MIŁOSZEM:
Jeleński

Paweł Bem

„Ja ciągle muszę sobie przypominać, że coś w ogóle napisałem i patrzę na siebie jako na ohydnego karła, który o kiju z trudem przepycha się przez jeszcze jeden dzień” – pisał w 1976 roku Miłosz do Jeleńskiego. „Zeszyty Literackie” wydały właśnie tom ich korespondencji

Jeszcze 3 minuty czytania


Spotkali się w Nonzie. Może pili wino? Może dużo wina? Odkąd Miłosz osiadł w Berkeley, widywali się rzadko. Rozmawiali zapewne przy wielkim stole, w chłodnym klasztornym krużganku, gdzie Kot lubił pracować. W tle szumiał cichutko lodowaty strumień, w którym obmywano się po kąpieli w słonym morzu.

Czesław Miłosz / Konstanty A. Jeleński,
„Korespondencja”. Zeszyty Literackie,
Warszawa, 480 stron, w księgarniach od maja 2011
Miejsce oddechu. Tu Jeleński miał czas na lekturę. A poezja Miłosza, obok Szekspira, była mu najbliższa: „każde Twe słowo wzrusza mnie i jest jakby nagle cudem utrwalonym zapisem mych własnych rojeń na temat «wagi» tego, co ulotne, a jedynie godne «uwagi»” – wyznaje w liście z 5 XII 1985. Poeta miał świadomość tej admiracji, której potwierdzenia odnajdywał w kolejnych kopertach (zwłaszcza tych z korsykańskim stemplem): „Pode mną morze – zatoka, jeszcze teraz pusta, dopiero za dwa tygodnie będą tu przypływać jachty i jachciki, wypróżniając swoje poubelles i nawet tu pływając, będę nosem uderzał o butelki z plastiku. Ale teraz jeszcze Arkadia. Budzą się ptaki, niemal co rano obserwuję na morzu znaną mi parę kormoranów, zdarza się, że wesoło skoczy delfin. Zawsze ten sam zachwyt. Potem robię sobie herbatę (inni domownicy wstają dopiero koło siódmej) i czytam Twoje wiersze, szczęśliwy, że zachwyt może być trwały, że potrafiłeś zatrzymać tyle przelotnych chwil. Szczęśliwy, że słowo może zachwycić i może to zrobić, nie kłamiąc, niczego nie ukrywając” – czytał Miłosz w liście z 27 VI 1977. O tym, jak istotna dla poety była pokrewna, łącząca ich umiejętność zachwytu, przekonują wspomnienia, które poświęcił Jeleńskiemu. W „Roku myśliwego” pisał: „Konsekwentny, prawy, wierny, mądry. Uświadomiłem sobie, jak wiele miejsca zajął w moim życiu i jak bardzo na moją wdzięczność zasłużył. Przez całe lata miałem jednego tylko czytelnika, jego. [...] Jedyne potwierdzenie wartości tego, co robię, znajdowałem w listach Jeleńskiego. Jeden czytelnik – ale jaki – to już chyba dosyć. [...] W ocenach był swój własny, szczery, nie cofał się przed krytyką, a zarazem zdolność do zachwytu miał niezwykłą. I to nas łączy: utrwalona chwila zachwytu”.

Z opublikowanych dotychczas bloków korespondencji Miłosza wiemy, że poeta nie uchylał często pancerza. Ale szczery list do Kota nie był ryzykiem: „Sprzeczności i paradoksów w swoim losie można znieść tylko pewną dozę, kiedy ich jest za dużo, torturują nas po nocach. Kochający i nienawidzący, uciąłem sobie rękę i wylądowałem tu, gdzie nie ma miejsca na miłość ani nienawiść, w Kalifornii, krainie najdoskonalszej alienacji. Po cóż miałbym ukrywać przed sobą swoją porażkę? Chyba z dumy – ale teraz chcę być szczery. Sartre kiedyś wysyłał Camusa na wyspy Galapagos. To są moje wyspy Galapagos. Zamieszkałe, owszem, przez miliony ludzi, którzy cierpią jak ja, nie uświadamiaj�c sobie jednak na ogół, dlaczego cierpią. I nie mam innego wyboru, jak przyjąć konieczność, próbując ją obrócić w wolność” – przyznawał w liście z 1962 roku.

Miłosz w „Zeszytach Literackich”

W roku 2011, w ramach Roku Miłosza, poza korespondencją Miłosza z Jeleńskim, w „Zeszytach Literackich” ukazuje się „Portret podwójny” – listy Iwaszkiewicza i Miłosza, Miłosza „Rosja. Widzenia transoceaniczne” oraz numer specjalny „I książki mają swój los”, który zawiera między innymi niepublikowany dotąd wiersz Miłosza „Do Heloizy”.

To Jeleński był adresatem listów, w których Miłosz otwarcie pisał o ciążącej mu samotności, o przekonaniu, że jego dzieła nie istnieją w czytelniczej świadomości, że także on sam jako poeta nie istnieje i nie ma dla kogo pisać. Nie krył swojego zażenowania – w liście z 1976 roku czytamy: „j a  c i ą g l e  m u s z ę s o b i e  p r z y p o m i n a ć,  ż e  c o ś  w  o g ó l e  n a p i s a ł e m  i patrzę na siebie jako na ohydnego karła, który o kiju z trudem przepycha się przez jeszcze jeden dzień. Jestem dumniejszy niż Witold i lansowanie mego dzieła uważałbym za poniżej mojej godności, ale zarazem odpowiada to mojej obsesji, która jakiekolwiek dokonania zaciera”. Jeleński cierpliwie prostował: „martwi mnie bardzo, że to długie oderwanie od czytelników tak wykrzywia Twoje pojęcie o wielkim dziele”. Podobnych słów, których tak potrzebował, Miłosz nie potrafił jednak przyjmować bez wątpliwości: „nieufny, odbierając jego pochwały, odliczałem coś na jego dobroć, bo wiedział o mojej samotności i mógł chcieć pocieszyć” – wspomina po latach. A mimo wszystko oceny Kota zdawały się niezbędne. „Jestem tak głęboko przekonany, że jesteś jedynym żyjącym poetą polskim wielkiej miary, że ten brak echa to jest
z ł u d z e n i e – bo echa to krytyki, dialogi, uznanie «oficjalne». [...] To jest dla mnie tak  o c z y w i s t e, Czesiu, że trudno mi wprost zrozumieć, że Ty też masz tę nostalgię do «zewnętrznych» stron literackiego życia – do «widomego czytelnika». Ręczę Ci, że w Polsce czytają Twoje wiersze  t a k
j a k  j a  j e  c z y t a m” (list z 23 XII 1965).

rys. Joanna Halszka SokołowskaMiłoszowi ciążyła etykietka pisarza politycznego. Nie chciał być jedynie autorem „Zniewolonego umysłu”, przykładowym emigrantem, bohaterem walki z reżimem, świadkiem historii. Nie chciał też być w pierwszej kolejności tłumaczem poezji, kolejnych ksiąg „Pisma”, kolejnych wierszy Herberta – choć sprawom tym poświęcał się bez reszty. Chciał być poetą. A potwierdzenie nie przychodziło: „Dlaczego po gombrowiczowsku nie przyznać się, że jestem zżerany straszliwymi ambicjami, straszliwą chęcią uznania – ale za to, co dla mnie istotne, nie za  s i d e l i n e s i leczy mnie tylko humor wobec własnej osoby, bo wiem, że takie uznanie jest mi niedostępne. Przyjeżdżają z Polski i mówią, że jestem tam postacią legendarną – ale czy to moja poezja, czy  n i e o b e c n o ś ć?” (list z 1969). Czy to możliwe, że Miłosz tak się kryguje, że tak łasy jest na pochwały przyjaciela, że umniejsza wartość swojego dzieła tylko po to, by za kilka dni otworzyć kopertę z kolejnym komplementem? Czy tak był już zmęczony swoją walką o status poety? A może listy do Jeleńskiego są zapisem szczerej desperacji? „Nie, nie umiem przemawiać do oceanu, do lwów morskich na bazaltach przybrzeżnych wysp, do drzew i jeleni. Potrzeba komunikacji jest tak wielka, że zmusza nawet do zarzucenia wszelkich środków zbyt okólnych, zniechęca do sztuki, byle co nas gnębi, wyraziło się jak najbardziej dobitnie, jako głos człowieka do człowieka. A gdybym zwracał się do wszystkich, zwracałbym się do nikogo. Co piszę, jest więc przeznaczone dla Ciebie” – czytamy w liście z 1962 roku.

Dobre słowo Kota było cenne, gdyż poezja Miłosza była dla niego czymś więcej niż „krystalizacją zachwytu”: „Twoja poezja uruchamia we mnie «mechanizm pamięci», kompensuje  a m n e z j ę (zwłaszcza dotyczącą dzieciństwa, spowodowaną na pewno neurozą), czytając Ciebie, powracają mi nawet  s k r a w k i  w s p o m n i e ń” – pisze Jeleński w liście z 23 VI 1980.

„ZESZYTY LITERACKIE”
nr 114
Podróże: Bruce Chatwin

W numerze 114 „Zeszytów Literackich” szkice i listy Chatwina o nomadach, kolekcjonerach, podróżach do Patagonii, Australii i Afryki. Roberto Calasso, Salman Rushdie, W. G. Sebald, Paul Theroux o przyjaźni z Chatwinem, o jego książkach i wędrówkach, o pasjach muzycznych i fotograficznych. Ponadto: wiersze Julii Hartwig i Tomasa Venclovy, Adam Zagajewski o Czesławie Miłoszu, Claudio Magris o kolorach, Andrzej Szczeklik o podróży w zaświaty, Tomasz Różycki o Wiedniu, Tadeusz Dąbrowski o Cyprze Lawrence’a Durrella, Roberto Salvadori o kinie i życiu Vittorio De Sica, Tomasz Cyz o Jerzym Nowosielskim.

Bruce Chatwin „Jak zostałem pisarzem”: Pewnego popołudnia na początku lat siedemdziesiątych w Paryżu wybrałem się w odwiedziny do architekta i projektantki Eileen Gray [...]. Mieszkała przy rue Bonaparte, a w jej salonie wisiała mapa Patagonii, którą namalowała gwaszami. „Zawsze chciałem tam pojechać” — powiedziałem. „Ja też — odparła. — Niech pan pojedzie tam za mnie”. I pojechałem. Do „Sunday Timesa” wysłałem telegram: „Pojechałem do Patagonii”. Spakowałem do plecaka „Podróż do Armenii” Mandelsztama i „In Our Time” Hemingwaya. Pół roku później wróciłem ze szkieletem książki, która tym razem została wydana...

Korespondent Miłosza podziwiał jego wiersze i korzystał z nich, ale – co może nawet ważniejsze – rozumiał także wahania poety. Z każdą kolejną życiową wątpliwością Miłosz zdawał się mu coraz bliższy. W liście Jeleńskiego z 26 XII 1984 czytamy: „Naprawdę bardzo Cię kocham, jesteś mi bliski, myślę, że znam Cię dobrze i to, co znam, jest naprawdę ładne: nie widzę cienia hipokryzji ani fałszu w Twoich różnych dusznych i cielesnych zmaganiach, przeciwnie, zawsze odnajduję chłopca z «Doliny Issy», jego pasję witalną, zespolenie z naturą, niewinne skrupuły. Nawet Twoje literackie litewskie upory, gniewy i zapamiętania są mi bliskie”.

Jeleński ratował nie tylko listowną pociechą. Dbał o popularyzację dzieła Miłosza: pisał o jego twórczości w kilku językach, tłumaczył wiersze, polecał wydawcom, zgłaszał do konkursów. To on także rozpoczął dyskretne starania o Nobla. W tekście Miłosza napisanym do wydanego po śmierci Jeleńskiego numeru „Kultury” czytamy: „Kiedy zdarzało mi się pisać o ateistach błogosławionych, miałem na myśli, nie ukrywam, przede wszystkim Jeleńskiego. Jeżeli ludzie wierzą w pośmiertną karę albo nagrodę, łatwiej ich szlachetne postępki do tej wiary przypisać. Kot miał ogromną potrzebę niesienia bliźnim pomocy [...]. Gdyby zebrać głosy tych wszystkich, którzy doznali jego czynnej życzliwości, zebrałaby się monumentalna księga. Nadaję tym jego czynom głębsze, metafizyczne uzasadnienie: na ziemi opuszczonej przez Boga, oddanej we władzę zła, tylko człowiek ma dar współczucia, niech więc robi, co może, żeby zmniejszyć sumę cierpień”.

Jeleński – przyjaciel – pozostawał jednak zagadką. Realizował się w wielu miejscach, przynależał do kilku światów, do których Miłosz nie miał dostępu. Frapował, był nieokreślony, wieloznaczny: „Jeleńskim byłem, jak inni, oczarowany. I zazdrościłem. Czego? Pełnego życia, bo uważałem, że jest z lepszego metalu niż ja, mimo jego strefy dla mnie mrocznej, która istniała także, kiedy w 1950 roku poznali się w Rzymie, jak opowiadała mi Leonor, jego pasji do ragazzi” – notuje Miłosz w „Roku myśliwego” pod datą 5 VIII 1987. Jeleński cenił sobie wielość ról, w których mógł występować – był nieuchwytny, posiadał przy tym zdolność łączenia przeciwieństw: „Kot – kontynuuje Miłosz w notatce z 13 X 1987  – niby panicz z dworu, ale jaki tam polski panicz. Włoch po ojcu, wynalazca niezwykłej formuły – i pełnej polskości, i pełnego kosmopolityzmu, trzeźwo oceniający polskość, a przecież jej zawsze wierny, podwójny we wszystkim, bo i kobiety, i chłopcy, a zarazem jednolity”.

W pośmiertnym wspomnieniu Kota Miłosz powraca na Korsykę. Przed szóstą brali ostatnią kąpiel w morzu, prysznic i jeszcze godzina lub dwie na lektury i dyskusje. Potem wieczorna kolacja, wśród świec zawieszonych na drzewach – ogień – i kolejny zachwyt. „A więc dzikie wybrzeże, i ono to stało się dla Konstantego obrazem ziemskiego szczęścia, jak można się przekonać z jego pism, fotografii, z listów. Miłość światła, uwielbienie słońca, nagości, niedostępna z lądu zatoka, gdzie godzinami pływali z Leonorą, stół pod niebem, naprędce przygotowywane posiłki, chleb i wino. Cieszę się, że widziałem Nonza, przez to o jedną zasłonę mniej, choć były też inne, i za nimi zostaje Konstanty prawdziwy”.