Bóg to postać filmowa

Rozmowa z Brunonem Dumontem

Moje historie są bardzo fizjologiczne i pozbawione metafizyki. Bohaterowie raczej się pochylają niż wznoszą wzrok ku niebu – bardziej niż transcendencję kontemplują wsobność rzeczy. Szaman tkwi w każdym z nas

Jeszcze 2 minuty czytania

BŁAŻEJ HRAPKOWICZ: Jean-Luc Godard powiedział kiedyś, że kino może myśleć. Zgodziłby się pan?
BRUNO DUMONT: Nie do końca. Liczy się przede wszystkim widz, który jest w stanie myśleć, oglądając film – w takim sensie, że film wywołuje jakąś zmianę w jego myśleniu. Bo oglądanie filmu, który „myśli" może być dosyć nudne. 

Pytam, bo kiedy oglądam pańskie filmy, mam wrażenie, że to namysł za pomocą obrazów.
Tak, ale to pan się zastanawia, to pan wykonuje pracę myślenia. Mogę pana zapewnić, że każdy mój film jest stosunkowo prosty.

Moim zdaniem tylko pozornie. A powiedział pan kiedyś, że scenariusze pisze w bardzo literacki sposób, a potem na planie ulegają kompletnej transformacji. Chodzi o redukcję do prostego szkieletu? Gdzie kończy się literatura, a zaczyna kino?
Wydaje mi się, że kino jest czymś wcześniejszym od literatury, bardziej prymitywnym. Literatura to już tworzenie słów – bardzo wyszukany proces. W kinie język może być całkowicie zredukowany, a przynajmniej bardzo ograniczony. W tym sensie kino jest sztuką przedliteracką.

W najnowszym filmie – „Poza szatanem” – jest sporo ujęć, z którymi kojarzę pańskie kino: postacie patrzą w dal lub w górę, jakby czegoś poszukiwały.
Często pokazuję postaci, które przyjmują postawę kontemplacyjną, poszukującą. Zwykle są to sytuacje nieme, bohaterowie szukają innej realności – poza językiem, bo przestał im wystarczać. Próbują znaleźć inne punkty odniesienia niż ten przyziemny. Bardzo dużo jest w moich filmach psychologicznych i fizycznych przemian, które mają przykuć uwagę widza i zmusić go do reakcji. Znowu – to widz jest najważniejszy.

Mam wrażenie, że to często reakcja pozaracjonalna.
Do tego dążę. Sferę rozumu bardzo dobrze znamy, dlatego kompletnie mnie ona nie interesuje. Więcej nawet – potwornie mnie nudzi.

Bruno Dumont

Urodził się w 1958 roku w Bailleul (Flandria). Przez kilkanaście lat wykładał filozofię w lokalnym liceum. Realizował komercyjne reklamówki dla miejscowych zakładów pracy. Na dużym ekranie zadebiutował nakręconym w 1997 roku „Życiem Jezusa”, za które otrzymał nagrodę Jeana Vigo i przyznawaną za najlepszy debiut na festiwalu w Cannes Złotą Kamerę. Zarówno nakręcona w 1999 roku „Ludzkość”, jak i zrealizowana w 2006 roku „Flandria” zostały nagrodzone Grand Prix canneńskiego festiwalu, co do tej pory udało się jedynie Andriejowi Tarkowskiemu. Reżyser próbował zmierzyć się też z amerykańskim krajobrazem, czego rezultatem jest zrealizowany w 2003 roku film „Twentynine Palms”, który reżyser określa mianem eksperymentalnego horroru.

W tym roku do kin wszedł jego najnowszy film – „Hadewijch”.

Powiedział pan, że bohaterowie szukają innych punktów odniesienia. Ale w pańskim kinie droga ku transcendencji prowadzi przez spojrzenie w dół – na ciało, fizjologię, na to, co zmysłowe. Bohater „Poza szatanem” jest zbawcą, mesjaszem, swego rodzaju szamanem, a jednocześnie postacią bardzo cielesną.
Tak, moje historie są bardzo fizjologiczne i pozbawione jakiejkolwiek metafizyki – ona też mnie nudzi. Bohaterowie raczej się pochylają niż wznoszą wzrok ku niebu – bardziej niż transcendencję kontemplują wsobność rzeczy. A szaman tkwi w każdym z nas i to on uosabia sprzeczności ludzkiej kondycji – z jednej strony zdolność do iluminacji, uniesienia, a z drugiej – barbarzyństwo. Wewnątrz każdej istoty ścierają się te ekstrema. W „Poza szatanem” szaman nie jest postacią w socjologicznym, psychologicznym sensie – to poetycka figura wspomnianych sprzeczności.

Tworzy pan kino duchowe?
Oczywiście – duchowe i poetyckie.

Natura jest prymitywna i rządzi w niej przemoc, cywilizacja funkcjonuje gdzieś na marginesie i nie oferuje ratunku – bohaterowie pana filmów znajdują się w klinczu. Stąd potrzeba transgresji, tylko nie bardzo wiadomo, gdzie jej szukać.
Dokładnie tak wygląda dzisiaj ludzka kondycja. Pamiętając o roli instynktu i natury, musimy wypracowywać normy cywilizacyjne i moralne. Kino jest rodzajem medytacji nad kondycją ludzką, której samo jest wytworem, obrazem, przejawem. Sztuka, poezja powinny się odnosić do naszej kondycji, nieustannie nam ją uświadamiać.

Jeśli pańskie kino to duchowa i poetycka medytacja nad ludzką kondycją, to jest to medytacja postsekularna – z jednej strony kompletnie poza religią, a z drugiej osadzona na pojęciach z teologii chrześcijańskiej, takich jak łaska czy zbawienie.
Tak, ponieważ sekularyzm to kres religii, stan dojrzałości, ścieżka, która może doprowadzić do sacrum, ale poza religią, poza Kościołem. Do pewnego rodzaju świętości ateistycznej.

„Świętość ateistyczna” nie jest oksymoronem?
Sacrum to pojęcie znacznie szersze niż religia, dużo wcześniejsze. Sacrum jest częścią naszej duszy – to dlatego zakochujemy się, wpadamy w ekstazę na widok pięknego pejzażu, mamy zdolność do iluminacji, oświecenia. Musimy to w sobie bardzo hołubić i sztuka może nam w tym pomóc. Natomiast religia to archaizm, dlatego trzeba odebrać jej sacrum. Religia powinna mieć rację bytu tylko w sztuce. Bóg to postać filmowa.

Bruno Dumont / mat. promReligia bywa wbrew pozorom całkiem racjonalna, uwikłana w materialność, politykę, ideologię.
Tak, to bardzo praktyczny system, który oferuje prosty przekaz, ale jednocześnie mocno alienuje. W kontekście filozoficznym religia jest infantylna i debilna. Biblia to świetna lektura dla czteroletniego dziecka.

Stary Testament też? Nie jestem pewien...
Dlaczego? Przypomina baśnie, w których leje się krew...

Jak u braci Grimm?
Otóż to. Problem pojawia się, gdy mamy dwadzieścia lat i nadal w to wszystko wierzymy.

Obok pojęć z teologii chrześcijańskiej pojawiają się w pańskich filmach elementy pogańskie – tak jakby mówił pan, że każda religia czy wierzenie dotyka sacrum, ale tylko spojrzenie gdzieś pomiędzy nimi może do niego dotrzeć.
Oczywiście, każda religia jest wyrażeniem idei Boga, czyli uniwersalnej prawdy sacrum, która przybiera różne formy. Problemem jest to, żeby sposób ekspresji tej idei był nowoczesny, a nie historyczny, archaiczny – jak ma to miejsce w religii.

Jest pan z wykształcenia filozofem, zapytam więc na koniec o powody, dla których porzucił pan filozofię na rzecz kina?
Zajmując się filozofią, znalazłem się w pewnym kłopocie. Zorientowałem się bowiem, że rozum i logika nie wystarczają do ogarnięcia wielu kwestii. Kierując się zasadami logiki, nie można na przykład być i nie być jednocześnie – to po prostu niemożliwe. Tymczasem owa sprzeczność jest istotą naszego życia – można przecież kogoś kochać i nie kochać jednocześnie. Tego myśl logiczna nie jest w stanie pomieścić, a kino wnika w te obszary egzystencji. Dlatego wydaje mi się, że kino to narzędzie znacznie potężniejsze od filozofii, chociaż w pewnym sensie filozoficzne, ponieważ umożliwia zadawanie pytań. Dzięki środkom, jakimi dysponuje, może być dużo subtelniejsze i lepiej radzić sobie z niuansami rzeczywistości. W „Hadewijch” dotknąłem tematu religii i terroryzmu. Z intelektualnego punktu widzenia to się w ogóle nie trzyma kupy – jak osoba religijna może się dopuścić aktu terroru? Ale jeśli spojrzymy na problem od strony emocjonalnej – sensu nabiera nawet zabijanie w imię Boga.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.