Wolni od stresu i bezpieczni od wszelkiego zamętu
fot. Paweł Witan

Wolni od stresu i bezpieczni od wszelkiego zamętu

Marek Zaleski

„Polska do wymiany” Czaplińskiego opowiada o impasie. Kuszą nas idee ponowoczesności, ale w dyskursie publicznym powracają dziewiętnastowieczne wzory definiowania wspólnoty

Jeszcze 3 minuty czytania

„Polska do wymiany” Przemysława Czaplińskiego miała już swoje recenzje (na łamach „Dwutygodnika” pisała o niej Kinga Dunin), ale zasługuje na dyskusję, która wykraczałaby poza toczone dziś rozmowy o literaturze. Jest jedną z tych książek, które wyprowadzają nas z kręgu rytualnych narzekań na brak powagi i frywolność życia intelektualnego. Zawiera diagnozę stanu społecznej świadomości zapisanej w literaturze, a konkretniej – w prozie powieściowej napisanej po roku 1989. Z przyjemnością postawię ją na półce obok książek, które – poprzez literaturę − zaglądały w nasze myślenie o nas samych. Obok „Legendy młodej Polski” Brzozowskiego, „Czynu i słowa” Irzykowskiego, „Świata nieprzedstawionego” Zagajewskiego i Kornhausera, „Czy będziesz wiedział, co przeżyłeś?” Janion. Czapliński dołącza do długiego szeregu zasłużonych.

Dunin o Czaplińskim

W "Dwutygodniku" 1/2009 Kinga Dunin napisała o „Polsce do wymiany”: [Czapliński pokazuje, że] wyłaniające się z homogenicznej polskości inne tożsamości – kobiety, geje, Żydzi – początkowo budziły życzliwość i zainteresowanie, którym patronował Levinas, ks. Tischner i ich opowieść o Twarzy Innego. Jak się okazało, stała za tym jednak strategia asymilacyjna, chęć wchłonięcia Innego przez polską normę. Schody zaczęły się, gdy wyszło na jaw, że Inny dąży do emancypacji i zmiany norm, że nie można mieć Żyda bez przemyślenia Jedwabnego, geja bez homoseksualnych małżeństw, a kobiety – bez dyskusji o aborcji. Wypracowane w tym czasie sposoby myślenia o wykluczeniu i emancypacji zostały przeniesione na grunt zwykłego społeczeństwa odczuwającego negatywne skutki przemian czy – szerzej rzecz ujmując – braku uznania. To społeczeństwo stało się „innym”, a odmieńcy – dokuczliwymi uzurpatorami. Próba wypracowania nowych narracji skończyła się czymś w rodzaju backlashu, odbicia z powrotem. Nie powiodło się zadanie stworzenia narracji, która mieściłaby w sobie większą różnorodność, a jednocześnie tworzyła harmonijną całość. Nie udało się – co mogłoby stanowić inne rozwiązanie – doprowadzić do sytuacji, w której wymieniamy się rozmaitymi, równocennymi narracjami. Nowa jedność społeczeństwa – jak twierdzi Czapliński – została „zatruta niesolidarnością wobec grup i osób słabszych”. I oto okazuje się, że nasza opowieść o Polsce domaga się kolejnej, radykalnej zmiany.

Literaturę czyta Czapliński okiem socjologa, który rozumie specyfikę powstającej pod piórami pisarzy materii. Nie stroni od interpretacyjnych wglądów w przywoływane w książce teksty, ale w jego ujęciu literatura pozostaje częścią dyskursu publicznego. Socjologowie mogą powątpiewać w reprezentatywność owej próbki, literaturoznawcy narzekać, że w ten sposób pozostajemy nieczuli na idiomatyczność języka literatury, a i tracimy z oczu horyzont arcydzieła, ale taki sposób lektury wydaje mi się całkowicie uprawniony. Literatura może być czytana − i bywa czytywana − nie tylko jako dokument społecznej samowiedzy, ale i jako narzędzie interwencji w naszą wspólną rzeczywistość symboliczną.

Język, także artystyczny, jest narzędziem. Służy jako pomoc w uzyskaniu tego, czego chcemy. A chcemy być zrozumiani, mieć wpływ, partycypować w podziale władzy, być widzialni, chcemy mieć prawo do prywatności i chcemy odnieść sukces, chcemy poznawać innych i poznać siebie, komunikować się, dzielić emocjami, chcemy być szczęśliwsi.

Chcemy być − i na co dzień bywamy − pięknoduchami, kapryśnymi indywiduami i wybrednymi konsumentami ze swoimi aberracyjnymi gustami, i obywatelami, wyborcami, członkami wspólnoty. Czyli chcemy być sobą. Niełatwa to sytuacja, bo naznaczona sprzecznością: jak postępować, by zrealizować własny ideał dobrego życia i nie naruszyć przy tym autonomii inaczej myślących? Jak dokonać mediacji tego, co jednostkowe i zbiorowe? Magiczny wehikuł i zarazem różdżka czarnoksięska zwane dyskursem (a jego częścią jest literatura) nam to właśnie umożliwiają. Albo utrudniają. W każdym razie podsuwają nam scenariusze możliwych zachowań.

Czapliński w swojej książce opatrzonej podtytułem „Późna nowoczesność i nasze wielkie narracje” bierze ów dyskurs pod lupę. Interesuje go przygoda, jaką przeżyliśmy sami ze sobą podczas dwudziestu lat niepodległości. U jej progu sytuacjawyglądała dla wielu podobnie jak w roku 1918. Jak pisał Jan Błoński, „Polak obudził się bogatszy o paszport, ale uboższy o duszę: niepodległość zbudziła śpiącą w nas zagadkę”. Czapliński pokazuje, za pomocą jakich to opowieści o nas samych próbowaliśmy dociekać odpowiedzi na tę zagadkę i jakie podpowiedzi podsuwała tu literatura. Rekonstruuje przejęte przez szykującą się do cywilizacyjnej, politycznej i wolnorynkowej przemiany Polskę narracje o wolności, równości i braterstwie i pokazuje dzisiejsze ich realizacje.

Przemysław Czapliński, „Polska do
wymiany. Późna nowoczesność i nasze
wielkie narracje”
. Wydawnictwo W.A.B.,
Warszawa, 400 stron, w księgarniach
od 15 kwietnia 2009
Jest pesymistą: szanse na wreszcie szczęśliwie „poróżnioną”, czyli spluralizowaną, demokratyczną, wielobarwną wspólnotę zostały zminimalizowane, jeśli nie zagubione. Polska ma coraz większe kłopoty z komunikowaniem się z samą sobą i z rozumieniem samej siebie − tej z przeszłości (w tym całkiem niedawnej, z epoki PRL), i tej dzisiejszej. Na tle kontynentalnej ponowoczesności niepokojąco zaczyna znowu przypominać chorego człowieka Europy. Nasza koncepcja tożsamości, zrazu poddana ożywczym rewizjom i redefinicjom, znowu staje się nazbyt wąska jak na wykształconą, przynajmniej w części społeczeństwa, nową wrażliwość moralną i rozbudzone apetyty. Autor „Polski do wymiany” pokazuje to na przykładach narracji o naszych „Odmieńcach”: Żydzie, PRL-owcu, Kobiecie, Kapitaliście i Odmieńcu seksualnym.

Książka Czaplińskiego przedstawia impas, w jakim się znaleźliśmy. Nasze głowy owładnięte są już ideami ponowoczesności, a nasze apetyty konsumentów kultury i materialnych uciech zostały nazbyt (w stosunku do możliwości) rozbudzone. Tymczasem w dyskursie publicznym odwzorowującym polską duchowość A.D. 2008 i w projektowanych typach więzi społecznych powracają treści i matryce myślenia charakterystyczne dla dziewiętnastowiecznego, przednowoczesnego definiowania wspólnoty w kategoriach etnicznych i religijnych. Dzieje się tak, ponieważ Polska w XX wieku nie przeszła prawdziwej modernizacji. Nowoczesność w Polsce jest za słabo ugruntowana. Społeczeństwo rozumiane jako wspólnota negocjowanych celów, tolerancyjne wobec cudzej inności, z jego demokratycznym ładem gwarantującym równość wobec prawa, jeszcze nie stało się faktem.

Efekt − paradoksalnie i ku naszemu zdziwieniu − jest taki, że kurczy się obszar świeżo zdobytej wolności, a także społeczeństwo pojmowane jako obszar wymiany narracji. Nasze opowieści stają się coraz mniej dialogiczne i zróżnicowane − nawet jeśli ciągle „poróżnione” za sprawą politycznego skonfliktowania, coraz bardziej się ideologizują, coraz bardziej ciążą ku homofonii.

Stają się też coraz mniej nasze. Mniej nasze dlatego, że dyskurs publiczny coraz silniej odwzorowuje intencje i obecność Władzy, coraz mniej zróżnicowanej politycznie i reprodukującej się w imię własnych celów. Władzy coraz bardziej wyalienowanego kompleksu kapitalistyczno-techno-medialnego, który w Polsce odwiecznie powiela sojusz między Panem, Wójtem a Plebanem. Czy nie do tego sprowadza się nasza zagadka, nasza anachroniczna, nieszczęsna polska Forma?

Ta widzialna i niewidzialna Władza – przesączająca się do dyskursu niwelującego w istocie polityczne, intelektualne, seksualne i religijne różnice, a jednocześnie rozbudzającego konsumenckie potrzeby – stanowi zagrożenie dla naszej wolności. Pewnego dnia możemy obudzić się w Polsce wolni od stresu i bezpieczni od wszelkiego zamętu. To znaczy wolni od polityki innej aniżeli polityka Władzy i bezpieczni od lęku, jaki wywołuje nieunikniona dziś, obecna na każdym kroku konfrontacja z cudzą innością. Czy o taką Polskę nam chodzi? Powrót do przeszłości jest na szczęście niemożliwy, ale na co dzień bolesne jest to, że nasza dzisiejsza historia powtarza się nazbyt często jako farsa. „Wiemy, co jest niemożliwe; nie wiemy, co jest możliwe. Czas wymienić narracje” – konkluduje Czapliński.

Jaka jest w tej sytuacji rola literatury? Odmiana dyskursu niewielu i dla tak niewielu?

„Polska do wymiany” podsuwa pewne podpowiedzi, ale odpowiedź sformułowana została najpełniej przez autora w obszernym wprowadzeniu do wydanej właśnie przez „Krytykę Polityczną” antologii „Polityka literatury”. Otóż literatura ma przedrzeźniać dyskurs, dekonstruować go, pokazywać jego mitologiczną i ideologiczną podszewkę (w znaczeniach, jakie tym słowom nadali kiedyś Barthes, Foucault, a jakie dzisiaj nadaje im Žižek).

„Konflikt – pisze Czapliński – kluczowe pojęcie polityki literatury, jest jedyną stałą społeczeństwa”. Literatura ma „pokazywać język skonfliktowanym stronom”, czyli wskazywać na możliwości innego jeszcze mówienia o Tym Samym (które przez to przestaje być Takie Samo). Ma uczyć mówić tych, którzy dzisiaj głosu są pozbawieni. Ma „wpadać dyskursowi w słowo”. W tej koncepcji literatura raz jeszcze okazuje się głosem wolnym wolność ubezpieczającym, ale i błazeńskim zwierciadłem podstawionym zadufanym w sobie Autorytetom. Głosem Innego. Raz jeszcze okazuje się przestrzenią niepewności albo zawieszonej pewności. Ma pokazywać użytkownikowi języka język w stanie odmiennym, brzemiennym w możliwości niemożliwego. „Bądźmy realistami, żądajmy niemożliwego!” – głosił kiedyś napis na murze. W tym sensie literatura zawsze była realistyczna (i w jej interesie leży, żeby taka pozostała).

Książka Czaplińskiego – napisana z wyraźnie politycznych pozycji – jest sporem światopoglądowym, ale bogatszym niż to, co tutaj o niej napisałem. Nie byłoby dobrze, gdyby została jednoznacznie zaetykietkowana.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.