Rawi Hage, „W co grał De Niro”

Bartosz Staszczyszyn

„W co grał De Niro” Rawiego Hage to znakomita powieść o dojrzewaniu w Bejrucie, mieście, w którym nie cichną odgłosy eksplozji

Jeszcze 1 minuta czytania

„Spadło już dziesięć tysięcy bomb, a ja czekałem na George’a” – tak zaczyna swą opowieść narrator i główny bohater „W co grał De Niro” Rawiego Hage. Jesteśmy w Libanie, na „samym dnie faktu dokonanego”. Dookoła trwa wojna domowa. Dla mieszkańców ogarniętego konfliktami Bejrutu spadające bomby to coś najzupełniej naturalnego. Są wpisane w krajobraz miasta.

Rawi Hage, „W co grał De Niro”. Przeł.
Agnieszka Kalatos, PIW, Warszawa, 262
strony, w księgarniach od maja 2009
Właśnie w takim świecie przychodzi dorastać dwóm bohaterom powieści – Bassamowi i George’owi, niespełna dwudziestoletnim chłopcom marzącym o lepszym życiu. Są jak bracia – od najmłodszych lat dzielą ze sobą wszystkie młodzieńcze doświadczenia. Rozdzieli ich wojna. Każdy z chłopców spojrzy na nią inaczej, dostrzegając w niej zagrożenie albo szansę.

Bassam nie rozumie walki, a George ulega jej żywiołowi i wstępuje do chrześcijańskiej falangi na usługach prawicowej partii. Otrzymuje szansę wojskowej kariery (najpierw jest asystentem jednego z pułkowników, później awansuje na dowódcę oddziału). Tak rozchodzą się drogi przyjaciół. Obserwując przemianę kolegi, Bassam coraz intensywniej marzy o wyjeździe z Bejrutu. „Czas stąd jechać” – mówi co chwilę, upewniając samego siebie o słuszności własnych wyborów. Marzy o Rzymie, pięknym mieście, gdzie nie ma bomb i groźnych religijnych podziałów.

Powieść Hagego określana jest często jako książka wojenna, co nie do końca opisuje jej charakter. „W co grał De Niro” opowiada o czymś więcej – liniach demarkacyjnych między krajami, narodami i wyznawcami różnych religii. Bejrut jest dla pisarza miastem pogranicza. W jednym z wywiadów Hage stwierdził, że „Bejrut był miastem podzielonym tak jak Berlin, choć zamiast muru u nas byli snajperzy i worki z piaskiem”. Przez to miasto przebiega barykada – po jednej stronie chrześcijanie, po drugiej muzułmanie. Nad ich głowami pociski wystrzeliwane z obydwu stron.

Hage bardzo plastycznie kreśli ten krajobraz. Wraz z jego bohaterami spacerujemy ostrzeliwanymi ulicami, czujemy wszechogarniający smród rynsztoka, mijamy stada bezpańskich psów co noc terroryzujących mieszkańców. Tak jak Bassam nie rozumiemy, dlaczego kuzyni z drugiej strony granicy mają być śmiertelnymi wrogami, dlaczego dookoła wciąż giną przypadkowe ofiary, a wojna przynosi korzyści jedynie reżimowym generałom.

Ale w książce libańskiego pisarza podziałów jest dużo więcej – jego powieść gra narracyjnymi schematami i stylami, łącząc różne artystyczne światy. Zza obrazu zniszczonego Bejrutu wyłania się bowiem rzeczywistość odrealniona, prawie magiczna. Liban Hagego jest nierealistyczny, choć bardzo dosadny. „Bejrut w czasie wojny był najspokojniejszym miastem na ziemi” – pisze autor. A jego bohater podziwia „fantastyczny widok na bezkresne niebo”, który zawdzięcza wybuchowi bomby.

Rawi Hage, © Babak SalariMelanż stylistycznych konwencji ma podwójne znaczenie. Osobliwy magiczny realizm z jednej strony podkreśla okrucieństwo wojny, z drugiej zaś pokazuje, że w ogarniętym wojną Bejrucie także możliwe jest szczęście. Bassam i George wbrew otaczającej rzeczywistości starają się przeżyć swoją młodość – pierwsze miłości, szczenięce zabawy, niebezpieczne wygłupy dorastających chłopców. Mimo że ich niewinność przeciwstawiona jest wojennemu piekłu, wciąż ma w sobie wiele piękna.

Rawi Hage, który jako nastolatek opuścił Liban, by zamieszkać w Stanach Zjednoczonych i Kanadzie, nie stroni od filmowych nawiązań. Sposób, w jaki konstruuje niektóre sceny, przypomina dynamiczny filmowy montaż. Książkę czyta się jak rasowy thriller, o tyle jednak nietypowy, że gęsto inkrustowany elementami orientalnej poezji, efektownej i pięknej w swojej prostocie. Na tym nie koniec intertekstualnych nawiązań. Libański autor co rusz przywołuje fragmenty „Obcego” Camusa, wskazując na egzystencjalizm jako klucz, wedle którego czytać można opowieść o Bassamie i George’u. W powieści pobrzmiewają znajome pytania: do jakiego stopnia człowiek wybiera swoje życie? gdzie kończy się predestynacja, gdzie zaś zaczyna jednostkowa wolność? Bohaterowie są uwięzieni przez wojnę, ale i przez własną przeszłość, przez traumy, od których nie można uciec.

„Salę tortur nosimy w sobie” – mówi w pewnym momencie George. „W co grał De Niro” opowiada o wewnętrznych więzieniach. Nazwisko amerykańskiego aktora występuje w książce  jako pseudonim chłopca rozmiłowanego w rosyjskiej ruletce. Jak jeden z bohaterów „Łowcy jeleni” Michaela Cimino libańskie dzieciaki bawią się w tę śmiertelną grę, która jest symbolem tragizmu wojny. Jedni mają szczęście, inni nie. Jedni przeżyją, innym się to nie uda. Jednak wszyscy zapłacą za wojnę bardzo wysoką cenę – utracą niewinność i wewnętrzną wolność.

„W co grał De Niro”, debiutancka powieść pisarza, rok temu otrzymała prestiżową nagrodę IMPAC. Jej popularność nie dziwi. Nieczęsto zdarzają się książki tak dobrze skonstruowane, napisane żywym językiem, a zarazem tak dojrzale traktujące o losie i śmierci, samotności i poczuciu wyobcowania.

 Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych).