Chopin i jego Europa (2011)

Marta Nadzieja

Na tegorocznym festiwalu „Chopin i jego Europa” częściej można było zobaczyć przy fortepianie kobiety. Ale tym razem hasło „pianistka” nie odsyłało tylko do Marthy Argerich

Jeszcze 2 minuty czytania

Tradycyjnie Martha Argerich umiejętnie budowała napięcie wokół swojej osoby i wystawiała publiczność na próbę. Czy się pojawi? Czy nie zmieni w ostatniej chwili programu? Czy nie przerwie koncertu? Chimeryczność pianistki może być na dłuższą metę nużąca, ale wszystko się jej wybacza z chwilą, kiedy zasiada do fortepianu – nawet z dwudziestominutowym opóźnieniem.

 

Festiwal „Chopin i jego Europa”. Warszawa, 17 sierpnia – 1 września 2011, org. Narodowy Instytut Fryderyka Chopina.

W pierwszej części recitalu pojawiła się z Lilyą Zilberstein, z którą występowała już w Lugano. Na początek Mozart, który w opracowaniu Busoniego zupełnie nie był podobny do Mozarta, a który dla pianistek stanowił próbę ognia – to on miał rozstrzygnąć, która z nich w dalszych częściach będzie w rozdawała karty. I to Zilberstein – pianistka, wydawać by się mogło, peryferyjna i introwertyczna – była tą, której się s ł u c h a ł o.
Czy to kwestia gąszczu melodii, stężenia powagi w „Concerto Pathetique” Liszta, a może tego, że w tym pojedynku to ona wydawała się lepiej panować nad partyturą. A Argerich, która przecież ze swego uderzenia uczyniła znak firmowy, wydawała się cieniem samej siebie. Trudno nie mówić tu o ironii, skoro to Ziblerstein była gościem Argerich. Doświadczenie pokonało doświadczenie?

Lilya Zilberstein i Martha Argerich
/ fot. W. Grzędziński, NIFC

Martha (o której jeśli się mówi, to tylko z imienia) odnalazła się w drugiej części recitalu. Wraz z młodymi muzykami wykonała „Kwintet fortepianowy” Juliusza Zarębskiego. I trudno nie oprzeć się wrażeniu, że to właśnie granie kameralne sprawia jej najwięcej radości. Wydobyty z niebytu Zarębski zabrzmiał porywająco. Czy to dlatego, że młodzi kameraliści (m.in. Agata Szymczewska i Bartosz Nizioł) wpatrzeni są w Marthę tak bardzo, że idą za nią w muzyczny ogień?

Dina Yoffe znana jest z pewnością bywalcom letnich koncertów w Łazienkach Królewskich. Ale sprowadzanie tej subtelnej i bardzo muzykalnej pianistki tylko do kategorii łazienkowskich recitali jest nieporozumieniem. To artystka, dla której Chopin nie ma tajemnic. Na tegorocznym festiwalu wystąpiła ze swoim synem Danielem Vaimanem. Podobnie zresztą jak Argerich z córką Lydą Chen, która była wyraźnie zażenowana, kiedy kupując płytę Clary Haskill została rozpoznana przez jednego ze słuchaczy…

Alexander Lonquich (fortepian) i Philippe
Herreweghe (dyrygent)
/ fot. W. Grzędziński, NIFC

Nie obyło się bez zaskoczeń. Phillpe Herreweghe okazał się przenikliwym interpretatorem muzyki Brahmsa. Nie może być jednak inaczej, skoro stoją za nim – dosłownie i w przenosi – takie zespoły jak Orchestre des Chaps-Elyses i Collegium Vocale, a partię solową wykonywała wspaniała Ann Hallenberg. W „Rapsodii” do słów Goethego tekst słowny zrównała z tekstem muzycznym. To jedno z takich wykonań, po którym zapoznanie się ze słowami pieśni jest sine qua non.

Podczas koncertu w wypełnionym do granic możliwości Studiu Polskiego Radia, Alexander Lonquich dowiódł jednego: „Koncert fortepianowy f-moll” Chopina może frapować. Smak, umiar, dystynkcja, ale i dopracowane w każdym szczególe forte. Lonquich to pianista, który studiuje partyturę z ołówkiem w ręku.

Evgeni Bozhanov / fot. W. Grzędziński,
NIFC
W dzień solowego recitalu Evgenija Bozhanova nad Warszawą przeszła potężna burza. Koncert „drugiego Pogorelicha” burzą jedna nie był. Bułgarski pianista wyraźnie spokorniał. Trudno znaleźć w nim butę, która tak mogła drażnić w czasie Konkursu Chopinowskiego. Pokora równa się jednak w jego przypadku z nudą. Świetna technika, ambitny i wcale nieoczywisty program (Schubert, Chopin, Debussy i Skriabin) i... nic. Chopin wynaturzony i nerwowy (gdzie ten Bozhanov „tańczący” z walcami?), Schubert bezbarwny, Debussy efektowny, Liszt wirtuozowski... I wrażenie, że kontrowersje, towarzyszące Bułgarowi w październiku, były rozdętą do granic możliwość histerią.

Spotkanie z Rosyjską Orkiestrą Narodową było zderzeniem z decybelami. To, że muzycy prowadzeni są przez Mikhaila Pletneva twardą ręką, rzucało się w oczy niemal od razu: zero emocji, kamienne twarze i forte, fortissimo, forte fortissimo. Zresztą zastygła mimika rosyjskiego pianisty – Władimira Putina – nie pozostawia złudzeń: w partyturze interesuje go dynamika, precyzja i on sam. Liszt brzmiał tak głośno, że aż kakofonicznie, a już wybór zmanierowanego Danisa Matsueva w koncertach fortepianowych uznać można chyba tylko za kaprys dyrygenta, który na uszach publiczności chciał z pianistą walczyć. Na decybele. Litościwie przemilczmy, który z nich był głośniejszy, bo nie o to przecież w Liszcie chodzi. Dobrze tylko, że Pletniev przypomniał rzadko grywany poemat symfoniczny „Heroide funebre” – momentami nieznośnie ciężki, ale pod względem formalnym frapujący utwór Liszta.

Daniil Trifinov (fortepian)
i Howard Shelley (dyrygent)
/ fot. W. Grzędziński, NIFC

Drugi wieczór z Rosjanami w pierwszej części zdominował Daniil Trifinov – pianista fenomenalny i nieprawdopodobnie ambitny. Laureat XVI Konkursu Chopinowskiego idzie jak taran – po umiarkowanym triumfie w Warszawie (III nagroda) zwyciężył w Tel Avivie i podczas moskiewskiego Konkursu im. Czajkowskiego. I koncert tego ostatniego wykonał z Pletniewem. Dyrygent wcale nie ułatwiał mu zadania – prowadził orkiestrę po swojemu, nie wdając się w dialog z pianistą. Wobec tekstu muzycznego – pełen pokory, wobec dyrygenta, który zapewne oczekiwał od Trifonowa uznania go za mentora – pełen sarkazmem podszytej przekory. I tego się trzymajmy…