RELACJA Z WENECJI:
Iluminacje, czyli lustro weneckie [cz.1]

Adam Mazur

Biennale w Wenecji to najbardziej rozpasana, dekadencka i celebrowana niekomercyjna impreza świata sztuki współczesnej. Można ją krytykować, ale nie wolno zignorować

Jeszcze 2 minuty czytania

Tegoroczna, 54. edycja Biennale, odbywa się pod hasłem „ILLUMInazioni” („ILUMInacje”), zaproponowanym przez pochodzącą ze Szwajcarii kuratorkę Bice Curiger. Hasło ogólne, lecz otwierające przed artystami i publicznością ciekawe pole semantyczne. Nawiązuje z jednej strony do historii malarstwa weneckiego, z drugiej zaś skłania do refleksji politycznej, zwłaszcza w kontekście światowego kryzysu.

54. Biennale Sztuki w Wenecji,
otwarte do 23 listopada 2011
Biennale tradycyjnie dzieli się na cztery zasadnicze części: tematyczną wystawę prezentowaną w Pawilonie Centralnym i Arsenale; ekspozycje w pawilonach narodowych rozrzucone w Giardini, a także całej Wenecji; wystawy i projekty towarzyszące, włączone przez organizatorów do programu Biennale; oraz imprezy, które z różnych powodów w tymże programie się nie znalazły, ale z racji zbieżności czasu i miejsca wpisują się w kulturalny pejzaż miasta.

Pawilon Centralny: Wypchane gołębie nad Tintorettem

Obejmująca dzieła 83 artystów z całego świata prezentacja przygotowana przez Curiger, rozpoczyna się od niezbyt ciekawego muralu z hasłem „ILLUMInazioni”, namalowanym na fasadzie Pawilonu Centralnego przez Josha Smitha. Fasadę obsiadły gołębie – widomy znak obecności Maurizio Cattelana, który postanowił powtórzyć swój projekt „The Others”, przygotowany na Biennale w 1997 roku. Różnica między wersją sprzed czternastu laty i dzisiejszą polega na zwiększeniu przez Cattelana ilości wypchanych ptaków do ponad 2000 sztuk. W humorystyczny sposób oddaje to rozrost samej imprezy oraz wzrost liczby zainteresowanych sztuką turystów, którzy widząc stado gołębi – nieświadomi grepsu Cattelana – obawiają się o swoje drogocenne ubrania i fryzury.

Josh Smith „ILLUMI-NATIONS”, 2011 /
fot. Franziska Bodmer e Bruno Mancia - FBM Studio

Lekko niepoważny klimat wstępu do Biennale rozwija umieszczona w holu Pawilonu minimalistyczna instalacja świetlna Philippe’a Parreno. Migające żarówki dosłownie rażą swym formalizmem, detonują wielkie i potencjalnie mocne hasło Smitha z fasady. Są frywolną przygrywką do przeniesionych z weneckiego kościoła San Giorgio Maggiore i Akademii olbrzymich malarskich machin Tintoretta, które umieszczono w następnej sali.

Philippe Parreno „Marquee”, 2011 /
fot. Francesco Galli, courtesy of la Biennale di Venezia

Dla konserwatystów zestawienie klasyki ze sztuką współczesną to powód do odtrąbienia upadku naszej kultury, zaś dla zwolenników minimal-artu i aktualnych fanaberii to doskonały w swej lekkości gest spuszczenia powietrza z nadętego balonu z napisem „wielcy mistrzowie malarstwa europejskiego”. Proste, lecz jakże inspirujące zestawienie starego z nowym, wiele mówi o strategii kuratorskiej Curiger, redaktorki magazynu „Parkett” i muzealniczki związanej z Kunsthaus Zurich. Przy czym nie chodzi tu tylko o odkrywanie w Tintorettcie współczesnego artysty. To byłoby zbyt oczywiste. Curiger z  „Ostatniej wieczerzy” (1592-94) czy „Przeniesienia ciała św. Marka” (1562-96) tworzy formalną ramę, przez którą przygląda się kulturze współczesnej.

Tintoretto „Ostatnia wieczerza”, 1591-1594 /
fot. Francesco Galli, courtesy of la Biennale di Venezia

Nieprzypadkowo kuratorka wyciągnęła z lamusa malarza mniej cenionego od Tycjana czy Veronesa. Tintoretto objawia się publiczności Biennale jako artysta mocny, niezwykle aktualny, nieoczywisty w swym manieryzmie. Z mistrzem wchodzi w przewrotny dialog wielu artystów, w tym Monika Bonvicini. Artystka bliska Curiger, w stworzonej na Biennale pracy dosłownie bierze na warsztat konkretne obrazy Tintoretta, analizuje i przerabia na sztukę sobie bliską (prezentowana w Arsenale praca „15 Steps to the Virgin”, 2011).

Monica Bonvicini „15 Steps to the Virgin”, 2011/
fot. J. Ralske, courtesy the Artist and Galerie Max Hetzler, Berlin

Wystawa w Pawilonie Centralnym zapewnia moc estetycznych raczej niż politycznych wrażeń. Na ekspozycji umieszczono zarówno świetne obrazy Christophera Woola (seria „Untitled”, 2011), nowy film Omera Fasta („Five Thousand Feest Is the Best”, 2010), dziwną, wielkoformatową pracę Cindy Sherman („Untitled”, 2010), niewielkie fotomontaże dawnych i nowych zdjęć oraz nalepek z butelek po piwie Cypriena Gaillarda („Not Yet Titled”, 2011), jak i pokazywaną w kluczowym miejscu ekspozycji pracę Moniki Sosnowskiej – niemalże stałej już rezydentki Biennale. Co ciekawe, jej praca nie stanowi osobnego dzieła, lecz jest specjalną konstrukcją nazwaną przez Curiger „parapawilonem”. Tym samym artystka odwołuje się do wcześniejszych realizacji, w których grała z percepcją widza, tworząc iluzoryczne przestrzenie. Jej instalacja usytuowana w Pawilonie Centralnym doskonale koresponduje ze społecznie zaangażowanymi i kłopotliwymi fotografiami Davida Goldblatta, nestora dokumentu fotograficznego, oraz z obiektem opisywanym w katalogu jako „dźwiękowa rzeźba” Haroona Mirzy, młodego artysty brytyjskiego.

Monika Sosnowska „Antechamber”, 2011 /
fot. Francesco Galli, courtesy of la Biennale di Venezia

Poza Sosnowską, Curiger wybrała jeszcze trzech artystów – Amerykanina Oscara Tuazona, Chińczyka Song Donga i Austriaka Franza Westa – do stworzenia hybrydalnych struktur ekspozycyjnych, wymykających się prostemu przeciwstawieniu pawilonów narodowych wystawie głównej. Parapawilony to jedne z najciekawszych interwencji artystycznych w ramach „ILUMInacji”.

Franz West „Extroversion”, 2000 – 2011 /
fot. Giorgio Zucchiatti, courtesy of la Biennale di Venezia

Oprócz dzieła Sosnowskiej, dobrym przykładem zawirowania znaczeniowego generowanego przez tę dziwną strukturę pawilonu-w-ramach-wystawy, jest wiedeńska kuchnia Westa (nagrodzonego na Biennale – wraz z Elaine Sturtevant – za dorobek życia), która została przeniesiona i ustawiona w centrum Arsenału. Tylko na ścianach zewnętrznych tejże „kuchni” West prezentuje dzieła 17 zaprzyjaźnionych z nim artystów. Dzieła, które na co dzień wiszą u niego w mieszkaniu. Podobne przemieszczenie prywatnej przestrzeni ma miejsce w parapawilonie Song Donga, który przywiózł do weneckiego Arsenału strukturę powstałą na bazie jego stuletniego rodzinnego domu w Pekinie.

Arsenał: „Zegar” jako arcydzieło

Christian Marclay ze Złotym Lwem
weneckiego biennale / fot. Giorgio Zucchiatti,
courtesy of la Biennale di Venezia
Druga część wystawy głównej rozgrywa się w Arsenale, którego olbrzymia przestrzeń jest nie lada wyzwaniem dla kuratora. To nie są miłe, pomalowane na biało salki muzealne, tylko ciężkie, przypominające architekturę poprzemysłową hale, które przytłaczają artystów, kuratorów i publiczność. Curiger z Arsenałem poradziła sobie lepiej niż dobrze, ale wciąż daleko jej do maestrii Haralda Szeemanna (kurator Biennale w 1999 i 2001), z którym z racji szwajcarskiego pochodzenia bywa porównywana. Złośliwi mówią, że wystawa Curiger ma się tak do ekspozycji Szeemana, jak szminka, bez której Curiger nie pokazuje się mediom, do siwej brody nieżyjącego mistrza „kuratoringu”. Wiele prac eksponowanych w Arsenale ginie, wiele zestawionych jest według wyłącznie formalnego, bądź też gwiazdorsko-towarzyskiego klucza. Nic więc dziwnego, że „poziom iluminacji” odbiorców spada na tej obszernej wystawie dość konkretnie w porównaniu z Pawilonem Centralnym.

Słabsze momenty rekompensują – oprócz wspomnianych parapawilonów – mocne kontrapunkty w postaci licznych dzieł klasyków współczesności. Opierająca się werbalnemu opisowi instalacja przestrzenno-świetlna Jamesa Turrela stanowi osobny rozdział w „ILUMInacjach”, podobnie jak olbrzymia – w sensie wymiarów i energii poświęconej na realizację – projekcja Christiana Marclay’a.

Nagrodzony Złotym Lwem Marclay pokazał film, wydawać by się mogło, niemożliwy – trwający całą dobę, składający się z fragmentów zawłaszczonych z filmów hollywoodzkich i klasyki kina światowego, w tym nawet polskiego („Przypadek” Krzysztofa Kieślowskiego). Składkowy „The Clock” to niekończące się spoglądanie na zegarek, rozmowy o czasie i sceny z zegarami w tle. Odliczanie i oczekiwanie. Wielka, zasysająca uwagę widzów, składająca się z tysięcy fragmentów narracja. W found-footage’owym dziele decydujący moment rozgrywa się nieustannie na oczach widza, iluminacja ma miejsce o dowolnej porze, przez 24 godziny na dobę. Problem w tym, że to wszystko fikcja. O Złotym Lwie dla Marclay’a można pisać długo albo zacytować uzasadnienie weneckiego jury: „«The Clock» is definitely a masterpiece”.

Nagrody na Biennale wręczane są nie tylko uznanym klasykom zachodniej sztuki współczesnej w rodzaju Westa, Sturtevant czy Marclaya. Srebrne Lwy przy okazji „ILUMInacji” trafiły także do młodych twórców – takich jak wspomniany już zamieszkały w Londynie Haroon Mirza (rocznik 1977), czy mieszkająca w Berlinie Szwedka Klara Liden (1979). Jeśli Mirza zabłysnął maestrią w tworzeniu sensualnych, optyczno-audialnych sytuacji, to Liden przeniosła z dziesięciu wybranych miast europejskich do galerii niezbyt wyjściowe śmietniki wraz z zawartością.

c.d.n.

Wystawa kuratorska, choć jest potężnym założeniem, z którym w ciągu zaledwie roku musiała sobie poradzić Curiger, stanowi tylko część sukcesu kolejnej edycji Biennale. Pawilon Centralny i Arsenał otaczają dziesiątki pawilonów narodowych, w których znajdują się ekspozycje indywidualne artystów, a także wystawy tematyczne. O tym, co można tam znaleźć, w drugiej części relacji z Biennale już za 2 tygodnie.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.