Jeszcze 1 minuta czytania

Maria Poprzęcka

NA OKO:
Łąka pod reklamę

Maria Poprzęcka

Maria Poprzęcka

Jedziemy na wakacje, zanurzając się w polski krajobraz. Kierunek obojętny – morze, góry, pola, lasy, rzeki, jeziora. Widok wszędzie taki sam: BLACHARSTWO, NAPRAWY, OPONY, EUROOPONY, BLACHY, BLACHOTRAPEZY, BLACHODACHÓWKI, PARKIETY, CENTRUM PARKIECIARSTWA, PŁYTY WIELOWARSTWOWE, PŁYTKI, GRES, MARMURY, ARMATURY, ŁAZIENKI, JACUZZI, OKNA, EURO OKNA, OKNA 45% CIEPLEJ, GRZEJNIKI, PŁOTY, BRAMY, ROLETY, ŻALUZJE, DRZWI, DREWNO, APARTAMENTY, DOMY Z BALI, DWORKI STAROPOLSKIE W TECHNOLOGII KANADYJSKIEJ, PARAPETY, RYNNY, DESKI, PANELE, ROZLICZANIE PODATKÓW, NIE PŁAĆ WIĘCEJ, SOLARIUM, CENTRUM PAZNOKCIA, DISCO, SPA, BASENY TERMALNE, CHŁOPSKIE JADŁO, PAŃSKIE JADŁO, DOMOWE JADŁO, WSZYSTKO DLA PANA… Jedziemy niczym wzdłuż niekończących się kulis. Kulisy są większe, mniejsze, świeże i oczy rwące, ale i spełzłe od deszczu i słońca, blade, widmowe.

Plaga reklamowych banerów najsilniej dotyka miejskie wylotówki. Warszawska Aleja Krakowska idzie w konkury z krakowską Zakopianką. Tu nośnikami wielkoformatowego outdooru są domy, płoty, nawet niezamieszkałe rudery. Oblepiają je szczelnie, tworząc asemantyczną wizualną kakofonię. Czasem nośnik kłóci się z przekazem. „KRAKÓW – MIASTO PRZYJAZNE INWESTOROM” głosi gigantyczny napis rozpięty na porzuconej betonowej strukturze, której stan dramatycznie zaprzecza temu zapewnieniu. Nie, nie mówię o zaniechanym truchle krakowskiego hotelu Forum, nadal będącym największym w kraju nośnikiem reklamy. Zwrócony ku Wawelowi, rok temu budził emocje, zachwalając „zimnego Lecha”. Dziś różowe bańki mydlane firmy telefonicznej emocji nie budzą. Dziwić tylko może, że twórcy tej reklamy zapomnieli o odwiecznej symbolice mydlanej bańki jako obrazu znikomości ludzkiego życia i jego oszukańczych pozorów. Ale też w ogóle zdumiewa wiara w jakąkolwiek skuteczność przydrożnych reklam, tego natrętnego wizualnego bełkotu, bezwartościowego informacyjnie i marketingowo. Kto jest ich targetem? Zirytowani ludzie stojący w korkach? Czy ci, którzy z korka się wyrwawszy, przekraczają dozwoloną prędkość?

Im – co raczej wiemy, niż widzimy – piękniej wokoło, tym bardziej boli. Bliskość Tatr zapowiadają KOŻUCHY, KOŻUCHY, KOŻUCHY, HURT, DETAL, SKÓRY, SKÓRY, SKÓRY WŁOSKIE, PANTOFLE REGIONALNE, OSCYPKI, OSCYPKI, OSCYPKI, BRYNDZA, ŚWIEŻY BUNDZ. Są i kurioza, mile urozmaicające podróż: PODŁOGI RENESANSOWE, GARNITURY – OBLEKI (Słowacja blisko), SUPREX – SPISKIE CENTRUM HANDLOWE, UPOMINKARNIA, STODOŁA KEBAB, PASIEKA DISCOUNT… Wreszcie wolny skrawek zieloności, wysoka, nie koszona trawa, chwila wytchnienia dla oka. Ale i tu, na domowej roboty tablicy, nagwazdrane sprayem: ŁĄKA POD REKLAMĘ.

To nie jest śmieszne. Mamy do czynienia z bezprecedensowym zanieczyszczeniem środowiska naturalnego i przestrzeni publicznej. Kulturową katastrofą. Zawstydzającym upodleniem i zeszpeceniem krajobrazu. Album Elżbiety Dymnej i Marcina Rutkiewicza „Polski outdoor. Reklama w przestrzeni publicznej” to jeden z najbardziej przygnębiających dokumentów pokazujących współczesną Polskę. Kraj traktowany jako łąka pod reklamę. Reklamę obnażającą – niestety – polską kulturową ciemnotę.

„Pewnie za 30 lat ludzie oglądający te zdjęcia nie będą mogli uwierzyć, że pozwoliliśmy, aby nasz kraj tak wyglądał. Bo najgorsze, co mogło nas spotkać – i spotkało – to zobojętnienie na ten bałagan” – mówiła współautorka albumu. Na razie od tych słów minęły dwa lata i nic nie pozwala na optymizm. Polski pejzaż to BLACHARSTWO, NAPRAWY, OPONY, EUROOPONY, BLACHY, BLACHOTRAPEZY, BLACHODACHÓWKI… i  ROK MIŁOSZA.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.