Grotowski i czego robić nie trzeba
Jerzy Grotowski, Bolonia / fot. Francesco Galli © 1997

Grotowski i czego robić nie trzeba

Paweł Soszyński

Dziś potrzebna jest nam rozmowa o samym Grotowskim, potrzebna jego biografia, nie kolejna biografia jego twórczej ścieżki

Jeszcze 3 minuty czytania



W programie trwającego właśnie Roku Grotowskiego próżno szukać wydarzeń i dyskusji odbiegających od standardowych ujęć pracy i życia polskiego reżysera. Wyjątkiem, potwierdzającym regułę, jest chyba tylko wystawa „Performer” w warszawskiej Zachęcie, ale i ona nie wyznacza nowej perspektywy dla dyskusji o Grotowskim; jest bardziej wystawienniczym zabiegiem, próbą poszerzenia kontekstów.
Zarówno tematy, jak i nazwiska pojawiające się w trakcie obchodów, są dość oczywiste: Ludwik Flaszen, Mario Biagini, Peter Brook, Zbigniew Osiński, Leszek Kolankiewicz, Richard Schechner, Jenna Kumiega – to albo współpracownicy mistrza, albo jego konsekwentni komentatorzy.
Zastanawia nieobecność młodych badaczy i artystów, brakuje nowych nazwisk. Być może rzeczywiście przez ostatnią dekadę Grotowski nie zainteresował nikogo, może oprócz Grzegorza Ziółkowskiego, byłego już dyrektora wrocławskiego Instytutu Grotowskiego. Po co więc rok został zorganizowany? Czy ma on charakter jedynie wspominkowy? Jest okazją do spotkania po latach?
Nie miałbym nic przeciwko temu, gdyby Grotowskiego rzeczywiście wspominano. Zamiast tego jego pracę po raz enty umieszcza się w kontekście Wielkiej Rewolucji Teatru, haitańskich rytuałów i mistyki. Znów mówi się o kontrkulturze, Człowieku Wewnętrznym i opowiada o Teatrze Źródeł, urządza wystawę archiwalnych fotografii i projekcje klasycznych filmów dokumentalnych.

Jeśli Grotowski nie zainteresował nowych badaczy i twórców, to jaka jest tego przyczyna? Winny jest sam Grotowski, czy pewna maniera, z jaką się go traktuje? Maniera, w której wątki indyjskie, haitańskie oraz cały religioznawczo-antropologiczny arsenał zdominował – by nie powiedzieć – przytłoczył, recepcję i namysł nad Grotowskim. Bo kim jest Grotowski? Kim jest, że tak powiem, jego człowiek zewnętrzny? Być może Grotowski stanie się postacią bardziej interesującą, gdy stanie się w ogóle postacią – a więc egzystencją?
Tytuł styczniowego inauguracyjnego panelu dyskusyjnego we Wrocławiu – „Grotowski: co było i co jest do zrobienia” – nawiązuje bezpośrednio do dyskusji sprzed 10 lat, zorganizowanej na łamach „Dialogu” („Grotowski i co jest do zrobienia”). W trakcie tej dyskusji Zbigniew Osiński stwierdził: „Grotowski bez Indii jest po prostu nie do ugryzienia”. Dowodem na prawdziwość tej tezy ma być między innymi fakt, że po przeczytaniu książki „Ścieżkami jogów” Paula Bruntona, książki o Śri Ramanie Maharishim, Grotowski „dostał gorączki”. Znowu po lekturze Junga – tę relację zawdzięczamy Kolankiewiczowi – „Grotowski promieniał”. Jung, traktaty jogi, Grigorij Gurdżijew i chasydyzm to kanoniczne konteksty, w których zwykło się umieszczać pracę Grotowskiego. Są to z pewnością cenne tropy interpretacyjne. Gorzej, gdy stają się one także jedynym kontekstem, w którym umieszcza się życie polskiego reżysera.
Świetnie widać to w tekście Kolankiewicza, „Grotowski w poszukiwaniu esencji” („Wielki mały wóz”, Gdańsk 2001), tekście, który jest odpowiedzią na esej Richarda Schechnera, „Kameleon, szaman, łgarz, artysta, mistrz” („Dialog” 1999 nr 6). Znamienny jest już sam tytuł – słowo „esencja” zderzone z wywoławczą dla rozważań Kolankiewicza, tak zwaną „Notą dla przyjaciół”, w której Grotowski zaznacza sprzeciw wobec eseju Schechnera, szczególnie zaś ukazanych przez Amerykanina politycznych wyborów Grotowskiego. Problem ten staje się dla Kolankiewicza przyczynkiem do skądinąd fascynujących rozważań o chasydyzmie, Gurdżijewie i gnozie. To tam polski badacz, współpracownik Grotowskiego i redaktor wielu jego tekstów, szuka odpowiedzi na zarzut o ucieczkę Grotowskiego z kraju ogarniętego stanem wojennym; odpowiedzi, którą mógłby sformułować w imieniu nieżyjącego już Grotowskiego.
Poręczny okazuje się być komentowany przez Grotowskiego „Gog i Magog” Bubera. Pisze Kolankiewicz: „Maggid z Kozienic wątpił, by nawet najmądrzejszy cadyk mógł się dowiedzieć, w jaki sposób zwycięstwa albo klęski jakiegoś człowieka wiążą się ze zbawieniem. W burzliwym 1981 Grotowski wyciągnął te wątki historii z epoki napoleońskiej – jako aktualną lekcję”. Dla Kolankiewicza Grotowski jest „nauczycielem Performerem”, jest tym, który z pamięci recytował Widzenie Mickiewicza. Życie Grotowskiego rządzi się tymi samymi prawami, jakimi rządzi się mistyka żydowska i polska romantyczna historiozofia, opowiadające o starciu jednostki z historią, esencji z egzystencją. Nic dziwnego – Grotowskiemu zawsze chodziło przecież o prawdę, a prawda wykracza poza „tu i teraz”, w jej obliczu wszystko nabiera głębszego znaczenia. Prawdą może być tylko esencja. W końcu właśnie z takiej perspektywy, przy pomocy tego języka, przywykliśmy mówić o Grotowskim. Mówimy więc o prawdzie Grotowskiego, zapominając o prawdzie jego egzystencji.
Wiara Grotowskiego w „akt całkowity” i możliwość prawdziwego międzyludzkiego spotkania nie wyczerpuje jednak jego życia. Grotowski nie uosabia, nie wciela jej całkowicie, a w ujęciach Kolankiewicza czy Osińskiego jest tym, o czym pisał. Mistyczna i religioznawcza interpretacja jego pism, wydobyta z lektur samego Grotowskiego, jest jednocześnie kluczem do rozumienia jego postaw życiowych, a nawet „natury osobowości” (jak choćby w ostatniej książce Ziółkowskiego, „Guślarz i eremita”).

Wystawa „Mój Grotowski", Centrum Sztuki WRO
fot. Z.Kupisz/arch. WRO
Grotowski nie jest człowiekiem – jest sumą antropologicznych i religioznawczych doświadczeń, figurą przeżywającą przygody własnych lektur. Nie wiemy jednak, co popycha go do lektury, w jakim emocjonalnym czy psychologicznym kontekście, wybrzmiewają z ust Grotowskiego kunsztowne strofy Wed czy chasydzkie dialogi.
Grotowski – przynajmniej z pewnego punktu widzenia – nie jest ciekawy, bo mówił o rzeczach ostatecznych, a cały jego program był przede wszystkim pozytywny, jednolity, a więc z intelektualnego czy artystycznego punktu widzenia mało inspirujący. „Akt całkowity” można albo całkowicie przyjąć, albo odrzucić, dyskutować z nim właściwie nie ma sensu, bo ze swojej istoty jest on obcy myśli (obcy myśli będzie tak samo Grotowski, jeśli dalej będziemy go traktowali jako ucieleśnienie filozofii, której był zwolennikiem).
Pozostają więc dwie możliwości: albo uznamy, że Grotowski był swoistym fenomenem o historycznej doniosłości, albo zejdziemy w analizie z planu eschatologicznego, religioznawczego i mistycznego na plan egzystencji, dostrzeżemy w jego dążeniach pewien egzystencjalny dramat, dramat wpisany przecież w jego wypowiedzi, ale przemilczany w tekstach interpretacyjnych. Z Grotowskiego można uczynić „guślarza”, „eremitę” – czemu nie? Jest to jakiś pomysł, ale chyba nie jedyny możliwy. Grotowski może być mędrcem, cadykiem. Jednak z tych samych powodów można go uznać za melancholika, a w jego wysiłkach ujrzeć poruszający smutek.
Teksty Grotowskiego są przecież bolesnymi traktatami o samotności, o pragnieniu obecności, o miłości niemożliwej. Grotowski opisuje w nich głębokie, obejmujące ciało i duszę, przekraczające zmysły i namiętności spotkanie z jakimś „ty”. Spotkanie z innym człowiekiem jest niemożliwe (i dlatego Grotowski woła bezustannie: spotkajmy się!). Żeby nastąpiło, trzeba wpierw poruszyć niebo i ziemię, wystawić się na pośmiewisko, obedrzeć żywcem ze skóry. Performer, który jest rzecznikiem tego spotkania, jest więc w pierwszym rzędzie postacią tragiczną. W „Księciu Niezłomnym” wiele jest z „Małego Księcia”. Z tego samego powodu naturalnym partnerem dla Grotowskiego jest Roland Barthes, pochylający się nad nieistniejącą fotografią zmarłej matki, a nie jogin otulony himalajską mgłą; jest nim Blanchot ze swoją literaturą podążającą ku śmierci, bo „akt całkowity”, opisany przez Grotowskiego, jest zarazem aktem samobójczym, najwyższą ofiarą.

Biografia Grotowskiego nie byłaby więc opowieścią o szacownym mędrcu. Sugestywny i poruszający jest dla mnie gest Jean-Louis Barraulta, który w Paryżu wręczył Grotowskiemu portret Antonina Artauda. Portret ten był wyrazem uznania, ale i przestrogą, w obu przypadkach ewokował egzystencjalną empatię, jakiej nie sposób nie odczuwać, stykając się z kimś, kto ściąga do siebie świat i wyrusza w podróż po jego najodleglejszych zakątkach, by doświadczyć upragnionej bliskości, dokonać niemożliwego i wymknąć się przyrodzonej każdemu samotności. To właśnie intuicja o nieodwołalności tego stanu rzeczy napędza w Grotowskim wspaniałą wizję upragnionego spotkania, uwzniośla jego fantastyczne, mitologiczne piękno i zmysłową pełnię.
Czy to pragnienie, tak żarliwe, że Grotowski poświęcił mu całe życie, wynikało jedynie z lektury, zakorzenione było w sferze kulturoznawczej abstrakcji? Może tkwiło jednak w ciele, ale nie tym projektowanym, bezczasowym i mistycznie transparentnym. Chodzi mi o ciało jak najbardziej historyczne. Grotowski co najmniej kilka razy wspomina o problemach z własnym ciałem i nie robi tego w kontekście zagadnień techniki młodego aktora, którym był na początku. Dochodzi do tego problem jego seksualności, na co uwagę zwraca chyba tylko Schechner. Grotowski był sam, nic nie wiemy o jego ewentualnych związkach: kochankach, wielkich miłościach, seksualnych uniesieniach i katastrofach. To zastanawiające, że nikt nie zwraca na to uwagi szczególnie w kontekście jego pracy, samotności wpisanej w jego teksty. Czasem mówi się, że był impotentem, ofiarą lekarskiego błędu. Innym razem o jego homoseksualności. Zarówno pierwsza jak i druga opcja mogły być źródłem uczuciowych komplikacji. A co, jeśli pierwsza była w sensie psychologicznym następstwem drugiej?
Czy mówienie o tym wszystkim jest niestosowne? A czy niestosowny był zabieg Grotowskiego, który wykorzystał erotyczne doświadczenia Cieślaka do zbudowania słynnej sceny kaźni Księcia Niezłomnego? Przecież właśnie ta rola była, zdaniem Osińskiego, realizacją „aktu całkowitego”. Grotowski wyznał po latach, że linia roli została „położona” na wspomnieniu seksualnego wtajemniczenia jego najzdolniejszego aktora. Dlaczego więc nie mielibyśmy „położyć” wypowiedzi Grotowskiego na jego życiowych uniesieniach i tragediach? Niewiele o nich wiemy, a jeśli wiemy, to nic nie mówimy.
Póki co, Grotowski błądzi nocą w lesie, wspina się na wzgórze, zawraca bieg kultury i historii, odziera istotę ludzką z tego wszystkiego, co maskuje samotność, tworzy złudzenie obecności. Nasza samotność okazuje się jeszcze bardziej przerażająca, bo odwraca się od nas także świat: drzewa, rzeki, góry, niebo i ziemia. Nie tylko ty milczysz, cały świat jest głuchy na moje wołanie. Rozbieram się więc, brodzę w wodzie, przywieram do ziemi, zapominam o tym, kim jestem, zachowuję w sobie tylko tę cząstkę, która pragnie spotkania, tylko tyle, ile potrzeba, by się spotkać. I czekam, całe życie czekam.

W pracy Grotowskiego, w jego życiu, najbardziej inspirująca jest ta walka z całkowitą beznadzieją; głębokie przeświadczenie obojętności świata i jednostkowej samotności. Dopiero w tym kontekście pojawiają się tropy, na które zwracają uwagę Kolankiewicz i Osiński: joga, chasydyzm i Jung, teksty, w których zawarta jest obietnica przełamania egzystencjalnego impasu. Być może więc Grotowski wcale nie stoi w opozycji do filozofii francuskiej. Może on jeden dał jej wiarę, dostrzegł jej realny tragizm, a nie tylko uwodzicielskie teoretyczne piękno. Nawet jeśli nie czytał francuskich filozofów, to czuł podobnie. Co by się stało, gdyby postrzegany przez nas świat przybrał formę opisaną w teoriach Blanchota i Barthes’a? Czy nie podjęlibyśmy tej samej, co Grotowski walki?
Tradycyjni interpretatorzy Grotowskiego doskonale i wnikliwie przedstawili religioznawcze, antropologiczne znaczenie jego tekstów i używanych przez niego pojęć. Brakuje kontekstu, jakim było życie Grotowskiego, bo to właśnie odpowiedzią na nie była sformułowana przez Grotowskiego idea „człowieka wewnętrznego” i „aktu całkowitego”. Nie jest to sytuacja w dziejach ludzkiej myśli wyjątkowa. Psychologia głębi była w końcu odpowiedzią na kiełkujące w Jungu szaleństwo. Czy fakt, że Jung stworzył swój opus walcząc z szaleństwem, pozbawia go uniwersalnych, istotnych znaczeń? Chyba jednak nie, dodaje mu za to egzystencjalnej głębi, uwierzytelnia starania, tworząc z Bazylidesa – alchemicznego awatara, którym posługiwał się Junga – postać z krwi i kości, żyjący podmiot psychoanalitycznego dramatu.
Czy przedstawienie Performera w świetle czyjejś wyjątkowej biografii pozbawi go gracji, wytrąci z jego dłoni broń wojownika i kapłańskie insygnia? Z pewnością nie, dzięki temu jego walka będzie jeszcze ważniejsza a modlitwa bardziej poruszająca. Jednak najpierw trzeba mieć biografię, która oświetli swym blaskiem jego taniec. Przyczynek do tej biografii mogliby dać uczestnicy organizowanych w tym roku konferencji. Nie trzeba już nam kolejnych kontekstów antropologicznych, czy antropologicznie uchwyconego Grotowskiego, nikt nie zrobi tego lepiej, niż Kolankiewicz. Potrzebna jest nam rozmowa o samym Grotowskim, potrzebna jego biografia, nie biografia jego twórczej ścieżki. Może wtedy stanie się on postacią znacznie ciekawszą, bardziej frapującą, bliższą. Można to zrobić, bo nie ma już tego, kto mógłby komentować, sprzeczać się lub zatwierdzać teksty na swój temat, jak to było choćby z tekstem „Ogniokrad” Małgorzaty Dziewulskiej, który został przedstawiony Grotowskiemu przez Osińskiego, a komentarze Grotowskiego zostały przez Osińskiego skrupulatnie spisane.
Memuarystyczny coming out – tego nam trzeba. Za dziesięć lat może być już za późno, za kilkadziesiąt nie będzie już tych, którzy mogą Grotowskiego wspominać, a jego dzieło już na zawsze pozostanie w sferze religioznawczej abstrakcji lub czysto mistycznej realności.