Mam słowa w palcach, a nie w głowie

Rozmowa z Małgorzata Szejnert

Ellis Island jest wielką sceną ograniczoną wodami. Ciągle słychać fale, mewy, wiatr. Literacka pokusa jest tu większa niż przy innych tematach

Jeszcze 3 minuty czytania

ZOFIA KRÓL: Czy literatura, opowiadając o szczegółach życia, które minęły, może je wskrzesić?
MAŁGORZATA SZEJNERT: Tak, naturalnie. Podczas pracy nad „Wyspą klucz” zetknęłam się z ogromną masą szczegółów. To jest tak – myślenie o temacie zaczyna się od czegoś ogólniejszego. Chcielibyśmy o czymś napisać, ale zupełnie nie mamy poczucia, że to rzeczywiście jest dobry temat. To jest taka mgła. I w pewnym momencie z mgły wyłania się szczegół. Wtedy mamy się czego uczepić.
Przy pisaniu tej książki takim szczegółem był pewnie buttonhook. Uświadomił mi, że z tej historii można wyprowadzić anegdotę cywilizacyjną. Buttonhook służył na Ellis Island do wywijania powieki, żeby zobaczyć, czy ktoś nie ma jaglicy. A jaglica była znakiem podziału świata. W Ameryce panował już higieniczny porządek. Ale nie w krajach zacofanych, gdzie się idzie do cudownego źródełka, żeby umyć twarz, i wszyscy się zakażają. Buttonhook pokazuje problem jaglicy, ale też to, jak ubierały się kobiety w okresie emancypacji – służył do zapinania guzików. To niesamowicie nośny szczegół. Uświadomiłam sobie, że takich szczegółów – które pokazują historię cywilizacji, historię Ameryki i tych krain, z których ludzie uciekają – jest na pewno bardzo dużo. I rzeczywiście było.

ZK: A jak to wskrzeszanie rzeczy poprzez szczegół wiąże się z techniką małego realizmu?
MS: Nie po to powstał mały realizm, żeby coś wskrzeszać, on powstał z trywialnej konieczności związanej z ograniczeniami cenzury. Nie mogliśmy pisać o przyczynach, mogliśmy tylko o skutkach, a skutki były widoczne w postaci małych wydarzeń, przedmiotów, drobnych sytuacji, dlatego ten mały realizm w Polsce tak się rozwinął. Ale okazał się także płodny w czasach, kiedy już można było mówić otwartym tekstem. I ciągle mi się przydaje.

Małgorzata Szejnert

dziennikarka, pisarka, reportażystka. Współzałożycielka „Gazety Wyborczej”, przez 15 lat prowadziła tam dział reportażu. Autorka książki „Czarny ogród” (2007) o katowickich dzielnicach Giszowcu i Nikiszowcu, za którą otrzymała Nagrodę Mediów Publicznych „Cogito” oraz „Górnośląskiego Tacyta” (książka znalazła się także w finałach: nagrody literackiej „Nike”, nagrody literackiej Gdynia i środkowo-europejskiej nagrody literackiej „Angelus" w 2008 roku). Właśnie ukazała się jej nowa książka – „Wyspa klucz”.

ZK: Czytając tę książkę, myśli się też o późniejszej historii wyspy, kiedy to Małgorzata Szejnert wsiada do łódki i płynie na Ellis Island. Ile trwało zbieranie materiałów?
MS: Około roku, dużo czytałam, sprowadziłam wiele książek. A na samej wyspie pracowałam przez dwa miesiące. Miesiąc wiosną, ale to było bardzo męczące i wróciłam do Polski na lato. Drugi raz przyjechałam na jesieni. A w międzyczasie opracowywałam materiały z pierwszego pobytu, usiłowałam sobie zrobić jakiś projekt i sprawdzałam, czego mi brakuje. Jesienią to uzupełniłam. Podczas pierwszego pobytu głównie zajmowałam się źródłami pisanymi, podczas drugiego – wywiadami z imigrantami nagrywanymi w ramach Projektu Historii Mówionej.

ZK: Który z pracowników stacji imigracyjnej Ellis Island wzbudził Pani największą sympatię podczas zbierania materiałów?
MS: Na pewno pierwszy komisarz John Weber – ten, który jedzie do Rosji, żeby zbadać, dlaczego wszyscy Żydzi chcą wyjechać do Ameryki. Dzielny i przebiegły. Niemłody już człowiek, dżentelmen, a w Rosji zachowuje się jak młody reporter, wszystkiego się dowiaduje, wszędzie się wkręca. Przywieziony przez niego materiał daje do myślenia amerykańskim władzom imigracyjnym i chyba zmienia stosunek do imigracji żydowskiej, której część amerykańskiej opinii bardzo się obawiała. Ten weteran wojny secesyjnej ma w sobie romantyczną ciekawość świata, na starość odbywa wielkie podróże, między innymi do Japonii, zachwyca się japońskim teatrem, pisze o tych podróżach do prasy, ubierając swe opowieści w formę listów do córki. Myślę, że mógłby być wielkim reporterem.
Poza tym bardzo polubiłam Ludmiłę Foxlee, Czeszkę z pochodzenia, pracownicę społeczną. Niesamowicie pracowita, ale też z humorem, śpiewająca, wesoła. Miała w sobie taką ciepłą miłą kobiecość, ale żadnej czułostkowości. Twarda, a jednocześnie pełna fantazji. Bardzo wiele robiła dla tych biednych przerażonych kobiet z Europy Południowej i Wschodniej, które przypłynęły połączyć się z mężami już trochę zamerykanizowanymi. Widziała ich biedę i starała się o ładne, modne ubrania dla nich, zdobywała je w instytucjach społecznych, przebierała te dziewczyny, ośmielała je. I schodziły na ląd pewniejszą stopą. Ludmiła miała poczucie historyczności tego, co się działo na wyspie i prowadziła codzienne zapiski. Przy całej swojej praktyczności miała chyba jakiś instynkt literacki, zachwycała się szczegółami życia. Opisuje na przykład trzech zapaśników, których oszukano na kontrakcie. Jednemu z tych siłaczy tak się trzęsą ręce ze zdenerwowania, że Ludmiła musi je przytrzymać. Każdy ma inną osobowość. Jeden mówi, że i tak ma szczęście w życiu, bo ma małe uszy. Duże uszy to klęska dla zapaśnika, łatwo za nie złapać i naderwać. Ludmiła widzi nie tylko uszy, ale i oczy. Widzi, że kobiety zatrzymane do kwarantanny nie widzą w ogóle wspaniałego pejzażu za oknem, linii Manhattanu. Patrzą w ścianę.

Małgorzata Szejnert
fot. Mirosław Pietrusiński/ZNAK
ZK: Imigranci to dla przyjmujących ich pracowników trochę parada dziwolągów – inaczej jedzą, inaczej mówią, nie wiadomo, jak ich zakwalifikować. A od tego, czy zostaną uznani za normalnych, zależy ich los.
MS: Tak, to bardzo dramatyczny moment w historii Ellis Island, ustawy imigracyjne nie pozwalały na wpuszczanie do Stanów ludzi opóźnionych w rozwoju, upośledzonych, chorych psychicznie. I trzeba było jakoś zbadać, czy ci ludzie odpowiadają tym określeniom. A psychiatria i psychologia były w powijakach. Wypracowane narzędzia dotyczyły ludzi z tego samego kręgu cywilizacyjnego. A to byli obcy, wchodzili do niezrozumiałego dla nich świata. I trzeba było odróżnić ich niewiedzę od choroby. Te metody badań, jakie wprowadzano stopniowo na Ellis Island, były pionierskie w skali światowej.

ZK: Spokojnym reporterskim tonem opisuje Pani ważne momenty w historii cywilizacji, ale jednocześnie ta książka jest bardzo poetycka.
MS: Tak? Materiał jest rzeczywiście dramatyczny. Działa na wyobraźnię. Literacka pokusa jest tu większa niż przy innych tematach. Być może na ton reportażu wpływa także sam nastrój wyspy. Ellis Island jest wielką sceną, ograniczoną wodami. Ciągle czuje się odgłosy przyrody, fale, mewy, wiatr, mimo że dookoła widać wieżowce. Przyroda i swoista teatralność tego miejsca sprawiają, że ma się większą potrzebę wyrażenia czegoś w sposób bardziej emocjonalny. Choć ja unikam emocji. Ale to jest sprawa znalezienia dla nich wyrazu.

ZK: Reportaż staje się literacki, ale może to jest też tak, że literatura zmierza w stronę reportażu…
MS: No pewnie. A komu chce się fikcję czytać teraz? Literatura reporterska jest tak bogata – i w Polsce, i na świecie – że właściwie już nie bardzo się chce czytać coś innego. No jest jakiś popyt na fikcję, tę absolutną fikcję, którą nazywamy fantasy. Ale między fikcją a fantasy jest pustawo. Czytelnicy się nie tłoczą.

ZK: A poezja?
MS: Poezja. Boże, jakie to trudne – mówić o poezji. Ja najbardziej lubię te nostalgiczne wiersze Miłosza. O tych kruchych kobietach. Wspomnienie kobiety przed lustrem, jakiegoś gorsetu, falbanki. I poezję Anny Piwkowskiej. Ona też ma takie wyczucie szczegółu. Poza tym rymuje, ładnie, w sposób nienachalny. Rymy nadają wszystkiemu konstrukcję, gdzieś pod spodem się ją czuje. Ale jednocześnie są jakby przypadkowe, pojawiają się jak niespodzianka, taki prezent.

ZK: Pani też intensywnie szuka rytmu w tej książce.
MS: Tak, staram się konstruować, bo mnie to bawi, sprawia mi to przyjemność. Człowiek jest ukształtowany w poczuciu jakiejś harmonii, ładu, który sobie budował przez całe życie, żeby się nie rozlecieć na kawałki. Dlatego pracuje tak, a nie inaczej. Ja lubię sobie zawczasu coś zaplanować. Wymyślić tytuł, jakąś oś, podział. Zapobiegliwa jestem.

ZK: Ale nie pisze już Pani teraz krótszych reportaży dla prasy?
MS: Nie, za nic na świecie. Teraz nie byłabym w stanie poddać się żadnemu takiemu reżimowi. Dzięki Bogu, że mogę tak pisać, nie martwiąc się, gdzie to ulokuję i czy mi to wyjdzie. No najwyżej nie wyjdzie. Jak pisałam „Czarny ogród”, wcale nie myślałam, że to będzie miało wzięcie. Pisałam, bo mnie to interesowało. I nawet brałam pod uwagę fakt, że to wyjdzie w jakimś marginesowym wydawnictwie. W Giszowcu będą czytać i tyle. A Znak się tym zainteresował i zaczęli chwalić. Dopiero wtedy sobie pomyślałam – o, to dobrą książkę pewnie napisałam.

ZK: To dlatego „Wyspa klucz" ma większy rozmach?
MS: Tak, już wierzyłam w ten materiał. I napisałam tę książkę trochę jakby z rozpędu. Miałam po „Czarnym ogrodzie” taką dziurę i szybko chciałam coś zrobić.

ZK: To czuć w tej książce, skupienie nad jej konstrukcją, ale i rozpęd. Tak samo się to czyta – jednym tchem.
MS: Następna książka, o której teraz myślę, nie będzie już tak szybko.

ZK: Nie chce Pani o niej mówić?
MS: Nie umiem mówić, wolę pisać. Męczą mnie spotkania autorskie. Nawet nie mam tremy, ale męczy mnie wyrażanie tego, co mam do powiedzenia. Często robię tak, że siadam do komputera, żeby coś sformułować, potem już do tego nie zaglądam. Mam słowa w palcach, a nie w głowie. Péter Esterházy na spotkaniu przy okazji Nagrody Angelusa powiedział coś, co mnie szalenie zdziwiło: że pisarz nie powinien w ogóle zastanawiać się nad myślami, pisarz powinien pisać słowa. Myśli są dobre dla nauczycieli, dla listonoszy, dla konduktorów. Potem pomyślałam, że chyba coś w tym jest, choć on to źle tłumaczył. I jak się czyta „Harmonię caelestis” (nie przebrnęłam zresztą do końca, przeczytałam połowę tej wspaniałej książki, ten ojczulek już tak mi dał do wiwatu), to rzeczywiście ma się poczucie, że jest pisana słowami. Tego wszystkiego, co on napisał, nie da się chyba usprawiedliwić biegiem myśli. To szaleństwo słów.

ZK: A ma Pani swoich ulubionych reportażystów?
MS: O polskich nie chciałabym mówić, ale teraz czytam trochę książek zagranicznych. Na przykład „Ścieżki śpiewu” Chatwina. Ci zagraniczni autorzy osiągnęli już taki poziom materialny i taką swobodę twórczą, że piszą dokładnie o tym, o czym chcą. Jadą na koniec świata, siedzą tam, ile trzeba i z tego bierze się taka książka o Aborygenach albo „Powiedział mi wróżbita” Terzaniego.
Terzani usłyszał od wróżbity, że nie może latać samolotem, a był wtedy korespondentem „Spiegla”. I w związku z tą przepowiednią – nie wiem, czy się naprawdę nią przejął, czy potraktował ją jako okazję – postanowił spędzić rok na ziemi. Podczas tego roku odbył wielkie podróże koleją, samochodem, statkami, piechotą. Przemierzył parę kontynentów i osiągnął ogromne powiększenie swojego prywatnego globu, który przedtem był już taki skurczony. Rozrastał mu się i rozrastał... Terzani stwierdzał ze zdziwieniem, że istnieją jakieś granice, że trzeba się przez nie przedostać, jakieś wizy stemplować, z jakimiś urzędnikami pertraktować, że jacyś ludzie po tych drogach taszczą jakieś toboły. A co najzabawniejsze – zauważył, że jeżeli jedzie z człowiekiem w pociągu, to zapamiętuje dobrze jego osobę, a jak leci samolotem, to nigdy nie pamięta, kto koło niego siedział.

ZK: Podobno dusza się porusza najszybciej z prędkością konia. I jak lecimy samolotem, to ona przez jakiś czas jeszcze zostaje, bo nie nadąża.
MS: A to ciekawe. Ale może dusza zmienia swoją szybkość z latami, choć też do pewnej granicy. Na pewno dusza nie porusza się tak szybko jak samolot, to na pewno nie.

ZK: To czyta coś Pani poza reportażami?
MS: Ostatnio czytam Sebalda, wszystkie książki po kolei. Ale stwierdziłam właśnie, że jego ostatnia książka nie jest niczym innym jak reportażem. Postanowiłam nawet to sprawdzić, bo niektóre fragmenty wydawały mi się zbyt literackie, zbyt niezwykłe, żeby być prawdziwe. Zaczęłam szukać w internecie, posprawdzałam nazwiska, miejsca, o których on pisał. To wszystko prawda.

ZK: Panią też trzeba by sprawdzić w internecie... I opowieść o Ellis Island.
MS: Wszystko jest prawdziwe.

Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych).