mieszkał, bo do mnie wcześniej zadzwonił, a ja bałem się z nim spotykać, wolałem przestać myśleć o Mirce i o tym wszystkim, i nie chciałem jeszcze oglądać, w jakiej on jest rozsypce, bo musiał być w rozsypce, tak myślałem, pamiętam, jak jechałem windą na dziesiąte piętro, w windzie śmierdziało, ale gdy ledwo do Przemka wszedłem, on powiedział, że musimy zejść do garażu.

Był dziwnie podekscytowany, miał na sobie pomarańczową koszulę, z rozpiętego kołnierza wystawały rude włosy, była zima, a on nawet nie założył kurtki, zjechaliśmy windą, właściwie nic nie mówiąc, poszliśmy do garaży, padał śnieg, Przemek otworzył drzwi i zapalił światło.

Na środku garażu stał dziwny pojazd, jakby batyskaf, jego bok był otwarty, było widać kłębiące się tam kable i dziwne mechaniczne części, nie wiedziałem zupełnie, co powiedzieć, a on pełen ekscytacji opowiadał o swoim planie uratowania Mirki, mówił mi, że pojazd jest wyposażony w wyrzutnik granatów, w piłę na wysięgniku, w sześć wyciąganych teleskopowych ramion, które pomagają się poruszać, kiedy jest jakiś zator.

Zupełnie nie wiedziałem, co powiedzieć, stałem tak w milczeniu, myślałem o tym, żeby zadzwonić do jego rodziców, zrobiłbym tak, gdybym tylko miał numer, mówiłem sobie potem, kiedy już zniknął, że jest chujem ostatnim, że zostawił tak Mirkę, ale cały czas miałem przeczucie, że coś złego mu się stało.

Razem z Przemkiem z jego garażu zniknął batyskaf, przynajmniej jego rodzice nic o nim nie mówili.

Doszedłem do centrum, przeszedłem pod mostem kolejowym, obok most szybkiego tramwaju, robiło się zimno, zaczął siąpić deszcz, znowu słuchałem „How to Disappear Completely” i znowu myślałem tylko o Kaziku, i był mokry chodnik, i woda zbierała się w rynsztoku.

Wyłączyłem odtwarzacz, szum rosnącego w siłę deszczu, postanowiłem zadzwonić do Kazika, włączyła się poczta głosowa, nic nie nagrałem, budynki, drzewa, coraz bliżej głośnego skrzyżowania.

Zapomniałem napisać, że od początku opowiadanej historii wypaliłem chyba z paczkę papierosów i, zbliżając się do głośnego skrzyżowania, zapaliłem kolejnego, deszcz próbował mi go zgasić, ale papieros tlił się mocno, nikotyna dokładnie przenikała strukturę płuc i stopniowo uwalniała się do krwi, chodziłem cały dzień bez celu po mieście, zdążyłem coś zjeść w barze mlecznym, zapomniałem też napisać, że obok karteczki Kazik zostawił mi dwa tysiące złotych, żebym nie umarł z głodu i żebym miał na fajki i alkohol, bo wiedział, że bez niego będę palić i pić na potęgę, zdążyłem się umówić drogą esemesową z Mirką, tym razem się nie spóźniłem, miejscem naszego spotkania był przystanek pod Collegium Maius.

Jak już napisałem, tym razem się nie spóźniłem, przytuliła mnie mocno, a idąc w stronę Okrąglaka, właściwie cały czas milczeliśmy, weszliśmy do jakiejś przeszklonej kawiarni i było nas widać, jak pijemy espresso czy latte, czy co tam piliśmy, a my widzieliśmy przechodzących ludzi.

Najpierw nie rozmawialiśmy o Kaziku, tylko tak ogólnie, o tej pracy Mirki, którą chyba dostanie, następnego dnia miała iść omówić szczegóły, no a potem, w końcu, zaczęliśmy mówić o Kaziku, opowiedziałem jej wszystko, zapytałem, czy się nie odzywał, ona powiedziała, że chyba do niej ostatniej by się odezwał, nie za bardzo się lubili, powiedziała też, że może po prostu spanikował, może za jakiś czas wróci.

Milczeliśmy trochę, piliśmy tę kawę, było nas widać, a ludzie z ulicy też byli dla nas widoczni, tramwaje, Okrąglak, Gwarna, potem mi powiedziała, że chyba ktoś ją śledzi, że była wczoraj w księgarni na Starym Rynku kupić wiersze Pasewicza i chodził za nią jakiś gość, potem szła Półwiejską, ten gość też szedł Półwiejską, chodziła po Browarze, on też tam chodził, śledził ją, kiedy szła do swojego mieszkania na Dolnej Wildzie, obserwował, jak wchodziła do klatki.

Zapytałem ją, jak wyglądał, ona powiedziała, że taki niewysoki, ale miał kaptur na głowie i nie bardzo było widać, potem stwierdziła, że to może mieć związek z tymi mejlami, które jakiś czas dostawała, nie wiedziałem, co o tym myśleć.

Trochę milczeliśmy, aż w końcu uznałem, że musimy się upić, przynajmniej ja muszę, a ona może mi potowarzyszyć, potowarzyszyła mi w drodze do pubu, a idąc, patrzyliśmy na niebo, gdzie coraz mniej było pojedynczych sześcianów, a coraz więcej czarnych kanciastych brył złożonych z dwóch, trzech, czterech i więcej sześcianów, patrzyliśmy na to z niepokojem, ale nic nie mówiliśmy.

Wracając nocnym autobusem, patrzyłem na drzewa.

+ + + + +

Miałem sen, że do pokoju, w którym śpię, nalewa się woda, rano wypaliłem parę papierosów, umyłem się, nie chciało mi się nic jeść, usiadłem przed komputerem i długo siedziałem, przeglądając różne nieciekawe strony, wszedłem nawet na swoje od dawna nieużywane konto pocztowe.

Folder spamu był pełen wiadomości, wydawało mi się, że skrzynka powinna sama je skasować, no ale nie skasowała, a że nie miałem nic lepszego do roboty, otworzyłem folder i zacząłem przeglądać, doszedłem aż do spamu sprzed dwóch lat, gdzie między listami na temat powiększania penisa i różnych pieniężnych loterii był jeden zatytułowany „Zostałeś wybrany”:

„Dla twojego miasta zbliża się czas Ragnarök, głosił dziwny list, jesteś jednym z sześciu jego strażników, masz misję, by pozostałych pięciu odnaleźć i skoordynować ich misje tak, aby po nastaniu Ragnarök stworzyli w miejscu starego nowe miasto, jednym ze strażników jest kobieta, która przyniesie miastu zagładę, ją musisz odnaleźć w pierwszej kolejności, by oddalić Ragnarök do czasu, aż znajdziesz pozostałych strażników, wkrótce otrzymasz dalsze wskazówki.”

No ładne bzdury, pomyślałem sobie, ale potem przypomniały mi się mejle, o których mówiła Mirka, i zrobiło mi się nieswojo, kto to mógł być, kto je wysyłał, postanowiłem, że Mirkę dokładnie o to wszystko wypytam, to musiał być ktoś, kogo znamy, ktoś sobie stroił z nas żarty.

Wziąłem odtwarzacz mp3, wyszedłem na dwór, wiał wiatr, siąpił deszcz, kłębiły się chmury, jednak tuż pod chmurami wisiały twory złożone z czarnych sześcianów, nie umiałem ich policzyć, ale były tam już zgrupowania dziesięciu i więcej, wisiały nad blokami, rzucały cień, odcinały się wyraźnymi krawędziami od szarych chmur, deszcz spływał po gładkich powierzchniach, miałem wrażenie, że rosną w oczach, że pojawiają się kolejne sześciany, ale nie mogłem tego do końca stwierdzić, bo nie wiedziałem, na której z brył zawiesić oko.

Nad samym osiedlem było ich może kilkadziesiąt, nie było już prawie pojedynczych sześcianów, padał szary deszcz i były szare chmury.

Popatrzyłem, która godzina, było już po dziesiątej, moknąc, wystukałem numer Mirki, włączyła się poczta głosowa, za jakiś czas znowu spróbowałem, na wprost miałem sklep Społem, znowu poczta głosowa, na niebie coraz więcej czarnych kształtów, może z czarnych sześcianów rzeczywiście tworzyła się czarna ameba rodem z „Boulder Dash”, może będzie, myślałem, pochłaniać coraz większe obszary miejskiej przestrzeni.

Potem czas na miasto, tramwaje, deszcz, chodzenie bez celu, słuchanie muzyki, patrzyłem w niebo, a tam kanciaste czarne kształty były coraz większe i składały się z coraz większej liczby sześcianów, i coraz więcej zabierały światła, że wydawało się, jakby szły burzowe chmury, a ja znowu wystukiwałem numer Mirki i za każdym razem tylko poczta głosowa, wystukałem numer Kazika, też poczta głosowa.

Miałem klucze do mieszkania Mirki i pomyślałem, że pójdę do niej, bo czułem, że stało się coś złego, choć byłem pewien, że to po prostu za dużo jakichś, a za mało innych substancji w synapsach mojego mózgu, że tak naprawdę nic się nie stało, był deszcz, myślałem cały czas o Kaziku i wydawało mi się, że nie widziałem go już bardzo, bardzo dawno.

Przypomniało mi się, pamiętałem to jak za mgłą, że oglądaliśmy jakiś mecz, nie znosiłem meczów, a tuż przed rozstrzygającym golem ekran zgasł i pojawił się fragment jakiejś japońskiej kreskówki, krajobraz bloków, kobieta w długiej sukni, wisiała wysoko w powietrzu, a suknia sięgała ziemi, jej włosy, dłuższe nawet od sukni, rozgałęziały się gwieździście i falowały, jak to w japońskich kreskówkach, ta kobieta miała jasne włosy, miała zamknięte oczy, w ziemi powstały szczeliny, ze szczelin biło światło, wielkie partie wyrwanej ziemi unosiły się, budynki obracały w gruz, potem znowu włączył się mecz.

Miasto, centrum miasta, blok Mirki już nie tak daleko, byłem głodny, ale postanowiłem, że zjem coś później, myślałem o Kaziku, słuchałem „Pluto”, ani się obejrzałem, a już stałem u wejścia do klatki.

Otwierając drzwi mieszkania, po tym, jak dzwoniłem, a nikt nie otwierał, poczułem, jak po plecach przebiegają mi ciarki, mieszkanie było puste, wszystkie rzeczy, jak to w mieszkaniu Mirki, na swoim miejscu, równo poukładane, za oknem widziałem bloki, wszedłem do pokoju, posłane łóżko, firanki, przejrzałem papiery ułożone na biurku, CV Mirki, list motywacyjny do jakiejś firmy, firma nazywała się First Star Translations, nie było adresu, unosił się ten dziwny rodzaj ciszy, kiedy wiadomo, że za chwilę już tak cicho nie będzie.

Za moimi plecami otworzyły się z hukiem drzwi od łazienki, ktoś wybiegł, odwróciłem się, otwarte drzwi na korytarz, zatrzasnąłem je, wybiegając, na korytarzu gość w kapturze, strasznie szybko biegł, za dużo papierosów, nie dam rady go dogonić, krzyczałem za nim, on biegł jeszcze szybciej, potem goniłem go po ulicy, nad głową obaj mieliśmy czarne bryły złożone z sześcianów i chmury, świetną ścieżką dźwiękową dla tego pościgu byłaby jakaś piosenka Peaches, płyty chodnikowe przemykały pod nogami, naczynia krwionośne rozszerzały się, do krwi zaczęły uwalniać jakieś specjalne narkotyki, miałem ciało, co nie czuje zmęczenia, i oczy, które widzą w ciemności, choć wtedy akurat było jasno, ale ten, który uciekał, ten gość w kapturze, też nie słabł i nie zwalniał, przebiegł na czerwonym, ja za nim, znaleźliśmy się pod Starym Browarem, zastanawiałem się, w jaki sposób tak szybko mogliśmy tu dobiec, byłem coraz bliżej, chwyciłem go za kaptur, on obrócił się i zaraz mi wyrwał, i zniknął gdzieś w tłumie, ale zdążyłem zobaczyć jego twarz.

To był ten mężczyzna z małymi oczkami i ciemnymi włosami, którego widziałem razem z Kazikiem, dwa lata temu, jak rozmawiali i jedli jakiś szajs.

Nad Półwiejską rozciągała się, tuż nad kamienicami, wzdłuż ulicy, wielka, pociągła chmura zbudowana z czarnych sześcianów, ta chmura rosła, brakowało mi tchu.