Jeszcze 2 minuty czytania

Grzegorz Wysocki

Z WYSOKA I NISKA:
TLK (czyli Traumatyczne Linie Kolejowe)

Grzegorz Wysocki

Grzegorz Wysocki

Jest w Polsce jeden człowiek, który kocha Polskie Koleje Państwowe nad życie. Kocha je miłością namiętną i beznadziejną, nasilającą się z wiekiem, niewyobrażalną i dla każdego z nas – przyznajcie szczerze – całkowicie nienormalną. Oczywiście, Polskie Koleje Państwowe – gdyby tylko można je było o to zapytać, gdyby tylko potrafiły samodzielnie odpowiedzieć – najprawdopodobniej również uznają nieskończoną miłość tego jednego człowieka za niepojętą i absurdalną, a już żadnych wątpliwości nie ma co do tego, że nie potrafią jej odwzajemnić.

Znam tego człowieka dobrze, ale nie znaczy to wcale, że dzięki temu rozumiem go lepiej niż inni. Zdarza się często, że więzy krwi czy prawdziwa przyjaźń pozwalają nam przyjąć do wiadomości największe głupstwa popełniane i najdziwniejsze religie wyznawane przez naszych bliskich, ale daleko tutaj jeszcze do rozumienia. W tym przypadku jest podobnie. Przyjąłem do wiadomości, ale nie potrafię zrozumieć. W jakiś pokrętny sposób akceptuję to uczucie, choć sam nie tylko nie umiałbym tak wielbić Polskich Kolei Państwowych, ale nawet wyobrazić sobie własnego ich wielbienia. Do rzeczy. Człowiekiem bezgranicznie zakochanym w Polskich Liniach Kolejowych jest mój ojciec.

Jako dowód niech posłuży scenka z niedawnego spotkania przyjacielsko-rodzinnego przy rozpalonym grillu, skwierczących kiełbaskach i chamsko tnących komarach. Kaszuby, późny wieczór i radosny nastrój. Wyczerpano już większość dyżurnych tematów. Było o chorobach (ustaliliśmy, że rak zabije nas wszystkich, bez wyjątku) i służbie zdrowia (gdyby nie ona, rak zabijałby nas trochę dłużej i nie tak boleśnie). Było o rodzimej piłce nożnej (patałachy, pijaki, s…syny) i rodzimej polityce (jak wyżej, plus złodzieje i kłamcy). Było coś o księżach, coś o bezrobociu, coś o Smoleńsku. Nie mogło, naprawdę nie mogło zabraknąć Polskich Kolei Państwowych. Jeden z gości – krewny na tyle daleki, że zupełnie niezaznajomiony z wielką miłością ojca – rozpoczął od opowieści, jak to jego żona całkiem niedawno musiała się udać w daleką podróż prawie na drugi koniec kraju. Chciała autobusem, więc sprawdzali połączenia, dzwonili, pytali, błagali, ale nic z tego – nie było połączenia autobusowego. Na samolot ich jeszcze nie stać, benzyna wyszłaby drożej. Krótko mówiąc: skazana na pociąg.

Pojechała i na miejsce dotarła bez bagażu. Co prawda, złodzieje ukradli torbę wypełnioną głównie ubraniami, ale tymi wyjściowymi, najlepszymi i najdroższymi, często od lat noszonymi i ukochanymi, a w części świeżo, specjalnie na tę podróż zakupionymi. Krewny podsumowuje więc brutalnie swoją smutną anegdotkę na temat stanu polskiej kolei: „Kradną, od lat tak samo kradną, nic się nie zmieniło”. Tylko takiej krzywdzącej noty trzeba było mojemu ojcu, od ponad 30 lat lojalnemu pracownikowi PKP (kierownik pociągu – naprawdę żadnych kokosów, luksusów czy innych szczególnych powodów do miłości tutaj nie znajdziecie), by ruszyć na odsiecz. Wybuchnął (a musicie wiedzieć, że to człowiek raczej spokojny, małomówny i spędzający długie godziny życia we śnie): „Nie kradną! Może kiedyś trochę kradli, ale już od dawna nie kradną! Zmieniło się wszystko, ochrona jest, pilnują dobrze, prawie w każdym pociągu ochrona, chodzą od wagonu do wagonu, porządku strzegą”. „Poza tym – dodał ojciec po chwili – jak się śpi i zapomina o bożym świecie, to naprawdę trudno się dziwić, że kogoś okradli”. Złodzieje okradają, bo pasażerowie śpią! Ot, rozwiązana zagadka wszechświata, a przynajmniej kradzieży podczas nocnych podróży pociągami. Złota myśli jak się patrzy, warta odnotowania, ale wcale nie ostatnia tej nocy.

Jak łatwo odgadnąć, odpowiedź ojca wywołała burzę, w której udział wzięło wielu grillowiczów do tej pory cichych i pokornego serca. Padły kolejne zarzuty, które ojciec mój dzielnie odpierał. „A te kible jakie zasyfione, przecież to się nie da, tam nawet wejść nie można!”. „Kible byłyby czyste, gdyby ich ludzie tak nie brudzili” – odpowiada mój dzielny ojciec. „A że wody w ubikacjach nigdy nie ma, no to jak ma być czysto?!” – podchwytliwie pyta ktoś inny. „Woda jest, ale się szybko kończy, bo ludzie wylewają ją bez umiaru” – odpowiada podchwytliwie ojciec. „Albo w kasach te kobiety, nic nie wiedzą, informacji nie udzielą, siedzą jakby za karę, wkurwione i złe na cały świat” – nie daje za wygraną ktoś inny. „A gdybyście wy wiedzieli, ile te biedne kobiety każdego dnia przechodzą i jakie one wyrazy od ludzi słyszą” – odpowiada mój nagle i niespodziewanie empatyczny ojciec, który – jeśli tylko mowa o losach i pracownikach polskich kolei – staje się człowiekiem prawdziwie rozumiejącym, kochającym i współczującym.

„A co pan powie na te dwudziestogodzinne opóźnienia, pociągi stojące bez przerwy w polu, cały ten chaos i burdel, którego chyba nikt nie potrafi już naprawić?” – padło jeszcze pytanie z gatunku egzystencjalnych i totalnych, ale nawet ono nie sprawiło, że ojciec się poddał. „Po pierwsze, opóźnienia zdarzają się wszędzie. Po drugie, teraz może i na kolei jest więcej opóźnień niż wcześniej, ale to dlatego, że trwają liczne remonty, po których będziemy wszyscy jeździć szybciej. A po trzecie, media nagłaśniają tylko te najgorsze przypadki, a zapominają dodać o tych wszystkich pociągach, które przyjeżdżają na czas!” – odpowiedział mój ojciec, samozwańczy rzecznik prasowy Polskich Kolei Państwowych, człowiek, który kocha PKP bardziej od ich prezesa oraz jego licznych zastępców i następców.

Nie zamierzam w tym miejscu rozpisywać się obszernie na temat absurdów, brudów i porażek polskich kolei, bo od lat robi to chyba każdy Polak, nie tylko dziennikarz i nie tylko pasażer. W ostatnich tygodniach na ten temat znów piszą wszystkie tytuły prasowe, w studiach telewizyjnych rozprawiają podekscytowani eksperci, a z odbiorników radiowych płyną kolejne niepokojące wieści (nowe remonty, nowy rozkład jazdy i nowe rekordy, m.in. podróż z Warszawy do Gdańska trwająca 8 godzin i to zgodnie z planem, a nie jako wynik rażących spóźnień). Na Facebooku rodzą się coraz to nowe inicjatywy, grupy protestu i strony gromadzące zagorzałych wrogów PKP (na przykład zwolennicy szlachetnej, ale jednak absurdalnej idei strajku pasażerów kolei), a więc także nieświadomych, choć coraz liczniejszych, wrogów mojego ojca.

Mógłbym tutaj oczywiście opowiedzieć o własnych przygodach z PKP, tym bardziej, że w ostatnich dniach przeżyłem ich sporo (wyprawa na kolejną świetną edycję Taurona do Katowic, potem odwiedziny u dawnych druhów i druhen w Krakowie, wreszcie krótka wizyta w Bielsku i powrót na północ – wszystko dzięki rodzimym przewoźnikom kolejowym). Mógłbym na przykład wspomnieć o paniach z Informacji PKP, które odsyłają kolejnych zdezorientowanych pasażerów „do internetu, bo tam mają dużo więcej aktualnych informacji”. Mógłbym wspomnieć o spieszącym się 50 minut dworcowym zegarze w Gdańsku, który regularnie przyprawia kolejnych zawierzających mu pasażerów o palpitacje serca. Mógłbym wspomnieć o dworcu w Katowicach, na którym z kilkudniowym wyprzedzeniem zawieszono nowy rozkład jazdy, a skutecznie schowano „stary”, ale jeszcze obowiązujący w dniach, w których tam byliśmy (jakby w myśl, że kolej rzeczywiście zaczyna wybiegać w przyszłość…). Mógłbym dodać, że Tanie Linie Kolejowe, które jakiś czas temu przekształciły się po cichu w Twoje Linie Kolejowe, zostały ostatnio przez moją dziewczynę zamienione w Traumatyczne Linie Kolejowe. Mógłbym, ale jednak nie do końca mogę, gdyż nasza, moja i mojej dziewczyny, przedwczorajsza podróż z Bielska do Gdańska sprawiła, że zmieniłem zdanie.

Tak, tato, tym felietonem chcę Ci powiedzieć, że czasami masz rację. To ludzie ludziom zgotowali okrutne widoki we wszystkich chyba kiblach tego pociągu (sprawdziłem kilka, ale zgaduję, że pozostałe nie były wzorcami czystości i zapachu). To (prawdopodobnie) ludzie zużyli pospiesznie całą wodę tak szybko, że już kwadrans po wejściu do pociągu na stacji w Bielsku nie było jej w żadnej z ubikacji. To ludzie ukradli papier i ręczniki toaletowe, schowali do swoich toreb i zabrali do domów. To remonty, dzięki którym już niedługo będziemy jeździć szybko i wygodnie sprawiły, że teraz jeździmy przerażająco długo i w mało komfortowych warunkach (dodam, że właśnie wygrałem konkurs na eufemizmy roku). To prawdopodobnie moja nieszczęśliwa nieumiejętność spania w pociągach uratowała nas przed utratą bagaży, bo wielu mężczyzn (a pewnie i ze dwie kobiety) o proweniencji złodzieja/mordercy/gwałciciela choć na kilka sekund zawitało do naszego przedziału tej nocy (wycofywali się pospiesznie, zauważywszy, że czuwam). I, wreszcie, zgadzam się z Tobą, że media manipulują i koloryzują. W końcu nasz pociąg dotarł do Gdańska perfekcyjnie na czas, zgodnie z najnowszym rozkładem jazdy, dokładnie po czternastu godzinach jazdy.

Aha, tato, jeszcze jedno. Pamiętaj, by przy najbliższej okazji skarcić mojego młodszego brata, a Twojego syna. Wyobraź sobie tylko, że gdy zadzwoniłem do niego wczoraj i wspomniałem mu, że właśnie jechałem z Lucą pociągiem całe czternaście godzin, śmiał zapytać: „Jechaliście z Syberii?”.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.